Choć tragedie Sofoklesa powstały wieki wieków temu, pewne uniwersalne elementy jego dzieł na stałe zagościły w naszej świadomości. Na przykład antyczne fatum, które dziś z lubością wykorzystujemy jako doskonałe wytłumaczenie własnych niepowodzeń. Zdumiewające, że w XXI wieku, w czasach, gdy w każdym aspekcie życia pomaga nam technologia, człowiek wciąż wierzy, że na przebieg jego losów wpływa boskie przeznaczenie. W kulturze skrajnego indywidualizmu i przekonania o absolutnej kontroli nad własnym życiem, zasłanianie się klątwą i złymi wróżbami brzmi wprost kuriozalnie. A jednak czynimy to ochoczo przy okazji każdej porażki. Sofokles by się uśmiał - w jego czasach sam dźwięk słowa "fatum" mroził bogobojnym Grekom krew w żyłach. Dziś śmiało można stwierdzić że oswoiliśmy i to mityczne zjawisko i nadaliśmy mu ludzki kształt, chyba po to tylko, by za każdym razem, gdy coś nie wyjdzie, móc ochoczo wskazać na nie palcem, mówiąc "to nie ja - to on"!
Według słownikowych definicji, mitologiczne fatum to uosobienie nieuchronnego losu - nieodwracalna wola boska, na którą człowiek nie ma żadnego wpływu. Zjawisko fatum wywoływało w starożytności poruszenie porównywalne z dzisiejszymi medialnymi newsami na pierwszych stronach gazet (mimo upływu tysięcy lat, rodzaj ludzki wciąż łasy jest na sensację...). Nic dziwnego, że ten chwytliwy motyw chętnie wykorzystywany był przez antycznych dramaturgów. Postaci, które dotknęła kara boska, jest w mitologii co nie miara. Najsłynniejsze ofiary mitycznego fatum to stworzony przez Sofoklesa ród Labdakidów, czyli nieszczęsny Edyp i jego równie nieszczęsne potomstwo.
Sofokles był dla swych bohaterów bezlitosny. Można rzec, że napisał tragiczną sagę nieszczęśliwej rodziny, która wiedzie ciężki żywot dźwigając na swych barkach jarzmo klątwy. Bogowie zadecydowali już, że cała rodzina skończy marnie, więc jakiekolwiek ich wysiłki mijają się z celem - los jest przesądzony... Właściwie, wszystko przez Edypa, który na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zabija swojego ojca, a następnie poślubia matkę i płodzi z nią czwórkę dzieci, dla których Jokasta okazuje się być nie tylko rodzicielką, ale i babcią (strasznie to zawiłe...). Znając gniew greckich bogów, niedziwne, że Edyp musiał zapłacić za te niefortunne zdarzenia najwyższą karę...
O ile jednak król Teb działał nieumyślnie i chciał dobrze, to jednak każda z jego latorośli miała możliwość uniknięcia losu ojca. Zdarzenia, które doprowadziły niemal wszystkich potomków Edypa do śmierci, były przecież skutkiem ich własnych decyzji podyktowanych ich własnymi przekonaniami i nie mówcie mi, że zadziałało tu niszczycielskie fatum. Polinik nie musiał pojedynkować się ze swoim bratem, Eteoklesem, a Antygona nie musiała łamać zakazu wydanego przez swego wuja, Kreona. Niechaj przykładem będzie zalękniona Ismena, która nie poszła w ślad za swą heroiczną siostrą i przeżyła. Wystarczyło więc zażegnać braterskie waśnie i nie buntować się w imię wielkich idei, jak to zwykle bywa u młodych, a wtedy być może wszyscy uniknęliby tragicznego losu - choć postępując wbrew sobie i swoim ideologiom, wiedliby zapewne smutny żywot. Ale to tylko takie moje gdybanie. Poza tym, pamiętajmy, że starożytne tragedie z definicji miały być tragiczne, a to musiało się wiązać z rozlewem krwi. Do tego należy jeszcze dodać, że Sofokles lubował się w uśmiercaniu swoich bohaterów i czynił to w sposób niezwykle urozmaicony. Założę się, że gdyby ten wielki antyczny dramaturg dopisał kolejną część sagi rodu Labdakidów, zamordowałby także biedną Ismenę...
Pamiętam doskonale, kiedy pierwszy raz (w drugiej klasie gimnazjum) przeczytałam "Antygonę". Treść tego antycznego dzieła zrobiła na mnie wstrząsające wrażenie. Czułam wtedy ogromny podziw dla odwagi tej dziewczyny, a bezwzględne okrucieństwo Kreona przyjęłam z oburzeniem i odrazą. Uważam, że utwory Sofoklesa to arcydzieła - prawdziwe, trzymające w napięciu thrillery na miarę współczesnych dreszczowców, które nigdy się nie zestarzeją. Jestem fanką Sofoklesa , dlatego też z ogromnym entuzjazmem przyjęłam wiadomość, że na scenie warszawskiego Teatru Ateneum odbędzie się wielka premiera "Antygony" w reżyserii Agnieszki Korytkowskiej.
Na przestrzeni lat powstało bardzo wiele różnych interpretacji tej słynnej tragedii. Bywało nawet, że empatyczni reżyserzy, w wyniku ogromnego współczucia dla Antygony, decydowali się ją ocalić! Byłam niesamowicie ciekawa, jak Agnieszka Korytkowska podejdzie do tego tematu. Ku mojej radości, pozostała wierna oryginałowi, a więc kształt fabuły okazał się łatwy do przewidzenia. Informacja o tym, że na scenie pojawią się wyśmienici artyści - Paulina Gałązka, Katarzyna Ucherska, Przemysław Bluszcz, Henryk Łapiński i Wojciech Brzeziński - dodatkowo podsycał emocje i potęgował ekscytację towarzyszącą oczekiwaniu na spektakl.
Sztuka Agnieszki Korytkowskiej zachwyca od pierwszej do ostatniej minuty, a źródłem tego zachwytu jest niemalże wszystko - doskonała gra aktorów, wspaniała scenografia (Jacek Malinowski), piękne, monochromatyczne kostiumy (Jagna Janicka), hipnotyzująca muzyka (Michał Jacaszek) i dopełniające całości efekty audiowizualne. Oto, na scenie Ateneum mamy dzieło tak przejmujące i tak boleśnie dramatyczne, że gdyby obejrzał je sędziwy dziadek Sofokles, biłby Korytkowskiej brawo na stojąco.
Reżyserka doskonale dobrała obsadę do swojego spektaklu. Nie wyobrażam sobie lepszego Kreona, niż Przemysław Bluszcz. Żaden aktor nie zagrałby lepiej bezdusznego despoty (bez urazy, Panie Przemysławie!). To kolejna z wielu ról, gdzie aktor wciela się w postać złego faceta - prawdziwy, czarny charakter. Zaskakuje za to Paulina Gałązka, której nie podejrzewałam o tak wielką charyzmę i siłę, z jaką udało jej się unieść ogromnie trudną rolę Antygony. Aktorkę dotąd widziałam tylko w roli delikatnej, wrażliwej Stelli w sztuce "Tramwaj zwany pożądaniem", również na scenie Teatru Ateneum (recenzja tutaj). Tytułową rolą w "Antygonie" Paulina szokuje i zachwyca. Jej Antygona krzyczy, kpi, ironizuje, rzuca się po scenie, a jej pełna buty i odwagi postawa zdumiewa i wywołuje ogromny podziw. Bardzo pasuje mi do tej roli. Niezwykle oryginalna, ultranowoczesna charakteryzacja sprawia, że aktorka wygląda cudownie! Nie można pominąć Kasi Ucherskiej w roli Ismeny - równie wiarygodnej i równie zachwycającej, jak Gałązka. Razem stworzyły na scenie piękny, wzruszający duet.
Perełką w spektaklu jest rola Terezjasza w wykonaniu Wojciecha Brzezińskiego. To trzeba zobaczyć! Aktor, jak na ślepego wróżbitę przystało, ma zupełnie białe gałki oczne, po scenie porusza się trochę po omacku, a stojąc na podeście zawodzi, śpiewa, mamrocze mantry z takim oddaniem, że ciarki przechodzą po plecach.
Niebagatelną rolę odgrywa w spektaklu chór w wykonaniu grupy ubranych na czarno kobiet. Możemy je także podziwiać na wyświetlanej w tyle projekcji, przedstawiającej postacie schodzące z wysokich schodów - niesamowity efekt! Wygląda to tak, jakby w pewnym momencie dołączały do aktorów, jakby dosłownie wchodziły na scenę! Nigdy nie widziałam takiego efektu w teatrze, więc tym bardziej patrzyłam na to zjawisko oniemiała z wrażenia.
Trudno zaprzeczyć, że "Antygona" pojawiła się na scenie w idealnym momencie, bo problemy w tragedii Sofoklesa - trudne wybory, konflikt pomiędzy moralnością i humanizmem, a bezdusznym prawem i żądzą władzy - mają przecież miejsce każdego dnia w otaczającej nas rzeczywistości. Całym sercem zgadzam się z reżyserką, że historia zatoczyła koło i dziś jesteśmy świadkami dramatów porównywalnych z tragediami antycznych dramaturgów. Jak mówi Agnieszka Korytkowska:
"Odnawiają się skrajności. zaczynają dominować niebezpieczne ideologie, zanika wolność. Nastaje kruchość, wyparta przez strach, przyzwolenie, zanik odwagi, zimną kalkulację i wszechobecną manipulację. W miejscu honoru pojawia się bezwolne przytakiwanie, empatię wypiera egoizm, odwagę - wygodnictwo. Zawężają się perspektywy. Codzienność nie wymaga wyższych wartości i poświęceń (...)"
Nowoczesny klimat i przystępna forma dramatu sprawiają, że sztuka bez problemu dotrze do szkolnej widowni. Miałam tego dowód w postaci licznych grup szkolnych, które na widowni otaczały mnie ze wszystkich stron (wiadomo, lektura...). I co? Trudno w to uwierzyć, ale w momencie, gdy na scenie pojawili się aktorzy, wśród młodych widzów zapadła cisza - i trwała aż do końca! Dzieciaki oglądały spektakl z ogromnym skupieniem, pilnie śledząc bieg wydarzeń, żeby nie przeoczyć żadnego momentu. Po skończonym spektaklu w foyer rozległy się emocjonujące dyskusje na temat poszczególnych scen. To niezwykle ciekawe doświadczenie przywróciło mi wiarę w dzisiejszą młodzież. A więc jest szansa, że zainteresuje ich coś poza Facebookiem, Instagramem i Netfliksem...
Choć "Antygonę" znamy wszyscy, to jednak warto po obejrzeniu inscenizacji Agnieszki Korytkowskiej, zastanowić się nad głęboko ukrytym, uniwersalnym przekazem utworu Sofoklesa, bo bez wątpienia ma on odniesienie w dzisiejszym świecie. Ilu potomków Kreona narzuca nam dziś swoje racje? Ile współczesnych "córek i synów" Antygony sprzeciwia się ich metodom rządzenia?
Materiały - Teatr Ateneum
Zdjęcia - Bartek Warzecha
Dzisiaj wreszcie udało mi się zobaczyś spektakl. Nic nie dodam od siebie, bo już napisałaś wystarczająco, zgadzam się ze wszystkim. Gdybym miał możliwość uczestniczenia w takich sztukach w czasach szkolnych to ocena z polskiego byłaby na pewno lepsza :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i dziękuję za recenzję.
Cześć Michał! Ale mi miło, że napisałeś :) Cieszę się, że sztuka trafiła w Twój gust. Faktycznie, dziś teatr jest bardziej otwarty na młodego widza. Reżyserzy coraz częściej uwspółcześniają klasykę. W przypadku Antygony był to strzał w dziesiątkę. Może zainteresuje Cię także "Król Edyp" w Dramatycznym - również w nowoczesnej interpretacji :) https://agnieszkamalgorzata.blogspot.com/2017/12/bogowie-nie-wybaczaja.html
Usuń