Mała scena Teatru Polonia w dniu spektaklu zamienia się w więzienną celę. Niewielką przestrzeń wypełnia żeliwne łóżko, prosty stół i kilka krzeseł. Uwagę skupia stojący na jednym z taboretów stary adapter. To on będzie za moment świadkiem wstrząsającego wyznania człowieka, który przez wiele lat dźwigał na swych barkach ciężkie brzemię zbrodni. Nikt nic nie podejrzewał, nie było świadków, ani dowodów morderstwa. Można by uznać, że to się nigdy nie wydarzyło, żyć dalej, zapomnieć. Ale sumienie nie śpi i każdego dnia zadaje bohaterowi nieopisany ból - tak wielki, że wreszcie mężczyzna decyduje się oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości.
Istota dobra i zła od wieków spędzała sen z powiek wielkim uczonym i myślicielom. Mimo niezliczonej ilości prób zdefiniowania tych zjawisk, wciąż trudno nam odpowiedzieć jednoznacznie, gdzie kończy się granica, za którą dobro staje się złem. Czy człowiek dobry może popełniać złe uczynki? Czy zły człowiek może stać się dobry? Czy można popełnić zbrodnię w dobrej wierze? A może czasem nie liczy się czyn, ale jego skutki? Może cel uświęca środki? Wszystkie te pytania możemy śmiało odnieść do otaczającej nas rzeczywistości, do codziennych wydarzeń na scenie politycznej, do tragedii ludzkich, do sytuacji z naszego podwórka, które nie miałyby miejsca, gdyby nie czyjaś decyzja, czyjś ruch. Nam pozostaje ocenić, czy był on dobry, czy zły. Czy był potrzebny, czy zupełnie nieistotny. Czy był podyktowany dobrem ogółu, czy korzyścią decydującego.
Stanisław Brejdygant w swojej najnowszej sztuce kreśli historię dobrego człowieka, który popełnia straszny czyn z pozornie dobrych i uzasadnionych pobudek. Aktor i reżyser stawia przed widzami trudne zadanie - zanim ocenisz, postaraj się zrozumieć. Zanim wysnujesz wnioski, wysłuchaj do końca. Kto wie, czy za łatką mordercy nie kryje się poczciwy i dobry człowiek. Nie wiadomo, czy każdy z nas w podobnych okolicznościach nie postąpiłby tak samo, jak bohater tej sztuki...
Monodram to trudny i bardzo wymagający gatunek. Aktor jest na scenie sam na sam z widownią, która chłonie każde jego słowo. Wielka to sztuka, oczarować publiczność samą tylko mową, opowiedzieć historię tak, żeby jej obraz bez większego wysiłku pojawił się przed oczami każdego z widzów. Stanisław Brejdygant bez większego trudu jest w stanie porwać publiczność emocjonującą opowieścią, co udowadnia w swoim autorskim monodramie "Winny", którego premiera odbyła się niedawno na małej scenie Teatru Polonia. Poruszająca historia człowieka, który z własnej woli decyduje się odpokutować za dawne grzechy, chwyta za serce i i porusza do głębi. Ciężko, wsłuchując się w tę smutną spowiedź, powstrzymać łzy. Mnie się nie udało.
Nadejście Bartka Sowińskiego (Stanisław Brejdygant) poprzedza głośny brzdęk łańcuchów. Mężczyzna, który nagle pojawia się w więziennej celi, zupełnie nie pasuje mi do schematu "typowego mordercy" - średniej postury pan w sile wieku o spokojnym, przejmująco smutnym spojrzeniu. Lekko pochylona sylwetka przywodzi na myśl liczne trudy, jakie ten człowiek zmuszony był nieść na swych barkach przez całe życie.
Mężczyzna włącza adapter i rozpoczyna spowiedź dedykowaną wnuczkowi, Marcinkowi. Specjalnie dla niego snuje historię, w której opowiada o swoim losie, o dzieciństwie, wojnie, tragediach rodzinnych, aż wreszcie o potwornym czynie, który zaprowadził go do celi, w której siedzi. Sowiński wie, że tylko w ten sposób może wytłumaczyć chłopcu, dlaczego nie był obecny w jego życiu.
Wybuch wojny nieodwracalnie zmienia spokojny i uporządkowany świat Bartka Sowińskiego. W wojennej zawierusze trudno rozróżnić sprzymierzeńca od wroga, ciężko wybrać właściwą drogę i podjąć słuszną decyzję. W gazetach aż huczy od skrajnych opinii na temat działań na froncie. Tematem wyjątkowo spornym jest kwestia Żydów na ziemiach polskich. Przyjaciele, czy oprawcy? Ofiary, którym należy nieść pomoc, czy zdrajcy którym należy się śmierć?
Bartek udziela schronienia dwójce zaprzyjaźnionych Żydów - Samuelowi i Sarze. Ryzykując życie całej swojej rodziny, ukrywa ich w pomieszczeniu znajdującym się głęboko pod ziemią. Z biegiem czasu jednak bohater ma coraz więcej wątpliwości na temat sensu swych działań. Jego postawa zaczyna się chwiać pod ciężarem niezliczonych bodźców pod postacią antysemickiej prasy, opinni innych ludzi, czy wreszcie informacji o strasznych zbrodniach na Polakach, których rzekomo dopuścili się Żydzi. Informacja o śmierci ojca w Katyniu i pogłoski o tym, że masowego mordu na polskich oficerach dokonali sprzyjający Rosji żydowscy kolaboranci, przelewa czarę goryczy. Pewnego dnia Bartek schodzi do ukrytego pod ziemią pomieszczenia i wymierza swym przyjaciołom okrutną karę...
Kto jest tytułowym "Winnym"? Po głębszym zastanowieniu można stwierdzić, że historia. W jednym z wywiadów Stanisław Brejdygant bardzo trafnie uzasadnia tę tezę:
"Mój bohater w pewnym momencie mówi, że ma nadzieję, iż jego wnuk będzie żył kiedyś - czyli dzisiaj - w kraju wolnym, pośród ludzi wolnych, w czasach kiedy coś takiego jak jemu się zdarzyło, nie będzie mogło zaistnieć, w czasach, kiedy sumienie nie będzie wystawiane na tak ciężkie próby. Bo on, człowiek z gruntu dobry, wrażliwy, dźwiga na sobie okrutne brzemię popełnionej zbrodni" *
Niezaprzeczalny wpływ na czyn bohatera miały dramatyczne wydarzenia, a także sprzeczne - momentami celowo zafałszowane - informacje, jakie docierały do uszu nieświadomych Polaków. Rozpacz po stracie ojca, a także wroga Żydom prasa obudziły w Bartku chęć zemsty. Bohater dopuszczając się zbrodni na swych przyjaciołach, wybrał dla siebie ciężki los - życie w kłamstwie, bólu i cierpieniu, niepokój i rozpacz, jakie wywoływały nieustające wyrzuty sumienia. A jednak czuł, że ciężar zbrodni, jaki zmuszony był nosić przez wiele lat, to zbyt mała kara. Wymuszając na prokuratorze przyjęcie zeznań, sam skazał się na dożywocie. Czy słusznie? Nie nam to oceniać. Z jego opowieści wynika, że heroiczny akt, jakim było przyznanie się do zbrodni, nie umniejszył wcale jego poczucia winy. Odcięty od rodziny, skazany na dożywotnią niewolę i śmierć w samotności, wciąż wspomina, odtwarza na nowo te same wydarzenia, od których nie jest i zapewne nigdy nie będzie w stanie się uwolnić.
Bartek nie jest mordercą. Który morderca rozpamiętywałby przez lata swój czyn? Który z morderców dobrowolnie oddałby się w ręce wymiaru sprawiedliwości? Zapewne żaden. Żal, nienawiść do siebie, pragnienie cofnięcia czasu i zapobiegnięcia tej zbrodni, czynią z bohatera człowieka czystego i dobrego. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Bartek stał się nieszczęsną ofiarą zbrodni, jakiej dokonała na nim i na wielu jemu podobnych okrutna historia.
Stanisław Brejdygant to artysta wszechstronny, który nie tylko od lat czaruje widzów na scenie, ale zasłynął także jako świetny reżyser i ceniony pisarz (weźmy chociażby bardzo gorąco przyjętą przez krytyków powieść "Świt o zmierzchu"). Grą w "Winnym" tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z niezwykłym talentem, którego próżno szukać wśród aktorów młodego pokolenia.
Podobnie, jak wielki mistrz sceny teatralnej, Marian Opania, Stanisław Brejdygant nie jest jedynie odtwórcą. Aktor na 75 minut przeistacza się w Bartka Sowińskiego, a historia, którą opowiada, wydaje się być mu tak znajoma i tak poruszająca, jakby dzielił się z nami wspomnieniami z własnego życia.
Muszę przyznać, że bardzo przeżyłam ten spektakl. Uwierzyłam aktorowi, poczułam jego dramat całą sobą. Rozpaczałam, wyobrażając sobie jego cierpienie i złościłam się na przewrotny los, który karze dobrych, a daruje złym. Ot, taka moja refleksja, która nie pojawiłaby się zapewne w mojej głowie, gdybym nie zapomniała, że siedzę na widowni teatru. Takie właśnie czary potrafi zdziałać Stanisław Brejdygant. Po skończonym spektaklu poczułam przemożną chęć obejrzenia kolejnej sztuki jego autorstwa. Mam nadzieję, że artysta nie karze nam długo czekać na swoje nowe dzieło.
zdjęcia, materiały - Teatr Polonia/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury
* cytat pochodzi z wywiadu Jacka Góreckiego dla portalu mobilni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz