Choć utwór Roberta Thomasa napisany był z myślą o teatralnej scenie, ja poznałam go po raz pierwszy dzięki filmowej adaptacji François Ozona. Doskonale pamiętam, jak bardzo mnie ten muzyczny kryminał (!) zachwycił - dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że stronię od musicali. Z filmem Ozona jest jednak inaczej. To nie jest wcale taki sobie zwykły zbitek pioseneczek i tańców - o nie! Kto oglądał, ten z pewnością docenił niepowtarzalny klimat, jaki reżyser wyczarował wspólnie z plejadą najlepszych francuskich gwiazd (w obsadzie m.in. Catherine Deneuve, Isabelle Huppert, Danielle Darrieux i Virginie Ledoyen). Uważni widzowie dostrzegą w tej produkcji także liczne aluzje do innych filmowych klasyków rodem z czasów złotej ery Hollywood. Przede wszystkim jest to jednak świetnie zagrana czarna komedia, której główną osią jest morderstwo. Retro kryminał w doborowej obsadzie ze świetną oprawą muzyczną - czego chcieć więcej? Serce zabiło mi mocniej, gdy dowiedziałam się, że tę wspaniałą sztukę wystawi na scenie Och-Teatru Adam Sajnuk.
Przyznaję, miałam też pewne obawy. A co, jeśli wyjdzie kiczowato? Na scenie wszystko widać jaskrawiej niż na ekranie telewizora. Bałam się, że ta nieco groteskowa historia w połączeniu ze śpiewem i tańcem w teatralnych warunkach okaże się zupełnie niestrawna. Na szczęście reżyser chyba miał podobne odczucia, bo w spektaklu muzyka jest jedynie subtelnym tłem, które doskonale podkreśla klimat wydarzeń, ale nie pcha się na pierwszy plan. Nie jest to sztuka śpiewana - i całe szczęście! Owszem, w jednej ze scen Anna Smołowik zmysłowym głosem robi swojej bohaterce mocne "wejście", ale nie ma mowy o przegięciu, czy kiczu - wszystko w granicach normy i z dobrym smakiem. Zresztą, jak mogłoby być inaczej, skoro nad całym projektem czuwał największy perfekcjonista wśród reżyserów?
Atmosfera sztuki Thomasa bardzo przypomina retro kryminały Agathy Christie. Choć wielu uważa, że powieści tej kultowej brytyjskiej pisarki trącą dziś banałem, moim zdaniem nieco przerysowany i momentami absurdalny klimat jej powieści doskonale nadaje się na teatralną scenę. Fabuła 8 kobiet zaczyna się niewinnie. W rodzinnej posiadłości Gabi (Katarzyna Gniewkowska) i Marcela od rana trwa wielkie poruszenie - wszyscy czekają na przyjazd córki Państwa domu, Zuzy (Weronika Warchoł). Dziewczyna na co zień mieszka i studiuje w Wielkiej Brytanii, jednak ferie świąteczne postanowiła spędzić w gronie najbliższych. Radość z powrotu dziewczyny nie trwa jednak długo. Wkrótce cała rodzina otrzymuje wstrząsającą wiadomość od służącej, Luizy (Paulina Chruściel) - pan domu leży we własnym łóżku z nożem wbitym w plecy...
Naturalną koleją rzeczy byłby telefon na policję, ale morderca przeciął kable telefoniczne, żeby uniemożliwić domownikom wezwanie pomocy. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że dom położony jest na prowincji, z dala od miejskiej aglomeracji, a za oknami szaleje śnieżyca. Wewnątrz budynku jest osiem kobiet - osiem potencjalnych morderczyń. Odpowiedź na pytanie, która z nich dopuściła się zbrodni jest bardzo trudna, bo z czasem okazuje się, że każda z bohaterek miała motyw, by popełnić tak straszny czyn. W trakcie "wewnętrznego" śledztwa na jaw wychodzą różne głęboko skrywane sekrety, o których wiedziały tylko same zainteresowane oraz obecnie już martwy pan domu. Czy problemy finnsowe mogły skłonić Gabi do zamordowania męża? Czy tej zbrodni dopuściła się Zuza, albo jej młodsza siostra, Katarzyna (Zofia Domalik)? A może morderczynią jest Maria (Maria Seweryn), ochmistrzyni uzależniona od hazardu? Albo Luiza, która przecież znalazła ciało Marcela w sypialni. Czy tak okrutnego czynu mogła dopuścić się matka Gabi (Elżbieta Jarosik) lub jej córka - wiecznie niezadowolona, zgorzkniała stara panna, Augustyna (Izabela Dąbrowska)? W gronie podejrzanych znajduje się też siostra zamordowanego, Patrycja (Anna Smołowik), która w rezydencji swojego brata traktowana jest jak intruz. Rozpoczyna się pełna zaskakujących zwrotów akcji gra, podczas której na światło dzienne wyjdą długo skrywane sekrety i słabości każdej z ośmiu pań. Żadna z nich nie spodziewa się, że za tą sytuacją stoi ktoś, komu bardzo zależy, żeby poznać ich prawdziwą naturę.
Tragiczna śmierć Marcela stała się przyczyną wielkiego rodzinnego kryzysu, a jak wiadomo, w takich właśnie trudnych momentach zwykle okazuje się, jak trwałe, bądź nietrwałe są rodzinne więzy. Bohaterki znajdują się w bardzo nieciekawej sytuacji. Nie żyje człowiek, a podejrzana jest każda z nich. W akcie desperacji kobiety usilnie starają się obronić przed gradem wzajemnych oskarżeń, nierzadko kosztem pozostałych towarzyszek niedoli. W trakcie dochodzenia na światło dzienne wychodzą różne brzydkie sprawy, o których żadna z pań w normalnych okolicznościach nie powiedziałaby głośno. Tonący brzytwy się chwyta, a bohaterki sztuki chwytają się mało wiarygodnych poszlak, żeby tylko oczyścić się z podejrzeń. Po sielskiej, rodzinnej atmosferze, jaka jeszcze kilka chwil wcześniej panowała w domu, nie ma już śladu. Trwa walka o przetrwanie, w której wrogiem jest każdy - nawet własna matka i siostra.
Choć na scenie możemy oglądać plejadę wspaniałych aktorek, niekwestionowaną gwiazdą tego spektaklu jest bez wątpienia Izabela Dąbrowska. Rola wiecznie skwaszonej Augustyny wydaje się wręcz stworzona dla aktorki, która rozkochała w sobie publiczność licznymi rolami komediowymi. Widziałam Panią Izę w wielu aktorskich wcieleniach, więc zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie kupa śmiechu, ale nie sądziłam, że aktorka skradnie show koleżankom z obsady! Nie da się zaprzeczyć, że przy jej komicznej grze pozostałe role wydają się zupełnie bezbarwne. Mając w pamięci obraz filmowy Ozona muszę przyznać, że rolą Augustyny Izabela Dąbrowska przyćmiła Isabelle Huppert! Pani Izabela to istna petarda - najbardziej komiczna osobowość teatralna ostatnich lat. Pamiętam, że równie mocno śmiałam się tylko na sztuce Udając ofiarę, gdzie aktorka wciela się w przezabawną postać kelnerki w restauracji sushi (link do recenzji spektaklu znajdziecie tutaj).
Trudno oderwać wzrok od zachwycającej Katarzyny Gniewkowskiej, która wspaniale wciela się w postać charyzmatycznej, pewnej siebie pani domu. Aktorka nieraz już udowadniała, że świetnie czuje się w rolach komediowych. Jej Gabi, mimo mało śmiesznych okoliczności, doskonale bawi publiczność swoim wyrachowaniem i zimnym podejściem do zaistniałej sytuacji. Równie duże wrażenie zrobiła na mnie Anna Smołowik. Pierwszy raz miałam okazję usłyszeć na scenie ten słynny koci głos, o którym tyle się mówi i pisze. Potwierdzam - artystka śpiewa wspaniale i równie wspaniale gra.
Publiczność szczególnymi brawami nagrodziła Elżbietę Jarosik i były to brawa zdecydowanie zasłużone. Aktorka w kilka dni nauczyła się swojej roli, żeby móc zastąpić na scenie Emilią Krakowską, która niestety z przyczyn zdrowotnych nie zagrała w premierowym przedstawieniu. Gdyby Krystyna Janda nie poinformowała publiczności po spektaklu, jak wielkiego wyczynu dokonała Pani Elżbieta, nikt by pewnie nie uwierzył, że była to akcja na ostatnią chwilę - artystka tak świetnie odnalazła się w swojej roli, jakby ćwiczyła ją od miesięcy! Na szczęście, Pani Emilia Krakowska dołączyła już do obsady i obie aktorki występują w spektaklu na zmianę.
Trzeba koniecznie wspomnieć o świetnej muzyce granej na żywo przez zespół trzech niezwykle utalentowanych artystów. Michał Lamża, Wojciech Gumiński i Szymon Linette są integralną częścią przedstawienia, a ich melodie stanowią coś w rodzaju "komentarzy" do poszczególnych wydarzeń na scenie. Zabieg fantastyczny, z humorem i doskonale wpisujący się w klimat i konwencję tego spektaklu.
Scenografia jest bardzo skromna. Wydarzenia mają miejsce w przestrzennym holu, z którego widać schody i drzwi do sypialni zamordowanego pana domu. Przyznaję, że trochę mi ta wszechobecna pustka przeszkadzała, bo skoro mowa o znakomitej, bogatej rezydencji, to dlaczego jego mieszkanki nie mają pod ręką ani jednego fotela? Aktorki siedzą na schodach albo na podłodze i ten pozorny drobiazg jednak trochę kole w oczy. Skoro już czepiam się szczegółów, to nie mogę pominąć kostiumów, bo i na tym polu zauważyłam sporą dysproporcję. Katarzyna Gniewkowska, jak przystało na dumną panią domu, ma na sobie pięknie skrojony, czerwony kostium. Weronika Warchoł ubrana jest jak typowa studentka collage'u, którą zresztą gra. Dlaczego jednak jej młodsza siostra wygląda, jakby właśnie szła na siłownię? Ta sama konsternacja dopadła mnie już w pierwszych minutach trwania sztuki, gdy na scenie zobaczyłam Paulinę Chruściel ubraną w białą koszulę i czarne spodnie od dresu. Te dwa zestawy tak rażąco odcinały się od reszty strojów i tak bardzo przyciągały moją uwagę, że ciężko było mi się skupić na fabule. Może i miało być fajnie, ale wyszło byle jak i zdecydowanie niekonsekwentnie, skoro sześć z ośmiu bohaterek ma na sobie outfit adekwatny do czasu, miejsca i sytuacji, a dwie z nich wyglądają, jakby urwały się z innej bajki.
Miłośnicy filmu Ozona mogą poczuć się trochę zawiedzeni, bo adaptacja Adama Sajnuka nie ma w sobie takiej elektryzującej energii, urzekającego klimatu i co najważniejsze - zakończenia, które dosłownie zwala z nóg. Na szczęście, wspaniała gra aktorek, świetna muzyka i wartka akcja sprawiają, że spektakl ogląda się z prawdziwą przyjemnością. 8 kobiet to kolejna po Osach i Stowarzyszeniu Umarłych Poetów bardzo udana premiera na deskach Och-u w bieżącym sezonie. Z zachwytem obserwuję, jak scena, którą dotychczas kojarzyłam głównie z lekkimi propozycjami, staje się miejscem, gdzie odżywają kultowe klasyki. Z niecierpliwością czekam na informacje o jesiennych premierach w Och-Teatrze. Z pewnością nie rozczarują.
fot. Katarzyna Kural-Sadowska
materiały prasowe: OCH-TEATR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz