Uwielbiam teatr, który nokautuje widza emocjonalnie. Agata Duda-Gracz słynie z tego, że potrafi poruszyć w odbiorcy najwrażliwsze struny, dlatego na premierę jej najnowszej sztuki Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów czekam z dużym zaciekawieniem. Spektakl był już pokazywany na scenie Teatru Jaracza w Łodzi podczas Festiwalu Czterech Kultur, ale warszawska premiera na scenie Teatru Collegium Nobilium wciąż jeszcze przed nami. Czego możemy się spodziewać? Wbrew temu, co sugeruje tytuł, sztuka nie opiera się jedynie na tematyce sakralnej i żywotach świętych. W rzeczywistości bohaterami tej wielowątkowej opowieści są zwykli ludzie i ich codzienne męczeństwo.
Dwie pierwsze sekwencje spektaklu, które studenci zaprezentowali podczas próby medialnej, mogą jednak sugerować coś zupełnie innego... Przed widzami ukazuje się istna galeria dwudziestu świętych! Nie zajmujemy od razu miejsc na widowni - czeka nas najpierw wizyta w osnutej dymem z kadzideł świątyni, gdzie na podestach ustawione są żywe obrazy znanych i mniej znanych męczenników. Już od progu zwiedzających wita urocza Święta Symforiana (Justyna Fabisiak), machając radośnie ręką. Naiwnie odmachuję, bo rzadko mi się zdarza, żeby ktoś tak bardzo cieszył się na mój widok... Musi minąć chwila, zanim ogarniam tę dziwną sytuację. Jesteśmy w pułapce, którą zastawili na nas święci. Przez następne 15-20 minut każdy z tych posągowych męczenników będzie nas mamił, wabił i uwodził swoją historią. Niepewnie ruszam przed siebie, czując, że to będzie trudna próba. Każda z postaci za wszelką cenę chce zatrzymać mnie na dłużej. Moja asertywność ostatecznie przegrywa w starciu ze Świętą Gogolewą (Arina Piskovskaja). Zanim z uczuciem błogiej ulgi zajmę w końcu miejsce na widowni, mijam jeszcze prężącego się dumnie męczennika Jerzego (Bartosz Włodarczyk) oraz Papieżycę Joannę (Barbara Liberek) - nielicznych nieświętych w tym zacnym gronie. Wycieczkę kończę przy Świętym Gerwazym, w którym rozpoznaję znajomą twarz Bartosza Bednarskiego. Muszę przyznać, że to najciekawszy i zarazem najokrutniejszy eksperyment teatralny, w jakim kiedykolwiek brałam udział...
Po pokazie medialnym udało mi się porozmawiać z reżyserką tego niezwykłego widowiska. Agata Duda-Gracz przekonująco opowiedziała mi o tym, jaką rolę pełnią wizerunki świętych w jej sztuce i dlaczego życiorysy męczenników można śmiało zestawić z problemami współczesnych ludzi.
W spektaklu przywołuje Pani wizerunki dwudziestu świętych. Skąd pomysł, żeby sięgnąć po ich żywoty?
Agata Duda-Gracz: Kiedy pierwszy raz spotkałam się ze studentami, zapytałam ich, jakie mają marzenia, co chcieliby zagrać. Okazało się, że tematy, które ich najbardziej interesują, pasują do żywotów świętych - stąd się pojawił ten pomysł. Ponieważ temat świętości jest mi bardzo bliski i pojawia się w wielu moich spektaklach, byłam zachwycona, że mogę go wykorzystać i tym razem.
Poprosiłam, żeby każdy z aktorów wybrał sobie świętego, a ja na podstawie żywotów każdej z tych postaci stworzyłam scenariusz całego spektaklu. Stąd też pojawili się zarówno święci kanoniczni, jak i postaci, które świętymi nie są, jak na przykład Lucyfer, albo Papieżyca Joanna. Oczywiście, składowe ich żywotów absolutnie pasują do schematu, który powtarza się w żywotach pozostałych świętych. Każda z tych historii zawiera w sobie te same składniki: absolutną wiarę w sprawę, absolutne zawierzenie w gotowość do poświęceń - poświęcenia życia, rezygnacji z własnej rodziny. Idea, w którą wierzył każdy z nich, była istotniejsza, niż życie. Spisałam te dwadzieścia żywotów - to są żywoty, które słyszycie Państwo w pierwszej sekwencji spektaklu, w której się zwiedza, a nie ogląda. Ta święta przestrzeń sceniczna, w którą widzowie "pielgrzymi' wchodzą, jest przestrzenią sakralną. Możemy ją porównać do kościoła albo do miejsca bytowania świętych, gdzie każdy jeszcze raz przeżywa wszystko, co zdarzyło mu się, zanim zmarł śmiercią naturalną lub męczeńską. W tym spektaklu ważny jest cudzysłów - to nie są dosłowni święci, tylko święci malowani. Są to ich wizerunki, czyli żywoty przepuszczone przez świadomość i wrażliwość malarza.
Czy sądzi Pani, że w dobie upadku wartości religijnych święci mogą jeszcze przemówić do współczesnego widza? I czy oni w ogóle mają nam jeszcze coś do powiedzenia?
ADG: Wydaje mi się, że tak. Spektakl składa się z dziewięciu różnych opowieści. Tak jak mówi na początku Papieżyca Joanna, święci malowani przeistaczają się w aktorów i następnie odgrywają rodzaj misterium opowiadającego o tej świętości, którą widzą spomiędzy swoich złoconych ram - tej codziennej świętości, męczeństwa powszedniego, świętości dnia codziennego... Nigdy nie zastanawiam się, czy coś przemówi, czy nie przemówi do publiczności, dlatego, że to za każdym razem zależy od widza. Staram się nie moralizować ze sceny, nie osądzać, nie oceniać.
Wrócę jeszcze do początku spektaklu, czyli do sekwencji z galerią świętych, po której widzowie mogą się swobodnie przechadzać. Czy taki zabieg miał na celu oswojenie wizerunków świętych? Chciała Pani zburzyć dystans pomiędzy postacią a odbiorcą?
ADG: Za każdym razem rozmowa z postacią świętą staje się takim sacra conversazione. Za każdym razem jesteśmy w tym sami - my się przecież nie modlimy zbiorowo, nie wyznajemy takiej, czy innej wiary zbiorowo, tylko pojedynczo. Dlatego też zależało mi na tym, żeby ten kontakt pomiędzy widzem a świętym z obrazu był intymny.
Konfrontuje Pani świętych ze zwyczajnymi ludźmi. W spektaklu usłyszymy także ich głosy - o czym nam opowiedzą?
ADG: O tym, o czym już wspomniałam, czyli o tej świętości powszedniej. Świętości, która wynika z trudności w relacjach matki i córki, z tego, czym jest cud i jak sobie z nim radzimy, jeżeli nam się już w życiu przytrafi. Także o męczeństwie, które wynika z miłości, ale miłości niegrzecznej albo niekonwencjonalnej - takiej, która nie jest uznana obyczajowo za właściwą. Opowiadamy o świętości rodziny i o męce jej rozpadu, o tym, jak wielką i piękną ideą jest związek dwójki ludzi, jakie męczeństwo i poświęcenie można znaleźć w spędzeniu z kimś pięćdziesięciu lat życia jako mąż i żona...
Na koniec pozwolę sobie trochę odbić od tematu premiery. Jakiś czas temu w jednym z wywiadów wspomniała Pani, że stroni od dramatów współczesnych, bo są banalne i płaskie*. Nadal podtrzymuje Pani to stanowisko?
ADG: Dzisiaj już nie powiedziałabym, że są banalne i płaskie. Jeżeli chcę coś powiedzieć, wolę to powiedzieć własnymi słowami, stąd też sama piszę teksty do swoich przedstawień. Dla mnie jest to wtedy praca bardziej całościowa, bo jeżeli ona obejmuje i reżyserię i tekst i scenariusz i scenografię i kostiumy, mm wrażenie, że wtedy to jest pełniejsze i wynika jedno z drugiego. Natomiast nie oceniałabym już dzisiaj tak krytycznie dramatu współczesnego. Wtedy, gdy mówiłam te słowa, byłam jeszcze bardzo młodym człowiekiem, zaraz po szkole, ze skłonnością do niepokornego, głupiego osądzania tego, co mnie otacza. Teraz mi się wydaje, że zupełnie niepotrzebnego.
Czyli jest szansa, że chwyci Pani kiedyś za utwór jakiegoś współczesnego pisarza?
ADG: Zobaczymy. Najbardziej współczesnym dramaturgiem, którego dramaty robiłam na scenie, jest Jean Genet. Ale nie ukrywam, że najbardziej mi bliski ze wszystkich ludzi, którzy pisali kiedykolwiek cokolwiek, jest Shakespeare - dlatego często robię właśnie jego teksty.
*rozmowa z Justyną Nowicką, "Rzeczpospolita", 18 sierpnia 2007
***
Jak to jest być świętym (albo raczej - obrazem świętego) w spektaklu Agaty Dudy-Gracz? O to, a także o wiele innych kwestii związanych ze zbliżającą się premierą na scenie Teatru Collegium Nobilium zapytałam Bartosza Bednarskiego, który w sztuce wciela się w wizerunek Świętego Gerwazego oraz Sebastiana Figata, który na scenie odzwierciedla sylwetki Pięciu Świętych Braci Polskich.
Domyślam się, że jako przedstawiciele młodego pokolenia musieliście czuć się nieco dziwnie grając średniowiecznych męczenników. Jak się odnaleźliście w takich kreacjach?
Bartosz Bednarski: Była to duża odmiana wobec tego, z czym mierzymy się zazwyczaj w szkole - z tekstami klasycznymi, Shakespearem lub Czechowem. Jednak muszę zaznaczyć, że my w tym spektaklu nie wcielamy się w postaci świętych. Jesteśmy wizerunkami świętych, czyli czymś, co stworzyli ludzie. Często faktyczna historia świętych jest zupełnie inna, niż ta wykreowana przez legendy. Było to bardzo ciekawe wyzwanie - także technicznie, ponieważ każdy z nas ma na sobie dwumetrowe płótno, z którym musieliśmy się nauczyć obcować i przemieszczać. Natomiast te sceny, które pokazaliśmy przed chwilą, to są jedyne momenty, w których tak świętość pojawia się w takim dosłownym znaczeniu. Wszystkie kolejne dotyczą już zwyczajnej codzienności i mówią o dzisiejszych problemach. W następnych scenach zrzucamy z siebie te nasze obrazy świętych i wcielamy się w kolejne postaci, więc w rzeczywistości każdy z nas w tym spektaklu odgrywa co najmniej kilka różnych ról.
Możecie zdradzić, na czym polega ta wspólna zależność pomiędzy świętymi i zwykłymi ludźmi?
BB: W pewnym momencie na scenie dochodzi do weryfikacji pojęcia świętości i tego, czym ona jest dzisiaj dla nas. Próbujemy przekazać widzom informację, że może warto się nad tym zastanowić i trochę zredefiniować to pojęcie świętości w nasz codziennym życiu.
Kanon świętych już dawno został zastąpiony kanonem ikon popkultury. Domyślam się, że mało kto dzisiaj jeszcze pamięta o Joannie D'arc, czy Ojcu Pio. Myślicie, że Ustawienia ze świętymi... wskrzeszą w odbiorcach sylwetki tych postaci?
Sebastian Figat: Może ta pierwsza część muzealno-sakralna, gdzie odbiorca ma możliwość zapoznania się z historią każdej postaci, wywoła w widzach jakieś zaciekawienie. Wiadomo, że wysłuchanie dwudziestu monologów podczas jednego spektaklu jest fizyczną niemożliwością, ale ci widzowie, którzy przystaną przy wybranych obrazach, mogą faktycznie poczuć ciekawość i chcieć później zgłębić ich losy.
Czyli jesteście tylko "zajawką"?
SF: Tak. My jako wizerunki świętych dajemy bodziec, który może potem stymulować zainteresowanych do podjęcia konkretnych działań w tym kierunku i poznania losów poszczególnych świętych, ale nie mamy wpływu na to, czy tak faktycznie się stanie.
BB: Mamy tu świętych, którzy weszli do popkultury, jak na przykład Święty Walenty, Michał Archanioł, Anioł Stróż...
I Lucyfer w pewnym sensie też - chociaż wiadomo, że nie jako święty...
BB: No tak. Ale są tu też święci mniej "trendy"...
SF: ...o których ja usłyszałem pierwszy raz dopiero wtedy, gdy dostaliśmy scenariusz!
BB: Nasz spektakl może być taką sugestią, że kanon świętych to nie tylko te postaci, które możemy wymienić z pamięci. Są też inni święci, mniej znani - może przez to, że ich życiorysy lub legendy o ich życiorysach nie posłużyły za scenariusze filmowe.
Nie boicie się tej dosłowności w zderzeniu odbiorcy z sacrum? Pytam o to w kontekście obecnego kryzysu wartości religijnych. Niektórzy widzowie mogą poczuć się osaczeni ilością motywów sakralnych w Waszej sztuce...
BB: Tak się może wydawać po tych dwóch scenach, ale myślę, że po trzech godzinach już tak nie będzie.
SF: Zestawiamy świętych w różnych sytuacjach. Tam już ten motyw sakralny nie jest tak przewodni. Głównym nurtem staje się problem, jak na przykład kwestia relacji międzyludzkich.
BB: W kolejnych scenach pojawiają się już zupełnie zwyczajne postaci. Nasi koledzy i koleżanki odgrywają codzienne sytuacje, jak na przykład spotkanie rodzinne - Katarzyna ze Sieny razem z Joanną D'arc wcielają się w matkę i córkę. Zapominamy, że przed chwilą były świętymi i oglądamy je w zupełnie nowej konfiguracji.
Czyli spektakl z każdą kolejną sceną staje się coraz bliższy odbiorcy?
SF: Tak.
Ciekawi mnie, jak się czuliście w bezpośrednim zetknięciu z publicznością - kiedy ja i inni widzowie podchodziliśmy do Was tak blisko. Dla mnie było to bardzo dziwne doświadczenie, bo przywykłam, że artystę i odbiorcę sztuki dzieli jednak jakiś dystans...
SF: W tym wypadku - mówię to za siebie i swoich Świętych Braci Polaków - mamy potrzebę bliskiej obecności widza, potrzebę atencji.
Każdy z naszych świętych potrzebuje odbiorcy, żeby miał komu opowiedzieć o swoim żywocie, więc tak naprawdę konfrontacja jest nam niezbędna. Jak widz pojawia się w bliskiej odległości, nie chcemy go wypuścić, chcemy mu opowiedzieć całe swoje życie. Na pewno ta konfrontacja jest zupełnie inna niż w klasycznym spektaklu, natomiast w tym przypadku bliskość i namacalny kontakt z widzem daje nam bardzo dużo możliwości. Każdemu z nas ten widz jest potrzeby, bo jest naszym wyznawcą.
BB: U Agaty Dudy-Gracz widzowie zawsze mają przypisaną jakąś rolę. Zapominamy o sytuacji teatralnej widz - aktor. W naszej sztuce publiczność to pielgrzymi. Dla mnie jako aktora to jest bardzo pomocny start do spektaklu, kiedy mogę spojrzeć w twarz widzom, którzy przyszli i już wyczuć mniej więcej energię, sprawdzić, z kim dzisiaj mamy się spotkać. W spektaklu jest kilka okazji do takich bliskich konfrontacji - pierwszy już na początku, ale potem jest jeszcze parę momentów, w których do takich spotkań może dojść. Zawiązują się nawet mikrorelacje z widzami. Jeżeli widzieliśmy się z kimś już na starcie, to potem...
Szukacie wzrokiem tej osoby?
BB: Tak! Ciekawe doświadczenie. Nie jesteśmy schowani za tą czwartą ścianą i bezpieczni w swoim świecie, tylko cały czas musimy pamiętać, że obok są pielgrzymi.
Spektakl Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów miał już premierę w Łodzi. Jaką czuliście energię od "pielgrzymów"?
BB: W Łodzi spotkaliśmy się z bardzo dobrym odbiorem sztuki i z bardzo miłym przyjęciem przez pracowników Teatru Jaracza. Przyjechaliśmy tam całą zgrają z Warszawy, mieliśmy siedemnaście dni, żeby to wszystko złączyć i zaprezentować. Teatr przyjął nas miło, widownia festiwalu też. Mamy zamiar tam wrócić jeszcze w tym sezonie.
Czyli spektakl będzie jeszcze grany w łódzkim Teatrze Jaracza?
SF: Są takie plany.
BB: Jeżeli wszystko się dobrze ułoży, to wrócimy tam jeszcze przed Festiwalem Szkół Teatralnych. Myślę, że zostaliśmy pozytywnie odebrani po tej łódzkiej premierze.
SF: I wróciliśmy do Warszawy z ogromna ciekawością, żeby skonfrontować przyjęcie w Łodzi z warszawskim przyjęciem, na naszej macierzystej scenie.
Chciałam Was jeszcze zapytać o pracę z reżyserką, Agatą Dudą-Gracz. Podobno jest niezwykle dokładna, bardzo wymagająca i nie boi się kontrowersyjnych rozwiązań...
BB: Wszytko to prawda.
SF: Tak, ale to była bardzo stymulująca i ogromnie rozwijająca praca.
Przeszliście pewnie niezły chrzest bojowy?
SF: Nie mieliśmy wcześniej możliwości takiej pracy z reżyserem i nie spotkaliśmy się dotąd z takim podejściem do aktora.
BB: Dzięki temu, że wyjechaliśmy z Warszawy, znaleźliśmy się w Łodzi i spaliśmy 500 metrów od teatru, staliśmy się taką "komuną teatralną". Szliśmy rano do teatru, potem negocjowaliśmy choć chwilę na obiad, wracaliśmy do teatru, potem szliśmy do mieszkania i rano znowu to samo. Myślę, że ten wyjazd nam bardzo pomógł - to skupienie tylko na spektaklu. Żadnych innych bodźców z zewnątrz.
Jak sądzicie, do jakiej grupy odbiorców Wasza sztuka trafi najbardziej?
SF: Myślę, że w tym 3,5-godzinnym spektaklu jest przestrzeń dla odbiorców w każdym wieku, z każdej grupy społecznej. Ten spektakl porusza codzienne problemy, z którymi przecież zmagali się także święci. Problematyka, której dotykamy, jest wciąż aktualna i na pewno bliska każdemu, kto zawita do naszego teatru.
BB: W kilku momentach widzimy widzów z bardzo bliska - jak wracają po przerwie, czy wychodzą po skończonym spektaklu. Zauważyliśmy, że widzowie w różnym wieku reagują z tym samym poruszeniem, że przekaz trafia z tą samą siłą i do pani w podeszłym wieku i do dwudziestoletniej dziewczyny, więc jakiś uniwersalizm w tym, co robimy, faktycznie jest.
fot. HaWa / Festiwal Łódź Czterech Kultur
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego specjalności aktorstwo
Spektakl jest koprodukcją Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie oraz Festiwalu Łódź Czterech Kultur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz