Podobno pierwszy poważny kryzys w związku nadchodzi po siedmiu latach wspólnego życia. Podobno, choć przecież nie musi być to wcale regułą. Bohaterowie "Słonecznej linii" i Iwana Wyrypajewa, to małżeństwo z siedmioletnim stażem, a wspomniany wyżej statystycznie potwierdzony kryzys faktycznie wisi nad nimi, jak wielka gradowa chmura. Jednak, patrząc na tę nieszczęśliwą, nierozumiejącą się dwójkę tak bliskich, a jednak tak dalekich sobie ludzi, trudno oprzeć się wrażeniu, że przepaść nieporozumienia wcale nie spadła na nich z nieba od tak, nagle, po przekroczeniu siódmego roku małżeńskiego życia. Patrząc na zachowanie Wernera i Barbry, od razu przyszła mi do głowy konkluzja, że ta para przez siedem lat ciężko i konsekwentnie pracowała, budując gruby i solidny mur, który teraz ich dzieli...
Barbrę i Wernera poznajemy pewnego słonecznego ranka, o piątej rano w ich własnej kuchni. Zmęczeni i zirytowani do granic możliwości małżonkowie od minionego wieczora próbują wspólnie znaleźć nić porozumienia, niestety bezskutecznie. On cieszy się, że wraz z nadejściem wiosny skończy się zaciągnięty w banku kredyt. Będzie można odetchnąć, żyć na większym luzie, podróżować. Ona nie podziela jego entuzjazmu. On chciałby mieć dziecko - po siedmiu latach wspólnego życia powinno się chyba wreszcie pomyśleć o potomku? Pudło, ona nie chce mieć dzieci. On nie rozumie, dlaczego, a ona irytuje się jego brakiem zrozumienia. On jest coraz bardziej zły, a ona coraz bardziej nieszczęśliwa. No bo siedzą tu przecież nieprzerwanie od dziesiątej wieczorem, analizując swoje życie i teraz, po siedmiu godzinach wciąż tkwią w punkcie wyjścia.
"Słoneczna Linia" Wyrypajewa to kolejny, po "Nieznośnie długich objęciach", spektakl o relacjach międzyludzkich. Reżyser wielokrotnie podkreślał, że tworząc sztukę, koncentruje się na człowieku, a emocje to fundamenty jego kolejnych dzieł. Jest jeszcze coś charakterystycznego u Wyrypajewa, co trudno nazwać i opisać precyzyjnie, ale gdy przyjrzymy się jego twórczości, przeanalizujemy jego spektakle, cecha ta staje się wyjątkowo jaskrawa i zdecydowanie odróżnia Wyrypajewa od innych współczesnych dramaturgów. Aktorzy w jego spektaklach wyjątkowo koncentrują się nie tylko na tym, co mówią, ale i jak mówią. A mówią powoli, dosadnie, podkreślając i przeciągając każde słowo, czasem powtarzając kilkakrotnie każde zdanie. Gdybym nie miała wcześniej styczności z tym reżyserem, pewnie uznałabym taki sposób grania za dziwną, nieistotną manierę, jednak teraz dostrzegam wyraźnie, że ten charakterystyczny dialekt, którego Wyrypajew uczy swoich artystów, to jego wizytówka. I ze zdumieniem muszę stwierdzić, że ten osobliwy nacisk na słowa niesie więcej emocji, niż zwykła recytacja. tak jakby aktorzy utrwalali nacechowane silnym ładunkiem emocjonalnym słowa w umysłach publiczności...
Sztuka Wyrypajewa jest o braku porozumienia. O egoizmie. O tym, że skoncentrowani na sobie i swoich potrzebach, nie potrafimy wsłuchać się w drugiego człowieka. Nie dostrzegamy jego problemów, pragnień, nie słyszymy go, nie zaprzątamy sobie głowy rozmową z nim. Bariera dzieląca dwoje, do niedawna jeszcze bliskich sobie ludzi, rośnie powoli. Nie widzimy jej, nie wywołuje w nas dyskomfortu, ani wyrzutów sumienia. Kiedy wreszcie zaczyna nam doskwierać, konflikt jest już na etapie tak zaawansowanym, że ciężko jest ponownie zbliżyć się do siebie, nauczyć się ze sobą rozmawiać. Ciężko przebić ten gruby mur nieporozumień i obcości. Barbra i Werner próbują, ale lata egzystowania z nastawieniem "na siebie"wciąż utrudnia im szczerą i empatyczną rozmowę. Barbra chce być zrozumiana, chce dotknąć wyższych emocji, poczuć się wyjątkowa - "jak diament". Werner próbuje odszyfrować sens słów ukrytych za dziwnymi metaforami żony. Barbra jest egoistką skoncentrowaną na sobie, Werner - nieskomplikowanym mężczyzną który po siedmiu latach życia z tak pokręconą emocjonalnie partnerką, pragnie chyba już tylko spokoju i względnej normalności. Jak pogodzić dwie tak skrajnie różne wizje świata? Jak zbliżyć do siebie tak odmienne charaktery?
Wyrypajew niezwykle dosadnie pokazuje, co dzieje się z relacją, kiedy przestajemy ze sobą rozmawiać, zapominamy o potrzebach partnera, żyjemy dla siebie i z myślą o sobie. Historia, którą pokazuje nam reżyser, jest w pewnym sensie kuriozalna - oto pewnego dnia dwójka dorosłych ludzi po siedmiu latach małżeństwa budzi się z bolesnym wnioskiem, że żadne z nich nic o sobie nie wie. Oddalanie się od siebie jest procesem, ale ten proces nasi bohaterowie przegapili...
Lubię styl Iwana Wyrypajewa, choć wiem, że wielu odbiorcom nie podoba się jego bezpośredniość, okraszona solidną dawką wulgaryzmów. Do pewnego stopnia zgadzam się, że język teatru powinien być utrzymywany w ryzach, ale trzeba poznać Iwana Wyrypajewa, posłuchać historii, które opowiada ze sceny, żeby pojąć, że takim jak on słowa nieparlamentarne wybacza się bez chwili zastanowienia. Czy twórca mógłby się bez nich obejść? Pewnie tak... Czy dzieła Wyrypajewa byłyby wtedy tak samo głębokie? Obawiam się, że mogłyby nie mieć tej siły wyrazu. Czy zatem wulgaryzmy stanowią siłę jego twórczości? Ależ nie, są dopełnieniem każdego z dzieł na które składa się też ogromna wrażliwość, zmysł psychologiczny, błyskotliwa ironia i trzeźwe spojrzenie na współczesną rzeczywistość. Zatem siła jego spektakli to wszystkie te elementy zebrane w jedną całość. A co do tak kontrowersyjnych wulgaryzmów, do których mają wiele zastrzeżeń niektórzy krytycy - choć raczej nie operuję takim słownictwem, myślę, że w przypadku Wyrypajewa jest ono jednym z wielu środków artystycznych, bez którego sztuka byłaby zwyczajnie wybrakowana.
Mimo, że akcja "Słonecznej linii" ogranicza się jedynie do kuchni dwójki bohaterów, a cała sztuka oparta jest na burzliwych rozmowach o braku zrozumienia i pytaniach, w jakim kierunku zmierza ich zwiazek, sztuka Wyrypajewa daleka jest od nużącej monotonii. Duża w tym zasługa wspaniałej obsady - Karolina Gruszka i Borys Szyc perfekcyjnie zmierzyli się z lolą małżeństwa na zakręcie. Obie kreacje aktorskie wymagały od artystów ogromnej ekspresji - na scenie widzimy bowiem istne spektrum emocji, od rozpaczy, przez furię, po namiętne miłosne uniesienia. I na tym polu duet Gruszka i Szyc nie zawiódł publiczności.
Byłabym jednak ostrożna z określeniem sztuki mianem komedii - fakt, spektakl pełen jest zabawnych sytuacji, przerysowanych min (to zdecydowanie domena Borysa Szyca), absurdalnych scen, gdzie para zachowuje się jak dwójka rozkapryszonych dzieci w piaskownicy. Są i wyzwiska i rękoczyny i groźby. Jednak patrząc na tę historię z dystansu, jest to dramat dwójki ludzi, którzy pomimo usilnych starań, nie potrafią przebić grubego muru własnego egoizmu, przekroczyć tytułowej "słonecznej linii" dzielącej ich świat na pół. Wyrypajew pokazał nam scenę rozgrywającą się w pewnej kuchni pewnego skłóconego ze sobą małżeństwa. Ale ile takich scen rozgrywa każdego dnia się w kuchniach niezliczonej ilości par?
Mimo, że "Słoneczna linia" na pierwszy rzut oka jest sztuką dość lekką w odbiorze, to jednak za komicznymi scenami z życia Barbry i Wernera stoi pewne przesłanie - jeżeli nie zaczniemy w porę rozmawiać o małych, błahych sprawach, potem, kiedy te sprawy urosną do rangi wielkich problemów, na rozmowę będzie już za późno... Muszę przyznać, że Iwan Wyrypajew kolejny raz pozytywnie mnie zaskoczył. Siłą tego reżysera jest chyba fakt, że zawsze koncentruje się na bardzo aktualnych problemach, które znamy z autopsji. Choć sztuka jest momentami przezabawna, spektakl Wyrypajewa skłania do refleksji. W pewnej chwili stanęła mi nawet przed oczami taka przerażająca scena z bliżej nieokreślonej przyszłości: kuchnia piąta rano, ja i mój partner - zmęczeni i zirytowani do granic możliwości, od minionego wieczora próbujemy wspólnie znaleźć nić porozumienia...
zdjęcia, materiały - Teatr Polonia/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury
http://teatrpolonia.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz