czwartek, 20 czerwca 2019

Panom dziękujemy. "Panny z Wilka" w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie


Panny z Wilka, podobnie jak pozostałe opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, mają w sobie ten trudno uchwytny, nostalgiczny czar, który trudno opisać słowami. Jeżeli mieliście do czynienia z twórczością tego pisarza albo widzieliście choć jedną ekranizację jego dzieł, z pewnością wiecie, co mam na myśli. Nie na darmo Iwaszkiewicza porównuje się do Prousta - każdy z nich zdumiewająco trafnie opisywał kwestie związane z przemijaniem, śmiercią i dojmującym poczuciem straty. Wszystko to można odnaleźć w Pannach z Wilka - niezwykle klimatycznym, intymnym opowiadaniu, uznawanym za polemikę ze słynnym proustowskim arcydziełem W poszukiwaniu straconego czasu. Gorzką historię Wiktora Rubena i sześciu sióstr z majątku Wilko przeniosła niedawno na scenę Starego Teatru w Krakowie reżyserka, Agnieszka Glińska

Cóż, nie ukrywam, że po obejrzeniu adaptacji Glińskiej poczułam się nieco skołowana. Przez moment nawet zastanawiałam się, czy to aby na pewno TE Panny...  - myśl absurdalna, bo przecież od czasów Iwaszkiewicza nikt nie ośmielił się stworzyć żadnych innych. Jako miłośniczka klasyki w pierwotnej formie, powiem tak: nie tego się spodziewałam. Może zabrzmi to naiwnie, ale liczyłam na choć odrobinę melancholijnej aury, którą Iwaszkiewicz tak zgrabnie wyczarował piórem, a Wajda z sukcesem sfilmował. Niestety, Agnieszka Glińska wespół z Martą Konarzewską poprawiły nieco tekst, wplatając weń fragmenty z innych utworów literackich, m.in. Pani Dalloway Virginii Woolf. Nie twierdzę, że to, co stworzyły, jest gniotem. Spektakl w adaptacji obu pań jest bardzo dobrze zagraną i momentami zabawną (!) sztuką, w której prym wiodą kobiety, a nie (jak u Iwaszkiewicza i u Wajdy) główny bohater tej opowieści. Pierwszy raz mamy okazję zobaczyć każdą z sióstr taką, jaka jest naprawdę, a nie taką, jaką widzi ją Wiktor Ruben. Całkowita zmiana perspektywy wydaje się ciekawym zabiegiem, ale mimo wszystko trudno oprzeć się wrażeniu, że to już nie te panny i nie to Wilko...




Fabuła spektaklu właściwie niczym nie różni się od oryginalnego dzieła. Wiktor Ruben (w tej roli dwóch aktorów: Adam Nawojczyk i Szymon Czacki) nie może poradzić sobie ze śmiercią bliskiego przyjaciela. Załamanie pogłębiają wciąż powracające wspomnienia wojennych koszmarów. Zaprzyjaźniony lekarz radzi bohaterowi, żeby na jakiś czas wyjechał z miasta i odciął się od bolesnych wspomnień. Mężczyzna postanawia odwiedzić gospodarstwo wujostwa we wsi Rożki (w postać ciotki bohatera wciela się Aldona Grochal), sąsiadujące bezpośrednio z majątkiem Wilko. To właśnie tam, w otoczeniu sześciu młodych dziewcząt Wiktor spędził niezapomniane chwile swojej młodości. 

Piętnaście lat - tyle czasu minęło od momentu, kiedy Ruben ostatni raz gościł w Wilku. Dom, do którego powraca, nie jest już tym samym miejscem, o czym bohater z każdym kolejnym dniem przekonuje się coraz boleśniej. Dziewczęta, których młodzieńcza świeżość tak mocno działała na Wiktora, w większości są już statecznymi damami z ustabilizowanym życiem rodzinnym. Julcia (Dorota Segda), Zosia (Paulina Puślednik) i Jola (Ewa Kaim) są po ślubie, Kazia (Anna Radwan) się rozwiodła, a piękna Fela, którą Ruben wspomina z takim rozrzewnieniem, niestety zmarła jakiś czas temu na hiszpankę. Na wydaniu jest tylko Tunia (Natalia Kaja Chmielewska) - dorastająca panna, którą Wiktor pamięta z czasów, gdy była rozkosznym berbeciem. Choć dom rozbrzmiewa śmiechem i głosami gromadki wilkowskich latorośli, w powietrzu unosi się niepokojąca atmosfera smutku i tęsknoty za czasem młodości...

Po tej dojmującej, melancholijnej atmosferze u Glińskiej nie ma nawet śladu, przez co spektakl niestety bardzo dużo traci. Reżyserka postanowiła przedstawić tę historię w dość humorystyczny sposób. Tytułowe panny opowiadają o swoim życiu z dużą dozą ironii i sarkazmu (szczególnie cyniczna Zosia), a Wiktor przysłuchuje im się z uwagą i rozbawieniem. To pogodne spotkanie niewiele ma jednak wspólnego z Iwaszkiewiczem i jego opowiadaniem, które więcej miało w sobie smutku i zadumy, niż humoru. 




Sztuka Agnieszki Glińskiej skoncentrowana jest na kobietach, przez co rola Wiktora zostaje zupełnie zmarginalizowana - staje się on jedynie obserwatorem poszczególnych wydarzeń. Przedstawienie  reżyserka podzieliła na  pięć odrębnych części, a każda z nich poświęcona jest innej siostrze. Zabieg ten - choć początkowo wydawał mi się bardzo ciekawy - finalnie jednak tworzy efekt rozproszenia i niepotrzebnie rozwleka bieg akcji. Mam tu na myśli szczególnie scenę powitania, która w spektaklu powtórzona jest kilka razy, przez co Wiktor Ruben, niczym Bill Murray w filmie Dzień świstaka, wciąż przeżywa ten sam moment, tak jakby dla bohatera czas zupełnie stanął w miejscu... Dopada go też rozdwojenie jaźni, bo na scenie zobaczycie dwa wcielenia Rubena, raz młodsze (Szymon Czacki), raz starsze (Adam Nawojczyk), a czasem oba jednocześnie, co jeszcze bardziej dekoncentruje biednego widza. 




Panny z Wilka Agnieszki Glińskiej to spektakl na pierwszy rzut oka idealny, bo nie można mu zarzucić żadnych technicznych słabości i niedociągnięć. A mimo to, po wyjściu z teatru czułam zawód - nie takiego Iwaszkiewicza się spodziewałam. Prawdziwe wilkowskie panny wzbudzały we mnie smutek i współczucie, bo życie żadnej z nich nie oszczędzało. Młode dziewczęta weszły w dorosły świat z głową pełną marzeń i planów, ale kiedy Wiktor odwiedził je po piętnastu latach, ujrzał w nich  już tylko zrezygnowane kobiety w średnim wieku, którym los wypisał na twarzach bolesne doświadczenia. Choć na scenie pada wiele gorzkich słów o upływającym czasie, panie nie wydają się być tym specjalnie zmartwione. Bohaterki spektaklu Glińskiej stworzyły silną siostrzaną komitywę, odporną na męskie zaloty, sentymenty i przykre widma z przeszłości. Wiktor jest takim właśnie widmem, przed którym gang sióstr broni się ironią i ciętym humorem. Ta silna tarcza sprawia, że ich wymarzony kochanek ze szczenięcych lat zaczyna powoli rozumieć, jak bardzo jest im teraz niepotrzebny. W opowiadaniu Iwaszkiewicza to Wiktor uciekał przed pannami z popłochu, a one lały za nim łzy. Tu jednak o żalu nie ma mowy. Zwarta grupa wilkowskich feministek nie płacze za przeszłością, ale wyśmiewa ją,  odważnie patrząc w przyszłość. 




W obsadzie znaleźli się wyśmienici aktorzy tej krakowskiej sceny. Przebierałam nogami ze zniecierpliwienia w oczekiwaniu na Dorotę Segdę, Ewę Kaim, Aldonę Grochal i Annę Radwan - cztery wielkie teatralne diwy, których udział w spektaklu zwykle gwarantuje wielki sukces. Aktorki  na scenie dają z siebie wszystko, błyszczą i zachwycają swoimi solowymi "momentami". Porusza szczególnie monolog Julci w wykonaniu Doroty Segdy, który - choć wyjęty z innej bajki - doskonale koresponduje z graną przez aktorkę postacią. 

Moją faworytką od pierwszej minuty była Paulina Puślednik, która w roli cynicznej, zgryźliwej Zosi wypadła doskonale. Aktorka w jednej ze scen recytuje fragment zaczerpnięty z książki Anny Nasiłowskiej Domino. Traktat o urodzinach - momentami szokujące, bardzo naturalistyczne wyznanie kobiety w trakcie połogu. Agnieszka Glińska pogłębiła nieco postać Zosi, w wyniku czego bohaterka nie tylko pluje jadem i patrzy na Wiktora z góry, ale także go pożąda ocierając swe rozerotyzowane ciało młodej matki o brzegi sofy. Największy podziw wzbudza jednak Anna Radwan, która spokojną i stonowaną rolą cichej, mądrej Kazi zdecydowanie detronizuje pozostałe koleżanki. 

Świetnie poradziła sobie na scenie młodziutka Natalia Kaja Chmielewska, będąca wciąż jeszcze adeptką krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Aktorka wcieliła się na scenie w Tunię - nie tę delikatną i kochliwą, jaką widział ją Wajda, ale silną, niepokorną, z aparatem w dłoni i gotową odpowiedzią na każde pytanie ze strony "starych". Nowa Tunia nie kocha się w Wiktorze. Zbyt silne w niej poczucie własnej wartości, żeby mdleć z miłości albo co gorsza, tragać się na własne życie. Fajne, że mamy przed sobą przedstawicielkę naszych czasów, a jednak podświadomie czekałam na moment, w którym Tunia poprosi Wiktora, żeby się z nią ożenił....

Gwoli sprawiedliwości, powinnam coś wspomnieć o nieszczęsnym Wiktorze, ale jego postać niestety ginie zupełnie w tym wilkowskim babińcu. Myślę, że obu aktorom bardzo zaszkodził dwugłos, jaki zmuszeni byli prowadzić na scenie. W rezultacie nie zapadł mi w pamięć żaden z nich. Zresztą, trudno się dziwić, skoro Glińska zamknęła Wiktora w szafie, robiąc z tego spektaklu istne girls party... Mam jednak takie dojmujące poczucie smutku względem autora, bo pewnie przewraca się w grobie, gdy patrzy, jak mu brutalnie rozmyto to jego literackie alter ego... 




Jeżeli istnieje w ogóle zjawisko przeidealizowania sztuki teatralnej, to tu mamy tego namacalny dowód. Wszystko sobie Glińska posegregowała i ułożyła w odpowiedniej kolejności. Jest miejsce na żarcik, śpiewy, wygibasy i głębokie monologi. Wykaże się każdy, tak jakby był to dyplom do zaliczenia, a nie premiera na deskach jednej z najbardziej szanowanych polskich scen. Niewiele może tu widza zaskoczyć, bo chronologia i nieskazitelny ład czynią z tej adaptacji sztukę absolutnie przewidywalną. No i nie jest smutno, a przecież u Iwaszkiewicza musi być smutno, bo inaczej jest bez sensu. 




Wiele słyszałam opinii, że premiera Panien z Wilka jest oznaką rewolucji na tej scenie - że oto, po długim czasie artystycznej niełaski, Stary wstaje z kolan i wraca do dawnej formy. Przyznaję, że jako rdzenna głęboko zakorzeniona w swoim mieście warszawianka, nie koncentrowałam się dotąd na tutejszych dyrektorskich sporach i nie doświadczyłam ich konsekwencji w postaci marnego repertuaru. Premiera Panien... była pierwszą okazją, by odwiedzić ten teatr i mam nadzieję, nie ostatnią. Dlatego też podkreślam, że spektakl obejrzałam z perspektywy przyjezdnego, zupełnie nie zaangażowanego lokalnie widza, który nie wie, o co chodzi, więc się nie wypowiada. Ponieważ jednak obiecywano mi wielkie emocje, wypowiem się w temacie tej niby gorącej temperatury na scenie - w moim odczuciu była bardzo letnia. Przyjechałam, obejrzałam i pewnie wkrótce zapomnę. I tyle.  


fot. Krzysztof Bieliński 
Materiały prasowe - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

6 komentarzy:

  1. Jak zawsze ciekawa recenzja.

    No to rozumiem, że szału nie ma. Przykro mi bardzo. Jestem admiratorką twórczości Iwaszkiewicza. Ogromnie też fascynuje mnie on jako człowiek. Bardzo chciałam (i nadal chcę)zobaczyć ten spektakl...ale...

    A powiedz czy widziałaś "Wesele" ze Starego Teatru? Ja widziałam i uważam, że było to jedno z moich najważniejszych doświadczeń teatralnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :) Nie sugeruj się moją opinią - pojedź do Krakowa, zobacz i sama oceń ten spektakl. Niewykluczone, że miałam zbyt duże oczekiwania względem tej sztuki, stąd surowa ocena. Bardzo cenię Agnieszkę Glińską i uważam, że reżyserkę jej pokroju stać na więcej... Jak zawsze, jestem bardzo ciekawa Twojej opinii! :)

      Niestety, jeszcze nie widziałam "Wesela" w Starym - "Panny z Wilka" były moim pierwszym spektaklem na tej scenie. Ponieważ pokochałam Kraków całym sercem, jestem przekonana, że jeszcze nieraz tam wrócę i na pewno przy okazji odwiedzę Stary Teatr. Będę celować w "Wesele" - mamy podobny gust, więc myślę, że mi też się spodoba ;)

      Usuń
    2. Mnie udało się zobaczyć "Wesele" w...Warszawie. W ubiegłym roku na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Potem kilkakrotnie próbowałam kupić bilet do Starego, ale niestety nie udało mi się. Rozchodzą się błyskawicznie, a oni nie za często to grają.

      "Panny z Wilka" wciąż pozostają "do obejrzenia":) Zwłaszcza że ja kocham od lat Kraków miłością wierną i mocną i jestem tam kilka razy w roku:)

      Usuń
    3. Agnieszko, a ja dziś zobaczę "Naszą klasę". Ależ się cieszę! I jeszcze mam szczęście bo w roli Dory wystąpi Magdalena Czerwińska. Moje oczarowanie po "Fataliście":)

      Usuń
    4. Monika, cudownie! Mój ulubiony spektakl i zdecydowanie najbardziej poruszający ze wszystkich, jakie oglądałam <3 Życzę Ci udanego wieczoru i oczywiście czekam na wrażenia! :)

      Usuń
    5. Agnieszko, "Nasza klasa" to było prawdziwe przeżycie. Myślę że obok wspomnianego "Wesela" (z pytaniem o które chyba się powtórzyłam ;)), "Dziadów" i "Udręki życia" w Narodowym, "Hamleta" i..."Kinky boots" w Dramatycznym to mój najważniejszy spektakl.
      3 godziny genialnej lekcji historii w genialnym wykonaniu. Magdalena Czerwińska- dlaczego, dlaczego tak rzadko możemy ją oglądać? Uwielbiam ją.
      No i Izabela Dąbrowska...w "Ośmiu kobietach" zachwycała, tu zachwyca. Aktorka kameleon. Cudowna!
      To był naprawdę wyjątkowy wieczór:)

      Usuń