poniedziałek, 15 października 2018

Sen czy jawa?


Imponujący plakat z Adamem Ferencym w przebraniu Dionizosa może wprowadzić widza w błąd, bo "Sen nocy letniej" w warszawskim Teatrze Dramatycznym niewiele ma wspólnego z klimatem starożytnej Grecji. Choć aranżacja spektaklu jest mocno uwspółcześniona, reżyser, Gábor Máté nie pozbawił bohaterów romantycznego języka epoki elżbietańskiej. Zakochani wyznają sobie miłość w pięknym, poetyckim stylu, a fakt, że zamiast togi i wieńca z winorośli mają na sobie jeansy i trampki, wcale nie przeszkadza w odbiorze sztuki. Wręcz przeciwnie - Hermia w różowych spodenkach dźwigająca kolorowy plecaczek wzrusza widza jeszcze bardziej, bo jej problemy wydają nam się znajome i  bardziej... ludzkie. 

Uwspółcześnianie literackich klasyków na scenach teatralnych staje się coraz bardziej powszechne. Takie chyba mamy czasy, że aby dotrzeć do świadomości widza, należy podać mu dzieło w przystępnej formie, w aranżacji bliskiej jego rzeczywistości. Przyznaję, czasem mi to przeszkadza, bo w wielu przypadkach utwory literackie dużo tracą, jeżeli czas i miejsce akcji przenosimy do zupełnie nieadekwatnej przyszłości. Dlatego też podczas odświeżania leciwego dzieła tak ważna jest umiejętność przewidywania, gdzie kończy się granica, za którą ów proces zmierza ku nieuchronnej katastrofie. Choć generalnie hołduję teorii, że utwór jest najbardziej wartościowy, gdy zostawimy go w spokoju, przyznaję, że nieraz trafiłam na reżyserów majstrujących przy klasyce ze świetnym skutkiem. Weźmy chociażby "Króla Edypa" w reżyserii Jakuba Krofty i "Ferdydurke" Magdaleny Miklasz (oba spektakle grane są na scenie Teatru Dramatycznego). 


"Sen nocy letniej" w reżyserii Gábora Máté to kolejna sztuka w repertuarze warszawskiego Teatru Dramatycznego podana widzom w odświeżonej, nowoczesnej wersji. To nie pierwszy raz, kiedy ten węgierski reżyser spotyka się z warszawską publicznością. W 2014 roku Máté wyreżyserował m.in, "Szalbierz" Györgya Spiróna scenie Teatru Dramatycznego. Jego budapesztańska wersja dramatu "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka otrzymała Nagrodę Krytyków Teatralnych za najlepszy spektakl sezonu na Węgrzech. Wiedząc o sukcesach reżysera, byłam ciekawa, jak poradził sobie z trudną i wymagającą klasyką. 




"Sen nocy letniej" to jedna z najpopularniejszych i najczęściej granych szekspirowskich komedii. Sztuka powstała ponad 400 lat temu, a jednak, mimo upływu lat, wcale się nie znudziła i wciąż znajdujemy w niej wiele radości. W każdym z nas jest dziecko spragnione odrobiny magii i barwnych, bajkowych postaci. "Sen nocy letniej" doskonale spełnia te potrzeby - to taka pokrzepiająca baśń dla dorosłych. Akcja sztuki rozgrywa się w noc świętojańską - najkrótszą noc w roku, podczas której zakochani ulegają czarodziejskim zaklęciom elfów. Szekspir stworzył w swym utworze zachwycającą, bajkową scenerię. W sztuce świat ludzi łączy się ze światem magicznych istot, rzeczywistość przeplata się z elementami fantastyki, a jawa ze snem. Choć autor napisał ten utwór żeby rozbawić spragnioną rozrywki publiczność, pod fasadą wielu zabawnych scen można dostrzec też ból, strach i odrzucenie. Sztuka ma jednak bardzo budujący wydźwięk - mimo, że los płata bohaterom figle i zsyła im wiele przykrych niespodzianek, w finale wszystko pomyślnie się układa, a przecież takie zakończenia widzowie kochają najbardziej. 

Nie da się ukryć, że koncepcja Gábora Máté mocno odbiega od rzeczywistości nakreślonej szekspirowskim piórem. Bohaterowie zamiast greckich, powłóczystych szat noszą jeansy, t-shirty i trampki. Ci, którzy spodziewali się radośnie pląsających po scenie elfów, mogą poczuć się trochę zawiedzeni, bo  Máté  zastąpił je grupą zniedołężniałych staruszków... To nie jedyne ekstrawagancje reżysera. Puk, chochlik, który w sztuce był sprawcą wszystkich pomyłek i nieporozumień w niczym nie przypomina psotnego duszka. Grająca tę postać Agnieszka Wosińska wygląda raczej jak zagorzała fanka heavy metalu, niż uroczy leśny skrzat. No i najdziwniejsza scena, w której Robert Majewski, grający jednego z robotników, niespodziewanie zamienia się w osła o wielkim dyndającym na wszystkie strony przyrodzeniu. Tak, ten fragment mógłby być podany w bardziej subtelnej wersji. A jednak żadne z udziwnień reżysera nie wywołało we mnie dezaprobaty. Wręcz przeciwnie - odmieniona formuła sztuki intryguje i bawi, a bohaterowie wzbudzają ogromną sympatię i zrozumienie - tym bardziej, że są tak mało mityczni, a tak bardzo ludzcy.




W sztuce wzięli udział najwybitniejsi aktorzy Teatru Dramatycznego. Na scenie możemy podziwiać  m.in. zachwycającą Agnieszkę Warchulską (Hipolita/Tytania), Agnieszkę Wosińską (Filostrata/Puk), Adama Ferencego (Pigwa) i Sławomira Grzymkowskiego (Tezeusz/Oberon). Obok doświadczonych aktorów występują też młodzi artyści. Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że w obsadzie "Snu..." wystąpi Agata Różycka (Hermia), Marcin Stępniak (Lizander) i Kamil Szklany (Demetriusz). Całą trójkę doskonale pamiętam ze spektaklu "Pijani" Wyrypajewa w reżyserii Wojciecha Urbańskiego. I tym razem okazali się fantastyczni, a przecież mierząc się z szekspirowską konwencją, mieli dużo trudniejsze zadanie...

Wizja Gábora Máté z pewnością przypadnie do gustu widzom, którzy nie są zagorzałymi miłośnikami szekspirowskiej twórczości - co tym bardziej wywołuje we mnie podziw dla tego reżysera. Muszę przyznać, że podczas oglądania spektaklu kilka razy zakręciła mi się w oku łza. To wielka umiejętność przedstawić dobrze znany utwór w taki sposób, żeby publiczność oglądała go z wypiekami na twarzy, mając nadzieję na szczęśliwe zakończenie - choć w rzeczywistości przecież każdy z nas wie, że nieszczęśliwe na pewno nie będzie...



Zdjęcia, materiały - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz