Zaczęło się od zdjęcia. Na mocno pożółkłej i poszarzałej fotografii widać gromadkę dzieci z Jedwabnego. Maluchy mają na plecach tornistry i dziarsko maszerują do szkoły. Do tutejszej, publicznej szkoły, w której uczyły się i polskie i żydowskie dzieci. Jedna klasa łączyła uczniów o różnym wyznaniu, pochodzeniu i kulturze. Na tym jednym zdjęciu fotograf uchwycił zarówno tych, którzy kilka lat później spłoną żywcem za swoje poglądy, jak i tych, którzy będą ich podpalać...
Fotografia, o której mowa pochodzi z albumu Lucjana Dobroszyckiego i Barbary Kirchenblatt-Gimblett, "Image Before My Eyes. A Photographic History of Jewish Life in Poland". Podobnych zdjęć z równie wstrząsającą historią ich bohaterów jest w powyższej publikacji cała masa, ale dla Tadeusza Słobodzianka kluczowe stało się właśnie to jedno. Autor zachodził w głowę, jak to się stało (i dlaczego tak się stało), że grupa rówieśników z jednej klasy, którą łączyła szczera przyjaźń, plany na przyszłość i pierwsze porywy serca, nagle, pod wpływem chwili, sytuacji, zmian politycznych, dzieli się na dwa wrogie sobie obozy. Co sprawiło, że chłopak, zakochany do nieprzytomności w szkolnej koleżance, po kilku latach z niewzruszoną miną zamyka ją w stodole i podpala? Jak silne są wartości religijne i poglądy polityczne, skoro w jednej chwili mogą zamienić człowieka w bestię... Te pytania spędzały Słobodziankowi sen z powiek i na ich kanwie powstał poruszający dramat, który ujmuje prostotą wyrazu i dziecinną formą, z której bije bezwzględne wręcz okrucieństwo.
Tadeusz Słobodzianek w wielu wywiadach kategorycznie podkreślał, że odcina się od polityki, religii i poprawności politycznej. Dalekie mu jest dążenie do obiektywizmu, czy też osądzanie każdej ze stron. Autor, laureat literackiej nagrody Nike (2010 rok) za wybitny dramat "Nasza klasa", nie stara się pomóc odbiorcom zrozumieć, co się stało wtedy, w 1941 roku, w Jedwabnem, w Radziejowie, a także w wielu innych polskich wsiach i miasteczkach. Słobodzianek jedynie przedstawia fakty i stawia pytania. Zmusza nas do dyskusji i refleksji. Dyskusji trochę innych niż te prowadzone na forum od wielu lat, w wyniku których nikt nie sili się na żadne wioski. Słuchamy, kiwamy głowami w zadumie, wzruszamy ramionami i zdajemy się mówić: "No stało się, co zrobić. Trudno..."
#1 Koleżanki i koledzy ze szkolnej ławki
"Podobało mi się w szkole. Dużo się działo. Koledzy mnie lubili, a ja lubiłem ładne koleżanki. Jedna Żydówka tak mi się spodobała, że naperfumowałem kawałek różowego papieru, wyciąłem serce, napisałem wiersz i włożyłem do jej tornistra".
~ Tadeusz Słobodzianek, "Nasza klasa" (Gdańska, 2009)
Słobodzianek trafnie zauważył, że o poważnych sprawach należy mówić z jak największą prostotą. I taka jest też sztuka na podstawie jego dramatu. Historia opowiada o losach dziesięciorga uczniów, urodzonych między 1918 a 1920 rokiem, którzy uczęszczali do powszechnej szkoły w jednym z polskich miasteczek, gdzieś na wschodzie kraju. W klasie uczą się dzieci polskie i żydowskie. Razem się bawią, żartują, rozrabiają, występują w przedstawieniach. Wspólnie snują plany na przyszłość - jedna z dziewczynek chce być aktorką, druga lekarzem. Chłopcy marzą o zawodzie żołnierza, pilota, furmana. Jedyne różnice, które widać na tle klasy, to imiona - obok Zygmunta, Heńka i Zochy siedzi Dora, Rachela i Menachem. No i religia. Dzieci żydowskie podczas odmawiania modlitwy proszone są o zajęcie miejsc na końcu klasy. Ale przecież taka błahostka jak wyznanie, nie mogła poróżnić tak zgranej paczki, jaką była tytułowa nasza klasa - bo przecież Rysiek kochał się w Dorze, a Władek w Rachelce. A Heniek i Zygmunt grali po szkole w piłkę z Jakubem i Menachemem. Taka błahostka, jaką jest wyznanie, nie mogła zmusić przyjaciół do mordowania się wzajemnie. Taka błahostka, a jednak...
Nie od dzisiaj wiadomo, że są pewne drażliwe tematy, które mogą spowodować konflikt o nasileniu podobnym do erupcji wulkanu. Mowa oczywiście o religii i polityce. Obie te kwestie na pewno odegrały kluczową rolę w dziejach Polaków i Żydów, ale przypisanie im głównej winy byłoby rażącym uproszczeniem. Zresztą, spory o to, jak i dlaczego doszło do tragedii w Jedwabnem, toczą się nie od dziś. Głos zabierają historycy, politycy, sędziowie, prokuratorzy, dziennikarze, socjolodzy, kulturoznawcy. Czy jednak coś z tego wynika? Chyba nie. Człowiek jest taką przedziwną istotą, która z lubością delektuje się własnymi dramatami i wyłuskuje każdą okazję, by odegrać rolę męczennika, ale kiedy sam poniesie winę za popełnione czyny, zamiata fakty pod dywan. Rażąco mało mówi się o Jedwabnem i o Żydach w szkołach. Niewiele powstało publikacji o wydarzeniach z tamtych czasów. Choć z roku na rok stajemy się może odrobinę bardziej tolerancyjni, może trochę bardziej otwarci na szeroko pojętą inność, to fakt faktem, że na słowo Żyd większość z nas reaguje gwałtownym wzdrygnięciem. Jednak należy podkreślić grubymi literami, że kiedyś Polacy i Żydzi żyli we wzajemnej komitywie, jakby to powiedzieli biolodzy - były to dwa gatunki egzystujące w jako takiej symbiozie. Oczywiście, ideologie - nieważne, czy polityczne, czy religijne - mogą zbierać śmiertelne żniwo, co historia pokazała nam już nie raz i zapewne nieraz jeszcze pokaże. Ale myślę, że najwięcej roboty przy studiowaniu wydarzeń z lat czterdziestych dwudziestego wieku mają psycholodzy i socjolodzy. Bo to nie różnice religijne, czy przywódcy polityczni każą nam wyciągać nóż i podrzynać kolegom gardła - tą niszczycielską siłą jest grupa. Im liczniejsza, tym trudniej się jej sprzeciwić. Im większa w niej agresja i gotowość do napiętnowania odmieńców, tym większy strach, że w razie sprzeciwu, czekają nas przykre konsekwencje...
2. My i "oni"
W szkole, do której uczęszczają bohaterowie, powoli zaczyna rodzić się napięcie. Na początku jedynie niewinne przepychanki, potem rękoczyny, wyzwiska, ignorancja. Niechęć narasta. I choć po ukończeniu nauki drogi uczniów rozchodzą się, to wszyscy wciąż pamiętają, kto w tym towarzystwie był Polakiem, a kto Żydem...
Historia "Naszej klasy" do złudzenia przypomina eksperyment więzienny Philipa Zimbardo z 1971 roku. Badanie przeprowadzone na uniwersytecie Stanford miało pokazać, jak wielką siłą staje się grupa w konfrontacji z jednostką. Zimbardo w swoim doświadczeniu chciał też udowodnić, jak zmienia się ludzkie zachowanie, gdy stajemy się anonimowym tłumem. W dramacie Słobodzianka wrogość do Żydów zaczyna się od kilku osób, jednak po chwili widzimy efekt kuli śnieżnej - do najbardziej bojowo nastawionych awanturników przyłączają się kolejni, którzy właściwie wcale nie chcą walczyć, krzywdzić i zabijać, ale jak to będzie wyglądało, jak staną po stronie tej uciśnionej mniejszości? Ludzki instynkt przetrwania czasem przybiera parszywe oblicze - łatwiej przyłączyć się do silniejszej, krwiożerczej bandy, niż pozostać w słabszej opozycji. I tym sposobem ruch antyżydowski zyskał wielu mimowolnych morderców, którzy sami z siebie pewnie nawet nie dotknęliby kolegi czy koleżanki żydowskiego pochodzenia, ba - nawet lubili ich prywatnie! Rysiek wyznawał z rozbrajającą szczerością, że autentycznie było mu żal tej biednej Dory, którą wraz z dzieckiem trawiły płomienie, bo taka ładna była... Ale dostał rozkaz, tak trzeba było, co on mógł?
Polacy wciąż kategorycznie odcinają się od wydarzeń z 1941 roku. Moi dziadkowie nigdy po wojnie nie przyznali, że Żydzi zostali zamordowani przez Polaków, że nasz naród dopuścił się na nich strasznych zbrodni. Zawsze lepiej było ten temat przemilczeć. Może to wyrzuty sumienia, może niedowierzanie, że ludzie ludziom i to nie tylko naziści, ale także Polacy... Nie możemy tego wiedzieć na pewno, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że takich, co dostali rozkaz, choć nie chcieli skrzywdzić, były tysiące, a ten, który wyszedł z inicjatywą, zaledwie jeden....
# 3 Co się stało z tamtą klasą?
"Pisarz musi pytać, dlaczego tak się stało. Dlaczego do tego doszło? Kto zawinił? Ale nie jest moją rolą odpowiadać na te pytania. Moją rolą jest je postawić"
~Tadeusz Słobodzienek (Gazeta Wyborcza, 2010)
Podziwiam Tadeusza Słobodzianka, więcej, wielbię go, za to, jak wielką robotę odwalił na rzecz świadomości polskich umysłów. Jego fenomenalny dramat "Nasza klasa" to doskonała lekcja historii dla każdego. Autor nie silił się na podniosły, moralizatorski ton - nic podobnego. Sztuka czasem przybiera tak prosty, że wręcz infantylny ton, a przerażające opowieści bohaterów przeplatane są z dziecięcymi wierszykami, co razem daje piorunujące wrażenie i rozbrzmiewa w głowie jeszcze długo po obejrzeniu spektaklu. Rozbrajająca, dziecięca naiwność zestawiona z brutalnym okrucieństwem, do tego prosta, surowa scenografia przedstawiająca jedynie rząd drewnianych ławek. Całość przeraża i skłania do refleksji nad wydarzeniami, które pewnie wolelibyśmy zakopać gdzieś głęboko pod ziemią i zapomnieć. Niewiele wiedziałam o Żydach polskich i po obejrzeniu sztuki Słobodzianka moja wiedza wciąż jest niewielka, ale ten dramat obudził we mnie głód wiedzy. Jeżeli reszta publiczności wyszła z teatru z podobnymi uczuciami, to dramaturg bez cienia przesady może nazywać się wielkim.
Spektakl momentami jest niezwykle brutalny, ale w takich już żyjemy w czasach, że subtelne, wygładzone obrazy nie mają żadnej siły przekazu. Dlatego też Słobodzianek najpierw usypia naszą czujność sceną, w której grupa kolegów wraz z koleżanką wyśpiewują:
"Mam chusteczkę haftowaną,
co ma cztery rogi,
kogo kocham,
kogo lubię,
rzucę mu pod nogi (...)",
a w kolejnych scenach ci sami koledzy napadają na tę samą koleżankę i gwałcą ją w bestialski sposób.
W sztuce Słobodzianka aż roi się od scen, które trwale zapadają w pamięć. Oczywiście, ogromna w tym zasługa doskonale dobranej obsady. Poszczególne role zdawały się być napisane specjalnie dla grających je aktorów. Byłam pod ogromnym wrażeniem każdego z artystów, więc ciężko mi będzie wyróżnić któregoś spośród nich - zresztą, wcale do tego nie dążę. Każda z ról, bez wyjątku, była z pewnością wielkim wyzwaniem i dlatego chciałabym podziękować każdemu z aktorów, którzy podjęli się trudu zagrania w tym dramacie, bo każdy z nich wypadł w tym przedstawieniu doskonale.
Tadeusz Słobodzianek na kartkach zeszytu w kratkę nakreślił szkic, który stał się przejmującym świadectwem naszej historii. Choć dramat odnosi się bezpośrednio do wydarzeń z czasów drugiej wojny światowej, dziś z powodzeniem możemy przyrównać go także do wielu aktualnych sytuacji w kraju i na świecie. Myślę, że ta sztuka jest wspaniałą lekcją historii dla każdego, bez względu na wiek, pochodzenie, czy wyznanie religijne. I co najważniejsze - temat, który dawniej tak skutecznie nas dzielił, dziś łączy pokolenia. Oglądając spektakl, co jakiś czas zerkałam na otaczających mnie widzów. Po mojej prawej stronie siedziało starsze małżeństwo, po lewej - grupa dwudziestoparolatków. Nikt nie krył wzruszenia. Wszyscy klaskali jeszcze długo po tym, jak aktorzy zniknęli za kulisami.
zdjęcia, materiały - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
http://teatrdramatyczny.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz