niedziela, 19 stycznia 2020

Pokuta. Recenzja spektaklu "Hańba" w Teatrze Młyn

 

Siła kultowej powieści Hańba Johnna Maxwella Coetzeego tkwi w jej uniwersalnym przesłaniu i wielowymiarowości znaczeniowej. Autor w przejmujący sposób pokazał czytelnikom hańbę hańbiących, ale też hańbę pohańbionych - niewinnych ofiar cierpiących przez ludzki egoizm, pychę i przemożne pragnienie władzy. Reżyserka Natalia Fijewska-Zdanowska przeniosła tę słynną historię na deski warszawskiego Teatru Młyn, nadając fabule bardzo polski charakter. Spektakl Blisko w wykonaniu Marianny Kowalewskiej i Janusza Łagodzińskiego niestety nie porywa z tą samą mocą, co genialna książka południowoafrykańskiego noblisty. Historia, która u Coetzeego intryguje i trzyma w napięciu do końca, w adaptacji Zdanowskiej jedynie nudzi i irytuje. 

Sztuka ma formę spowiedzi, podczas której stopniowo poznajemy historię głównego bohatera (Janusz Łagodziński) i jego córki (Marianna Kowalewska). Mężczyzna jest właścicielem hurtowni odzieży zlokalizowanej w niewielkiej polskiej miejscowości. Do pracy przy sortowaniu i układaniu ubrań zatrudnia wiele kobiet - zarówno Polek, jak i Ukrainek. Kiedy wśród nich pojawia się młodziutka piękność zza wschodniej granicy, mężczyzna zupełnie traci dla niej głowę. Właściciel zakładu szuka każdej okazji, żeby nawiązać kontakt z dziewczyną, albo chociaż popatrzeć na nią z ukrycia. Zainteresowanie nową pracownicą urasta do rangi obsesji, kiedy główny bohater zaczyna postrzegać młodą Ukrainkę, jak swoją własność. Bohater nie może znieść widoku innych mężczyzn kręcących się przy "swojej" dziewczynie. Pewnego dnia pod pretekstem rozmowy o przyszłości zaprasza ją na kolację, która okazuje się podstępną zasadzką... 




Wieść o tym, że przedsiębiorca wykorzystał jedną ze swoich podwładnych, szybko rozchodzi się po miasteczku, dlatego mężczyzna decyduje się wyjechać na jakiś czas do swojej córki. Podczas pobytu w jej mieszkaniu przekonuje się, jak niewiele dotąd wiedział o swojej latorośli. Bohater początkowo zaczyna ingerować w jej życie - kwestionuje styl życia i wykonywaną pracę, a także fakt, że dziewczyna jest lesbijką. Czas spędzony razem okazuje się jednak dla nich szansą na odbudowanie relacji i zbliżenie do siebie - wkrótce oboje zaczynają rozumieć i akceptować swoje wybory. Rodzinna sielanka nie trwa jednak długo, a główny bohater przekonuje się, że od grzechów popełnionych w przeszłości nie da się uciec. Brutalna napaść na ukochaną jedynaczkę sprawia, że mężczyzna poddaje swoje postępowanie głębokiej refleksji. Jego skrucha nie jest jednak w stanie cofnąć czasu i zapobiec dramatycznym wydarzeniom, które na zawsze zmieniły życie każdego z bohaterów. 




Hańba to genialnie nakreślona przez Johna Maxwella Coetzeego historia o winie i karze, a także wspaniały traktat na temat ludzkiej moralności i ponoszeniu konsekwencji za swoje czyny. Niebagatelny wpływ na odbiór powieści ma także miejsce, gdzie toczy się akcja tej historii. Przed oczami czytelników stają niebezpieczne rejony RPA, w których prym wiodą okrucieństwo, bezwzględność i pierwotne instynkty. Choć zdarzenia, o których pisał Coetzee, mogłyby wydarzyć się w dowolnym miejscu na ziemi, fakt, że pisarz wybrał właśnie Kapsztad oraz południowoafrykańskie prowincje, dodatkowo pogłębia obraz brutalnego okrucieństwa i ludzkiej bezsilności w obliczu pierwotnego zła. 




Niestety, spektakl nie porywa z tą samą siłą, co jego literacki pierwowzór. Sztuka niepotrzebnie została przeniesiona w polskie realia, przez co straciła nie tylko mroczny klimat, ale też wyrazistych bohaterów. Kontrowersyjnego profesora kapsztadzkiej politechniki Zdanowska wymieniła na małomiasteczkowego fabrykanta, który nie mogąc pogodzić się z upływem czasu, ugania się za spódniczkami i napastuje swoje podwładne. Bohater powieści Coetzeego, profesor David Lurie, budzi  mnóstwo sprzecznych uczuć, od niechęci i pogardy, aż po współczucie, czego nie można powiedzieć o przaśnym polskim przedsiębiorcy - erotomanie. Bohater grany przez Łagodzińskiego  jest płaski i wyjątkowo nieciekawy. To człowiek budzący jedynie wstręt i odrazę, bazujący na swojej władzy i dominacji, z której skwapliwie korzysta. Davidem z książki Coetzeego targają różne sprzeczne motywacje, które ostatecznie wpływają na końcowy osąd tej postaci. w spektaklu Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej niespecjalnie miałam chęć poznać motywy i tłumaczenia sprawcy. Postać Janusza Łagodzińskiego to taki typ bohatera, którego skazałabym bez procesu i możliwości apelacji, bo nie dość, że dopuścił się ewidentnego przestępstwa, to jeszcze niemal zanudził mnie na śmierć...

Podobne odczucia miałam oglądając na scenie Mariannę Kowalewską. Młoda aktorka sprawiała wrażenie, jakby nie do końca opanowała swoją rolę i momentami improwizowała, wkładając swej bohaterce w usta cały szereg sztywnych i wymuszonych odpowiedzi. Mimo szczerych chęci nie wierzyłam jej, kiedy opowiadała ojcu o działalności charytatywnej, o kochającej dziewczynie, czy nawet o tym, że za napaścią stali jej wychowankowie z ośrodka. Rozmowy dwójki bohaterów były zupełnie pozbawione autentyczności i wyrazu, momentami oboje wchodzili sobie w słowo. Rozumiem, że dziewczyna grana przez Mariannę Kowalewską miała być trochę niekontaktowa i ekscentryczna, ale albo aktorka zapędziła się za bardzo, albo problemem sztuki są kiepsko napisane dialogi. Albo też ich brak. 




Chciałoby się powiedzieć, że jaki kraj, taka Hańba... Spektakl Blisko niestety niewiele ma wspólnego z wielką prozą Johna Maxwella Coetzeego. Fakt, że rzecz się dzieje na naszym polskim podwórku nie jest jedynym problemem tego przedstawienia - choć zdecydowanie obniża jego loty. Jednak dramat właściciela hurtowni odzieży i jego córki mógłby porwać widza, gdyby treść sztuki i gra aktorska miały w sobie więcej życia i emocji. Wielka szkoda, że na scenie Teatru Młyn zabrakło mi jednego i drugiego. 



fot. Rafał Latoszek

Materiały prasowe: Teatr Młyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz