Nadeszła wiosna i jest to jeden z wielu powodów, żeby wreszcie coś napisać. Zimowa aura zamroziła pomysły na lekkie i pogodne teksty, bo z nastrojem jak z pogodą i tu jest właśnie zasadniczy problem. Weekend spędzony na dreptaniu po Łazienkach nastroił mnie optymistycznie, skłonił do refleksji nad cudami przyrody i na dobre zabił zimową stagnację. W tym optymistycznym nastroju zaczynamy nowy sezon.
Wspomniane już Łazienki Królewskie to miejsce niezwykłe, choć bardzo oklepane - może właśnie dlatego? Autorka tego bloga zna tu każdą mysz, każdą dziurę w chodniku i każdy kamień, bo od kiedy pamięta, spędza w tym parku każdą wolną, słoneczną chwilę swojego życia. To idealne miejsce, żeby przemyśleć sprawy jeszcze nieprzemyślane, wypłakać się w cieniu drzew, pouśmiechać do słońca, poobserwować azjatyckich turystów, poczytać książkę na ławce, z dala od zgiełku, rodzin z wózkami, krzyczących dzieci i zapachu gofrów, który to zapach autorka uwielbia... Wiosną można tu zobaczyć pierwsze krokusy, truchtającą Monikę Olejnik, a przy odrobinie szczęścia pomachać wygrzewającemu się na tarasie Prezydentowi Komorowskiemu. Weekendowy spacer po parku obfitował w mnogość rodzin z dziećmi, wiewiórki i japońskie wycieczki, a toalety są już absolutnie wolne od opłat, co może oznaczać, że kryzys finansowy definitywnie zażegnany i tylko tak dalej.
Wiosna to czas pierwszych wyładowań atmosferycznych, na które szczególnie podatna jest polska scena polityczna. Dzisiejsza burza w studiu Radia Zet rozpętała się z powodu Macierewicza i jakże wymęczonego na wszystkie możliwe sposoby tematu Smoleńska. Wyładowania podsycało nadal kontrowersyjne - nadal nie rozumiem, dlaczego - in vitro i poseł Sasin, którego generalnie nie lubimy, bo głupio gada. Obie te kwestie są wykorzystywane jako broń wysokiego rażenia przez niemal każde z ugrupowań politycznych. Jedni, że trzy osoby przeżyły. drudzy, że co bierze Macierewicz i gdzie można to kupić. Nie będziemy wyżej wymienionych zdarzeń komentować, bo jesteśmy ponad to, jednak wspomnieć na końcu należy, że naszym zdaniem poseł Macierewicz wymaga natychmiastowej interwencji, nie tyle służb bezpieczeństwa, co dobrego psychiatry.
O kwestii in vitro warto jednak powiedzieć kilka słów od siebie, po pierwsze dlatego, żeby nie było, że zajmujemy się jedynie pierdołami, a po drugie, bo temat już dawno nie powinien podlegać żadnej dyskusji, a mimo to podlega nadal. Generalnie, wszystko przez Kościół. Szanowni duchowni kategorycznie zakazują praktykowania in vitro, jako że jest to procedura "znana z hodowli roślin i zwierząt", a jej celem jest "wytworzenie człowieka w laboratorium i przeniesienie go do organizmu matki"... Nie wiadomo, nad czym bardziej załamywać ręce - czy nad tym, że środowisko kościelne pomimo postępu naukowego nadal mentalnie tkwi w czasach pierwszych Piastów, czy, że tacy właśnie ludzie wywierają ogromny wpływ na decyzje zapadające w naszym rządzie. Finał tego taki, że in vitro nadal nierefundowane, a więc tylko dla uprzywilejowanych. Ponadto prezerwatywy są be, aborcja to morderstwo, a tabletki antykoncepcyjne są wytworem szatana. Przykłady można by wymieniać bez końca, bo kodeks współżycia "po bożemu" jest długi i zawiły. Podobnie sprawa się ma w przypadku związków partnerskich. Ksiądz Oko, goszczący w jednym z minionych odcinków Tomasza Lisa, z werwą wykładał zaproszonym do studia gościom mądrości typu: geje są bezpośrednią przyczyną szerzącej się pedofilii, a 60% z nich choruje na AIDS. Brak słów na tak rażącą hipokryzję i ciemnotę, więc pominę te herezje milczeniem, a odnośnie pedofilii, radzę księdzu sprawdzić we własnej parafii.
Kwestie moralności zawsze były nieco drażliwe, ale nie od dziś wiadomo, że moralność jest względna i często zależy od interpretacji. Albo od naszych subiektywnych odczuć względem bohatera, jak to się ma w przypadku książki "Morfina" Szczepana Twardocha. Bardzo lubię książki, w których pomimo ewidentnych wad, strasznych przewinień, a nawet zbrodni, główni bohaterowie budzą ogólną sympatię. Zawsze wtedy zastanawiam się, gdzie jest granica, za którą człowiek zaczyna być zły i dlaczego w stosunku do niektórych osób, granice te są płynne, a czasem po prostu nie istnieją. Konstanty, bohater "Morfiny" to dziwkarz, morfista, zdrajca narodu, człowiek bez zasad i kręgosłupa moralnego. Tak autor przedstawia go już w pierwszych zadaniach powieści. Jednak im dalej brniemy w gąszcz zdarzeń, tym mniejsza pewność, że winny jest winny, tym większe wątpliwości, czym w ogóle jest moralność i czy można być niemoralnym nieświadomie, albo na skutek niefortunnych okoliczności? Fantastycznie wykreowane, wyraziste postacie, stolica w czasie okupacji, warszawskie ulice, tak różne od tych które znamy dziś i działający na wyobraźnię opis Budapesztu - nie spocznę, dopóki nie zobaczę... Książka tak mnie uwiodła, że zasługuje na porządną, subiektywną i wyczerpującą recenzję na tym blogu, i to zapewne nastąpi - prędzej, czy później.
Idealnie w wiosenną aurę wpisuje się kinematografia francuska, więc o francuskich filmach będzie dzisiaj dużo, głównie dlatego, że królujące w naszych kinach amerykańskie produkcje (poza drobnymi wyjątkami) przekroczyły już wszelkie granice dobrego smaku. Większość filmów francuskich cechuje przyjemna lekkość i subtelny humor, co wcale nie wpływa ujemnie na ich wartość intelektualną. Prostota wyrazu nie potrzebuje żadnych ozdobników. Jest czysta, niewinna, nieskalana popcornem i nachosami i tego się trzymajmy.
Obecnie w kinach możemy zobaczyć "Nieobliczalnych" z fantastycznym Omarem Sy (Nietykalni). Z kolei wdzięczna, lekka komedia "Wspaniała" może i nie zaskakuje treścią, ale ogląda się ją przyjemnie, a czy nie o to czasem chodzi? Tytułową rolę gra Deborah Francois, znana z roli w "Artyście". Kto nie widział „Artysty”, koniecznie powinien nadrobić zaległości i nie zrażać się faktem, że to czarno - biała, niema produkcja. Film doskonale pokazuje, jak idealnie muzyka i gesty mogą zastąpić słowa... Piękną retoryką i delikatnością wyróżniają się dwa francuskie dramaty - "Monsieur Lazahr" i ""Café de Flore" z piękną Vanessą Paradis. Francuzi o problemach potrafią mówić szczerze, ale bez zbędnego patosu, dzięki czemu ich produkcje wzruszają, ale nie przytłaczają. Z filmów amerykańskich warto zobaczyć "Hitchcocka". Film bardzo wiernie odzwierciedla fakty z życia rewelacyjnego reżysera i mistrza suspensu. Widzów niebędących miłośnikami twórczości Hitchcocka na pewno zachęci obsada - Anthony Hopkins, Helen Mirren, Scarlett Johansson. Na koniec "Poradnik pozytywnego myślenia", z zasłużonym Oscarem dla Jennifer Lawrence i to by było na tyle...
„Sen nocy letniej” w interpretacji baletowe j- kto by pomyślał? A jednak, okazało się, że komedię napisaną ponad czterysta lat temu z powodzeniem można przedstawić w wersji tanecznej. Oczywiście, nie bez drobnych zmian. Reżyser, John Neumeier, tchnął w leciwą sztukę ducha współczesności, dzięki czemu znana historia zyskała nowy wymiar. Sceny „tradycyjne”, z udziałem dworu przy akompaniamencie utworów Felixa Mendelssohna-Bartholdy'ego przeplatały się ze współczesnym obrazem świata elfów i towarzyszącej mu muzyce György'a Ligetiego. Pierwszy raz miałam okazję oglądać balet, który byłby tak luźną wariacją na temat utworu klasycznego i przyznam, że wyszłam oczarowana. „Sen nocy letniej” otwiera w Warszawie cykl premier inspirowanych twórczością Szekspira. John Neumeier rozpoczął ten cykl w wielkim stylu i rozbudził apetyt na więcej. Ciekawe, która ze sztuk słynnego dramatopisarza będzie następna - „Romeo i Julia” w wersji awangardowej, a może nowoczesny „Makbet”?
Nie potrafię skracać własnych tekstów, bo choruję na dziwną przypadłość, która objawia się tym, że niezmiernie przywiązuję się do wszystkiego, co napisałam. Na usprawiedliwienie swojego wiosennego słowotoku dodam jedynie, że pisałam pod wpływem chwilowej euforii, która zapewne niebawem minie, ustępując miejsca mojemu klasycznemu niezadowoleniu. I wszystko wróci do normy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz