czwartek, 28 marca 2019

Gdzie ci herosi? "Fedra Fitness" w Teatrze Collegium Nobilium


Ferda Fitness to spektakl o przemijaniu i kryzysie męskości. Oba problemy są obecne w mediach od lat, więc bardzo zastanawiało mnie, czy sztuka węgierskiego dramatopisarza,  Istvána Tasnádiego pokaże każdą z tych kwestii w nieco innym świetle. Niestety, poza dobrze znaną, mocną diagnozą widz nie otrzymuje żadnych głębszych wniosków. Zabrakło analizy poruszanych problemów - skąd ten pęd za silnym męskim ciałem? Dlaczego jedynie młodość i muskuły mają być gwarancją szczęśliwego i satysfakcjonującego życia? I najważniejsze - czy to już definitywny koniec ery superbohaterów? Kto teraz ma być silny, a kto już nie musi? Na te pytania musicie odpowiedzieć sobie sami...

Trudno jednoznacznie stwierdzić, co w greckiej mitologii było obiektem większej czci - bogowie jako święte istoty, czy może raczej niewyobrażalna siła, płynąca z ich perfekcyjnie wyrzeźbionych mięśni? Zgoda, stwierdzenie, że dorobek kulturowy Greków zawęża się do gloryfikacji perfekcyjnych ciał, jest może nazbyt wielkim uproszczeniem, ale z drugiej strony - co nam ci Grecy pozostawili po sobie, poza niezliczoną ilością pięknych, nagich torsów i całą masą historii o niezwyciężonych herosach? 

Kult ciała towarzyszy nam od zarania dziejów, nie dziwne więc, że  István Tasnádi właśnie w starożytności szukał inspiracji do stworzenia sztuki, której motywem przewodnim byłoby ciało. Fedra Fitness to dzieło oparte na treści mitu o Tezeuszu i jego żonie, Fedrze, która niespodziewanie zakochuje się w synu swojego męża, Hipolicie. Mamy tu nie tylko problem starości i przemijania, ale także kryzys męskości i niechęć do powielania dobrze znanych wzorców i schematów. 




Choć w Polsce twórczość Istvána Tasnádiego wciąż jest bardzo słabo nieznana, niektórzy widzowie mogli zetknąć się już z Fedrą, bo utwór ten kilkakrotnie gościł na polskich scenach w formie czytania preformatywnego. W 2017 roku, w adaptacji Macieja Wiktora zrealizowanej w ramach Roku Kultury Węgierskiej w rolę Fedry wcieliła się Gabriela Muskała, laureatka tegorocznej Gali Orły 2019.  

Fedra Fitness na deskach Teatru Collegium Nobilium to pierwsza pełnowymiarowa adaptacja utworu Istvána Tasnádiego w Polsce. Z tym niezwykle trudnym utworem postanowiła zmierzyć się Daria Wiktoria Kopiec. Wspólnie ze studentami IV roku Wydziału Aktorskiego, kierunku aktorstwo teatru muzycznego Akademii Teatralnej w Warszawie reżyserka stworzyła bardzo niekonwencjonalne przedstawienie, gdzie  narrację tworzy nie tylko sam tekst utworu, ale także muzyka, śpiew i ruch. 


 


Akcja sztuki rozpoczyna się w momencie, gdy na Krecie trwa kryzys przywództwa. Tezeusz (Błażej Stencel), niezwyciężony władca i bohater narodowy, jest poważnie chory i leży w śpiączce. Brakuje w państwie godnego następcy, który mógłby przejąć władzę. Co prawda, syn króla, Hipolit (Maria Jóźwin) jest jedynym prawowitym spadkobiercą tronu, ale zupełnie nie identyfikuje się z rolą przywódcy. Wątły chłopczyna to raczej typ wrażliwego marzyciela - daleko mu do brutalnych mordów i słynnych walk, które ma na swoim koncie jego ojciec. Chłopak dużo rozmyśla - o estetyce, fizjologii, wydzielinach produkowanych przez organizm. Refleksjami dzieli się ze swoim towarzyszem, Saurosem (Robert Mróz) - stuprocentowym samcem w każdym tego słowa znaczeniu. Chłopak nie ma pojęcia, jak wygląda współżycie z kobietą, ale niespecjalnie go to zajmuje. Nie w głowie mu podboje miłosne, a jakiekolwiek kwestie związane z ciałem napawają go odrazą. Negatywny stosunek do ideału mężczyzny - herosa, jaki przejawia, całkowicie dyskwalifikuje go w roli silnego króla i nieustraszonego wodza. 




Niemęski styl bycia Hipolita wcale nie przeszkadza żonie Tezeusza, Fedrze (Julia Szewczyk), która z racji niedyspozycyjności męża, ochoczo zabiera się za uwodzenie swojego pasierba. Kiedy kobieta dostrzega, że nie uda jej się zrealizować swojego niecnego planu, winę za całą awanturę zrzuca na biednego Hipolita, twierdząc, że to on chciał ją uwieść. Dramat Fedry stanowi osobny wątek, na który składają się jej rodzinne traumy z czasów dzieciństwa, a także osamotnienie i dojmujące pragnienie miłości. Niestety, okoliczności, jakimi kieruje się bohaterka, a także jej rozpaczliwa determinacja wcale mnie nie wzruszyły - poczułam jedynie głęboki niesmak do tej postaci i tak już zostało do końca... 

Fedra Fitness to utwór o lęku przed starością, kryzysie męskości i schyłku superbohaterów. Tytuł sztuki jest nawiązaniem do rozpaczliwej walki, jaką dzisiejsze społeczeństwo stacza o wieczną młodość, zdrowie i dobre samopoczucie. Choć tekst powstał na kanwie starożytnego mitu, jest w nim też bardzo wiele odniesień do współczesności. Współczesne są też dylematy całej trójki mitycznych bohaterów - szczególnie dramat Hipolita, który usiłuje znaleźć swoje miejsce w mitologicznej przestrzeni zdominowanej przez mężnych herosów. Myślę, że to chyba najważniejszy wątek tego utworu, dlatego tak bardzo liczyłam na rozwinięcie. No cóż, najwyrażniej István Tasnádi uznał je za zbędne. Szkoda. 




Spektakl nie ma klarownego zakończenia. To chyba najbardziej boli sponiewieranego widza, który potulnie zgodził się wysłuchiwać żenujących kwestii o fekaliach, wydzielinach i kastracjach, licząc, że otrzyma coś w zamian... Kiepski tekst ratuje za to ciekawa forma. Historia Fedry, Tezeusza i Hipolita opowiedziana jest przy pomocy pieśni, tańca i ruchu. Przez niemal dwie godziny aktorzy śpiewają, tupią, poklepują się po ciele i wykonują na scenie  cały szereg skomplikowanych sekwencji choreograficznych, bez których ten spektakl byłby jedynie smutną, bezbarwną gadaniną. Dzięki różnorodnym środkom wyrazu Fedrę z czystym sumieniem można  nazwać ciekawym widowiskiem scenicznym, choć nie jest to sztuka, którą będę wspominać ze szczególnym sentymentem. 




Na szczęście, spektakl broni się doskonałą grą aktorską. Nie da się zaprzeczyć, że widowiskowy efekt to zasługa ciężkiej pracy całego zespołu. Na scenie widać doskonałą synchronizację i zaangażowanie każdego z artystów. Największą uwagę zwróciłam na Roberta Mroza, któremu w spektaklu przypadła rola Saurosa, ochroniarza księcia Hipolita. Aktor gra bardzo ekspresyjnie - to zdecydowanie najbardziej wyrazista rola w całym przedstawieniu. Podobał mi się także Hipolit w wykonaniu Marii Jóźwin. Aktorce przypadła w udziale dość trudna, bardzo niekonwencjonalna rola, a jednak poradziła sobie z nią naprawdę bardzo dobrze. 

Na wyrazy uznania zasługują też wspaniałe dziewczyny z chóru - Magdalena Howorska i Pauilna Wróblewska, a także Aleksandra Lechocińska, która w sztuce gra kapłankę. Każda z aktorek ma przepiękny głos! Ich śpiew zdecydowanie łagodził mój niesmak wywołany treścią utworu. 




Fedra Fitness Istvána Tasnádiego niestety mnie nie porwała. Choć zgadzam się, że tematyka utworu jest niezwykle ważna i aktualna, ciężko mi zaakceptować bezkompromisowy, momentami wulgarny styl tego pisarza.  Mimo dość dosadnej tezy, jaką autor stawia w swojej sztuce, odniosłam wrażenie, że nic z niej nie wynika - tak, jakby założeniem Tasnádiego było jedynie przygrzmocić widzowi w głowę i zostawiać go w stanie totalnego zdezorientowania i zamroczenia. Tak się właśnie czułam po wyjściu z teatru. Na szczęście widowiskowa gra artystów zrekompensowała mi to częściowe rozczarowanie. Spektakl warto zobaczyć dla niezwykle oryginalnej formy, ogromnego talentu młodych artystów i ich doskonale dopracowanych ról. Skoro poradzili sobie z obsceniczną Fedrą Fitness, z pewnością zachwycą także w spokojniejszych, mniej kontrowersyjnych rolach. Czekam niecierpliwie na ich kolejne aktorskie wcielenia. 





fot. Aleksandra Kamińska 

materiały prasowe - Teatr Collegium Nobilium 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz