Znowu przejechałam przystanek... A
właściwie, trzy przystanki. Zanim zorientowałam się gdzie jestem, minęło kilka
minut. Zanim dotarłam do celu swojej podróży, minęła godzina. Oto cena, jaką
się płaci za nałóg czytania. Tym razem winę ponosi "Rodzina" -
najnowsza książka Moniki Jaruzelskiej. Fakt, że chłonęłam ją, zupełnie tracąc
poczucie rzeczywistości, jest chyba najlepszą rekomendacją.
William
Somerset Maugham uważał, że "Przyzwyczaić się do czytania książek - to
zbudować sobie schron przed większością przykrości życia codziennego"... Właśnie tak jest w moim przypadku, z tą różnicą, że przyzwyczajenie już
dawno stało się uzależnieniem. I tak - książka jest jak niezniszczalny schron
przeciwbombowy - tworzy warstwę izolującą, znieczula i koi
psychikę. Maughan zapomniał jedynie dodać, że te same rezultaty przynosi zarówno
zażywanie literatury, jak i jej tworzenie. To ostatnie na pewno potwierdzi
Monika Jaruzelska.
"Rodzina" to kolejny po "Towarzyszce Panience"
(pisałam o niej tu) zbiór wspomnień córki niedawno zmarłego generała. Obie książki
łączy ten sam swobodny styl i bardzo bezpośredni charakter. Nie znajdziecie tu
patosu, historycznych wykładów, peanów ku czci ojca - nic z tych rzeczy. Monika
Jaruzelska słynie z tego, że postępuje w sposób niekonwencjonalny - na
szczęście, równie niekonwencjonalnie pisze. Jej książki to w rzeczywistości
pozbawiona jakichkolwiek konwencji proza gadana. I chyba za tym kryje się
sekret sukcesu obu tych pozycji.
Niełatwo pisać o trudnej przeszłości, szczególnie wtedy, gdy równie
trudna wydaje się być teraźniejszość. Dlatego nie powiem, że
"Towarzyszka..." była lepsza, choć takie było moje pierwsze wrażenie.
Teraz wyraźnie widzę, że była inna, ale też okoliczności powstania każdej z
tych książek są nieporównywalne. Pierwszą z nich Jaruzelska napisała na swoje
pięćdziesiąte urodziny - żeby podsumować dotychczasowe życie, uporządkować
sprawy, które od lat budziły zamęt w jej głowie, zamknąć pewien rozdział i
może rozpocząć kolejny etap, zupełnie niezależny od ciążącej przeszłości.
Czytając "Towarzyszkę.." miałam wrażenie, że napisała ją młoda,
wesoła i trochę zbuntowana dziewczyna, w żadnym wypadku dojrzała kobieta!
Monika wspomina swoje dzieciństwo z sentymentem, opowiada o codziennych
drobiazgach, zabawnych sytuacjach, które mogłyby się wydarzyć w domu każdej
rodziny - niekoniecznie rodziny Jaruzelskich. Może przez to granica pomiędzy
autorką, a czytelnikiem zostaje zburzona już w momencie, gdy Jaruzelska
otwarcie przyznaje, że nigdy nie była ładnym dzieckiem, nosiła wielkie, grube
okulary i nie uczyła się zbyt dobrze. Po przeczytaniu kilku pierwszych
rozdziałów miałam wrażenie, że siedzimy gdzieś w kawiarni, przy wybornym cappuccino
i rozprawiamy o urokach i koszmarach własnego dzieciństwa, doskonale się przy
tym bawiąc. Nigdy nie miałam okazji rozmawiać z Moniką Jaruzelską, ale po przeczytaniu
"Towarzyszki Panienki", poczułam, że doskonale ją rozumiem. Teraz, za sprawą
jej kolejnej książki, wydaje mi się, że znam ją od lat.
"Rodzina" jest bardziej
refleksyjna i jeszcze bardziej szczera. Więcej tam przemyśleń i odczuć
spisywanych przez autorkę na bieżąco, niż beztroskich wspomnień sprzed lat. To
ten gatunek literatury, który nie jest jeszcze biografią, ale ma wszelkie predyspozycje,
żeby stać się pamiętnikiem. Dlatego trudno poddać tę książkę krytyce - bo
przecież nie można krytykować uczuć. A "Rodzina" to książka napisana
uczuciami... "Towarzyszka Panienka" jest podsumowaniem okresu
młodości, "Rodzina" - oczyszczeniem relacji z rodzicami. Jaruzelska
otwarcie przyznaje, że więzi z ojcem i matką nigdy nie były bliskie. Dziecko
dyktatora stało się poniekąd ofiarą historii - polityka zniszczyła rodzinną
harmonię, zatarła bliskość i resztki bezpieczeństwa. Dziś dorosła kobieta opowiada
o tym ze spokojem i dystansem, ale w jej tonie słychać żal. Bliskim można wiele
wybaczyć, niektórych rzeczy nie da się jednak zapomnieć.
"Rodzina" powstawała w bardzo
trudnym dla Moniki czasie. Rok 2013 upłynął jej na ciągłych wojażach pomiędzy domem
a szpitalem. Ojciec powoli przegrywał walkę z ciężką chorobą. Ostatnie wspólne
chwile, wspomnienia, lęk i żal także zostały zarejestrowane na kartach tej
książki. "Rodzina" jest bez wątpienia dziełem bardzo intymnym. W
książce znajdziemy też dwie retrospektywne rozmowy z rodzicami.
Przyznaję, że dodaje to książce atrakcyjności, bo oba wywiady są niezwykle
ciekawe, ale nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że Monika opublikowała je trochę wbrew sobie - może jedynie po to, by raz na zawsze ustały spekulacje na temat jej rodziny. Może chciała tym samym pozwolić ojcu odejść w poczuciu wzajemnego
zrozumienia - w wywiadzie z generałem pada wiele pytań ostatecznych - o uczucia, o
postawy, o kwestie egzystencjalne - o sens, wbrew wszystkiemu. Trochę się dziwię,
że Jaruzelska, którą zawsze postrzegałam, jako osobę strzeżącą swojej
prywatności, zdecydowała się pokazać światu, jak symbolicznie żegna się z
ojcem, jak mu wybacza i jak cierpi, nie mogąc się pogodzić z jego odejściem.
Cóż, podobno każda kolejna książka jest dla pisarza lekarstwem na ból istnienia
- może więc "Rodzina" wyleczyła Monikę z rodzinnej traumy?
"Rodzina" to też portret
dojrzałej, świadomej matki i spełnionej kobiety. W książce aż roi się od
anegdot o błyskotliwym synku autorki, porównań domu w którym się wychowała, do
tego, który zawsze pragnęła stworzyć swojemu dziecku. Jaruzelska opisuje dwa
różne światy, w których przyszło jej żyć - ten pierwszy, który formalnie
zniknął, wciąż istnieje w jej wspomnieniach, ten drugi tworzy po swojemu.
Zderzenie przeszłości z teraźniejszością i symboliczne pojednanie - to
kwintesencja "Rodziny".
Jaruzelska pisze z niezwykłą swobodą - nie
mówi, ale gawędzi i tym zdobyła moje serce. Czytając ją, nie mogę się jednak
oprzeć wrażeniu, że trochę ją podglądam, że dowiaduję się rzeczy, o których
może wiedzieć nie powinnam. Co prawda, po lekturze obu pozycji, obraz rodziny
Jaruzelskich zmienił się w moich oczach diametralnie, ale nie zmienia to faktu, że Monika
zapłaci za to (a może już zapłaciła) wysoką cenę... Na zbyt prywatny charakter
książki miały także wpływ liczne wzmianki o znanych przyjaciołach autorki -
szczególnie te o typowo PR-owym charakterze, np.:
"Na promocję książki w empiku idę z
bijącym sercem. Wystylizowana przez mojego ulubionego projektanta i serdecznego
kolegę Roberta Kupisza i uzbrojona w jego firmowy t-shirt z wielkim orłem w
panterkę".
Tak, pamiętamy ten t-shirt, w końcu pisały
o nim wszystkie pudelki i pomponiki. A eksploatacja wizerunku Roberta Kupisza
osiągnęła już tak wysoki poziom (znudzenia), że w książce spokojnie można było
to pominąć...
"Rodzina" ukazała się w kwietniu
tego roku. 25 maja zmarł gen. Wojciech Jaruzelski. Monika wielokrotnie pisała,
jak ciężko uchwycić moment, kiedy stan ojca jest lepszy, kiedy ma siłę
rozmawiać. Zdążyła. Można więc powiedzieć, że ta książka stała się łącznikiem w
- ostatnim - dialogu ojca z córką. Jest wyrazem ulgi po latach nieporozumień i
wyobcowania... Rodziny się nie wybiera i mało kto uznaje swój rodzinny dom za
idealny, ale z drugiej strony "(...) tej książki by nie było, gdyby w
mojej rodzinie panowała wieczna idylla"… Pisanie o bólu jest czymś
w rodzaju katharsis. Mam nadzieję, że po napisaniu "Rodziny", ból
autorki stał się mniej palący, a pożegnanie łatwiejsze. I mam nadzieję, że
kolejna książka będzie znów takim beztroskim gadaniem o życiu - jak na
spotkaniu w kawiarni, przy wybornym cappuccino.
* wszystkie cytaty pochodzą z książki Moniki Jaruzelskiej "Rodzina" (wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2014)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz