Kiedy słyszę hasło "szalone lata 60", od razu stają przed oczami piękne, rozkloszowane sukienki, wirujące w rytm piosenek The Doors, Beatlesów i Janis Joplin, a także niegdyś nowoczesne wnętrza, na które dziś mówimy "retro"... No i oczywiście bunt we wszelkich możliwych odmianach. Bunt i rewolucja seksualna to przecież fundamenty tego okresu...
Niektóre dzieła są tak ponadczasowe, że bez przeszkód możemy się nimi posługiwać jako analogiami do obecnych wydarzeń. Niestety, "Absolwent" gdzieś zatracił tę cudowną właściwość. Może treść powieści Charlesa Webba nie nadążyła za szaleńczym tempem naszych czasów? Autor pokazał w swojej książce proces dojrzewania i związany z tym bunt, tyle, że u Webba wszystko było na opak. Tytułowy bohater, Ben o dorosłości wie tyle, co nic, a buntować się nie ma raczej ochoty... Prowizoryczne oznaki buntu są bardziej odskocznią od codzienności i marazmu, który towarzyszy chłopakowi każdego dnia, niż zapowiedzią wielkiej rewolucji w jego życiu. Zresztą, Bena cechuje też typowy dla ludzi skrajnie niedojrzałych słomiany zapał. Bohater rzuca się w romans, który po krótkim czasie mu się nudzi. Wyjeżdża z domu w poszukiwaniu przygód, po czym po kilku dniach wraca z podkulonym ogonem do ciepłego i wygodnego domu rodzinnego. Bunt w wydaniu Bena, to raczej kiepska parodia słynnej rewolucji obyczajowej lat 60, niż lustrzane odbicie tamtych czasów...
Czy można zaryzykować stwierdzenie, że bohater Webba nie pasował i nie pasuje do żadnej epoki? W latach, kiedy toczy się akcja powieści, a na ulicach triumfują hipisowskie defilady, Bena od jego rówieśników odróżnia całkowita bierność i marazm. Jeżeli jednak przenieślibyśmy go do współczesności, byłby jedną z nielicznych osób, które nie wpadły w wir pędzącego na oślep życia. I to wcale nie dlatego, że Ben wyznawał modną dziś filozofię slow life, powód jest bardziej prozaiczny - nasz bohater bowiem cechował się niespotykanym wręcz lenistwem...
Znowu Jakub Krofta pokazuje na scenie trudny proces dojrzewania, a także fascynację młodego chłopaka dużo starszą od siebie kobietą... Po fenomenalnej "Madame" Antoniego Libery, wzrósł mi apetyt na wartką fabułę i błyskotliwy dowcip, jaki Krofta ma zwyczaj uwydatniać w swoich sztukach No i absolutna klasyka gatunku w postaci chyba wszystkim znanego "Absolwenta" Mike'a Nicholsa, na podstawie książki Charlesa Webba o tym samym tytule... Kultowe tytuły to zwykle gwarantowany sukces, a przecież "Absolwent" uznawany jest dziś za jeden z najbardziej wiarygodnych symboli lat 60 i wielkiej rewolucji obyczajowej. Krofta wykazał się więc ogromną odwagą, wystawiając na scenie taki "manifest młodzieńczego buntu i wolności", ale zrobił to brawurowo. Na scenie Teatru Dramatycznego, inaczej niż na ekranie kinowym, widać że bunt głównego bohatera jest sztucznie napompowany i groteskowy do granic możliwości. Ponadto spektakl Krofty zawiera poszerzone i rozbudowane wątki psychologiczne każdej z postaci. Przekład Jacka Poniedziałka tchnął życie w tę odrobinę przestarzałą historię i sprawił, że nabrała świeżej energii i dynamizmu.
#1 Cierpienia młodego nihilisty
Komu wydaje się, że Benjamin Braddock jest nieporadną ofiarą w tej zaskakującej historii, ten powinien przyjrzeć się bohaterowi raz jeszcze, bardziej wnikliwie. Ben pod maską poczciwego ciamajdy skrywa bezwzględną, wyrachowaną duszę. I choć mogłoby się wydawać, że chłopak jest bezwolny i zależny od rodziców, w rzeczywistości to on pociąga za sznurki i manipuluje bliskimi... Pieśń o buncie, i złotych czasach wolności? Cóż, musicie przełknąć tę gorzką pigułkę i przyjąć do wiadomości, że Benjamin nie ma zbyt wiele wspólnego z ówczesnymi ruchami hipisowskimi, ani z ideą nieskrępowanego szczęścia i wolności... Ten chłopak po prostu nie ma się przeciw czemu buntować. Narzekanie na bezsens istnienia to przykrywka, bo nasz bohater w rzeczywistości doskonale wie, po co istnieje i nie czuje żadnego bezsensu ani zagubienia. Jego dewizą jest żyć tak, żeby było wygodnie, a wiadomo, że najwygodniej u rodziców na garnuszku. Poszczególne, nietrwałe zrywy i próby sprzeciwu to jedynie wynik wszechogarniającej bohatera nudy... Bo ile można wciąż tylko leżeć i użalać się nad sobą?
#2 Buntownik bez powodu
Niestety, o dojrzałości emocjonalnej nie świadczy ani wiek, ani dyplom ukończonych studiów. Ben emocjonalnie wciąż jest małym chłopcem, który chce się bawić w życie, z tą różnicą, że w dzieciństwie do swoich zabaw wykorzystywał klocki i misie, a teraz bezwzględnie i jedynie dla własnej uciechy gra na ludzkich uczuciach... Można by było pomyśleć, że romans chłopaka z panią Robinson to wynik jej wyrafinowanej gry - cóż, nic bardziej mylnego. Szybko okazuje się, że Ben ma nad swoją dojrzałą kochanką pełną kontrolę i władzę. Jak na rozkapryszonego chłopca przystało, Benjamin szybko nudzi się potajemnymi schadzkami z przyjaciółką swoich rodziców i postanawia zająć się jej córką, oczywiście, także dla zabawy. Wszak Benjamin nie jest typem człowieka, nad którym mogłyby górować jakiekolwiek uczucia - a przynajmniej tak mu się początkowo wydaje. Niestety, zuchwały młodzieniec wpada we własne sidła, okazuje się bowiem, że delikatna i niewinna Elane zawładnęła jego sercem bez reszty.
Wszystko w życiu powinno mieć swój czas - także bunt związany z dojrzewaniem. Benjamin, który dotąd trwał pokornie u boku swoich apodyktycznych rodziców, nagle budzi się z letargu i rzuca w wir rewolucji. Proces emocjonalnego dorastania u bohatera następuje gwałtownie i zdecydowanie zbyt szybko. Ben - wczoraj jeszcze zahukany, dziecinny chłopiec - nagle, niemalże z dnia na dzień staje się mężczyzną. Niestety, dorosłość to nie ubranie, które można przymierzyć i zdjąć, w zależności od nastroju i upodobań. Ben, chcąc nie chcąc, przekroczył granicę, za którą kończy się bezpieczny, dziecięcy świat. Sen o zabawie w dorosłość nagle stał się rzeczywistością... Czasem należy dwa razy zastanowić się, czego się pragnie. Życzenie Bena, by choć na chwilę stać się królem życia, spełniło się, ale powrót do ponurej rzeczywistości i zmierzenie się z konsekwencjami swych lekkomyślnych czynów, okazało się istnym koszmarem, które zdecydowanie przerosło jego wyobrażenie o dorosłości. Nagle pewny siebie, przebojowy Benjamin zapragnął znowu stać się cichym, nieporadnym Benem...
#3 Egzamin dojrzałości
Spektakl mimo dość chaotycznej i nierównej narracji, wciąga widza już od pierwszej minuty. Duża w tym zasługa świetnej gry aktorskiej, jaką pokazała na scenie fenomenalna Agnieszka Warchulska. Jej bohaterka - pani Robinson - to pokiereszowana przez życie, nieszczęśliwa kobieta, która smutki topi w alkoholu. Niełatwo zagrać tak złożoną postać, ale aktorka podołała temu zadaniu doskonale. Jestem pod ogromnym wrażeniem Krzysztofa Brzazgonia, który w spektaklu wcielił się w głównego bohatera, Benjamina. Aktor, mimo młodego wieku i niewielkiego jeszcze doświadczenia scenicznego, zagrał tak naturalnie i ujmująco szczerze, że widz mógł przez chwilę odnieść wrażenie, że jest świadkiem autentycznego dramatu...
Po tym, jak zobaczyłam Mariusza Drężka w "Naszej Klasie", gdzie wypadł fantastycznie w roli Menahema, obiecywałam sobie równie dużo po jego grze w roli ojca Benjamina. Niestety, trochę się rozczarowałam. Przesadna maniera, z jaką aktor zapewne chciał podkreślić hipokryzję i sztuczność swojego bohatera, stała się w pewnym momencie zbyt przesadna i nieznośna. Nie wiem, czy był to celowy zabieg reżysera, ale postać pana Braddocka drażniła mnie, przy czym jego kwestie brzmiały trochę niewiarygodnie - jakby rozmawiał z własnym odbiciem w lustrze, a nie z synem.
Za to na kolana rzuca drugi plan - bezkonkurencyjny Krzysztof Dracz w roli pana Robinsona i Jolanta Olszewska jako nadpobudliwa matka Bena/striptizerka w barze. O tym, że nazwisko Dracz w obsadzie jest gwarancją sukcesu sztuki, wiadomo nie od dzisiaj. Kto nie wierzy, powinien koniecznie zobaczyć tego aktora w spektaklu "W imię Jakuba S." - jego gra w tej sztuce wbija w fotel. Pan Krzysztof ma w sobie tak niewymuszony styl i ogromny talent, że nie musi wcale pojawiać się w głównej roli, żeby publiczność na jego widok zbierała szczęki z podłogi. Jako pan Robinson zagrał fantastycznie i choć jego bohater pojawiał się w tle, to chyba nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że jego kreacja aktorska zapada w pamieć najbardziej.
"Absolwent" w interpretacji Jakuba Krofty zdał egzamin na lekki i przyjemny spektakl o miłości, który bez wątpienia chwyta za serce - nieważne ile mamy lat i jak dojrzali jesteśmy...
zdjęcia, materiały - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
http://teatrdramatyczny.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz