Dwa tygodnie temu Polska świętowała 25 lat
wolności. Był Barack Obama, chuczne imprezy, wzniosłe mowy na cześć licznych
osiągnięć transformacji. Wolność w tych przemówieniach do narodu odmieniano
przez wszystkie osoby i przypadki. Wolność słowa, wolność wyznania, wolne
wybory, wolne media. Wczoraj agenci ABW dwukrotnie wtargnęli do redakcji
tygodnika Wprost i przy użyciu perswazji, a następnie siły, usiłowali
przechwycić kontrowersyjne taśmy z nagraniem rozmów polityków PO. I cały urok
celebrowania wolności diabli wzięli...
Doskonale pamiętam, że jako dziecko zawsze
domagałam się opowieści o tym, co było dawniej. Najczęściej powtarzane historie
to te o półkach z octem, o kartkach na mięso, o Pewexie, o cenzurze w mediach,
w szkołach i we wszystkich ówczesnych źródłach historycznych, o podsłuchu na
liniach telefonicznych. Egzotyka, którą wtedy ciężko było mi sobie wyobrazić.
Ściany miały uszy, więc o rzeczach ważnych mówiło się po cichu, albo nie mówiło
się wcale. W ludziach, którzy boleśnie przeżyli tamte czasy, lęk czasem tkwi do dziś -
ściszają głos, albo urywają zdanie w połowie, wciąż wierząc, że dyskusje
o polityce to nadal temat tabu.
A przecież nie ma tabu. Tabu zostało
zdeptane przez pierwszy, niezależny rząd. Wolność, którą cieszymy się już 25
lat, oznacza, że bez obaw możemy powiedzieć, albo napisać o wszystkim, co
nam w politykach nie pasuje - od wady wymowy i koloru krawata, po styl
rządzenia. Za każdym razem tłumaczyłam to mojej mamie, kiedy widząc, że chcę
skrytykować jakiegoś polityka, mówiła "No nie wiem, może lepiej o tym nie
pisz...". A ja zawsze uważałam, że krytyka - przy zachowaniu fundamentalnych zasad kultury
- jest ok, bo chyba na tym polega demokracja, że wypowiadać może się
każdy, bez wyjątku.
Od momentu, gdy Wprost opublikował
kompromitujące rozmowy polityków PO, w mediach wrze. Ujawnienie nagrań było
ciosem w plecy premiera i jego świty, ale z drugiej strony, takie ciosy
politycy otrzymywali przecież nieraz. Dlatego zapewne nikt się nie spodziewał,
że w środku dnia służby ABW wejdą do redakcji i zażądają zwrotu materiałów. Bo
przecież żyjemy w wolnym kraju, mamy wolne media, które mają przywilej
publikowania wszystkiego, co istotne z punktu widzenia społeczeństwa - nawet, a
może szczególnie wtedy, gdy treść mocno uwiera obecny rząd. Tak mi się wydawało do
wczoraj, kiedy w redakcji Wprost doszło do pogróżek i rękoczynów. Dziennikarz
ma prawo i obowiązek chronić zarówno materiały, jak i źródło, z którego
pochodzą. Tym bardziej szokuje walka na korytarzach
redakcji, przeczesywanie gabinetu, wyrywanie laptopa, wykręcanie rąk. To
nie tylko łamanie prawa, to także akt rozpaczliwej desperacji. Afera miała być zapewne subtelnie wyciszona, jednak sprawa wymknęła się spod kontroli.
Stał się cud. W siedzibie Wprost pojawili
się także dziennikarze z innych redakcji. W obronie Latkowskiego stanął m.in, Cezary
Gmyz (Gazeta Polska, tygodnik Do Rzeczy, portal Niezalezna.pl). O
tym, że Polacy w ważnych sprawach potrafią zjednoczyć się ponad podziałami,
mieliśmy okazję przekonać się wielokrotnie. Jednak solidarność mediów prawicowych z lewicowymi budzi pewne - pozytywne - zaskoczenie. Dziś rano został opublikowany list otwarty dziennikarzy w obronie Wprost. Pod manifestem podpisali się dziennikarze reprezentujący różne redakcje i różne przekonania. Akurat w tej sytuacji przekonania polskich mediów są spójne - wszyscy są za Latkowskim i jego zespołem. Lista osób popierających tygodnik wciąż się powiększa.
Jeżeli ktoś spodziewał się, że na
dzisiejszej konferencji z ust premiera padną jakieś konstruktywne słowa, mające
wyjaśnić incydent w redakcji Wprost, zapewne mocno się rozczarował. Wystąpienie
było popisem rażącej hipokryzji. Rząd niby nie wiedział o akcji ABW i niby nie
ma wpływu na działania prokuratury, a jednak dla dobra narodu polskiego (a
przede wszystkim, dla dobra samego premiera), taśmy powinny zostać przekazane w ręce
funkcjonariuszy. Zdaniem Tuska „W interesie polskiego rządu jest jak najszybsze i
pełne ujawnienie wszystkich materiałów. Z punktu widzenia państwa taki materiał
może być niebezpieczny. Jest niebezpieczny, gdy jest nieujawniony”. W
tym przypadku jednak premier trochę przesadził. Uchylenie tajemnicy
dziennikarskiej jest nieodzowne tylko w sytuacjach ciężkich przestępstw.
Incydent taśmowy z całą pewnością się do nich nie zalicza.
Premier zwołał konferencję, bo jest
konflikt - konflikt rządu z mediami. I zgadzam się z Donaldem Tuskiem, że to
duży problem. W demokratycznych państwach takich konfliktów nie ma, więc może
warto się zastanowić nad granicami ingerencji w wolność słowa, które w tym
przypadku zostały ewidentnie przekroczone. Premier stwierdził, że zdaje sobie
sprawę, iż cena jaką rząd zapłaci za zaistniałą sytuację będzie wysoka. W grę
wchodzą wcześniejsze wybory, które po takiej wpadce (nie pierwszej, zresztą)
dla PO mogą skończyć się druzgocącą porażką. Jednak nie od dzisiaj wiadomo, że
prawdziwego polityka poznaje się po tym, jak kończy - a żaden premier
demokratycznego państwa nie chciałby być zapamiętany, jako dyktator kneblujący
usta mediom. Donald Tusk ma szansę być tym pierwszym. Od jego kolejnych ruchów będzie zależał (mocno już nadszarpnięty) wizerunek partii.
Na ręce marszałek, Ewy Kopacz wpłynął już
wniosek o skrócenie kadencji sejmu, wystosowany przez Twój Ruch. Co dalej? Niby kryzysy są rzeczą ludzką i trzeba mieć odwagę się z
nimi zmierzyć... Wszystkie oczy zwrócone są teraz na prezydenta RP, Bronisława
Komorowskiego, którego świętym obowiązkiem jest bronić praw konstytucji.
Prezydent jednak, jak zwykle, zachowuje stoicki spokój i studzi bojowe nastroje
głębokimi sentencjami. "Wszyscy doskonale rozumiemy, że pożaru nie gasi się
dolewaniem benzyny do
ognia. Pożary gasi się spokojnym działaniem, opartym o fundamenty
demokratycznego państwa" - powiedział dziś Bronisław Komorowski, podczas uroczystego
sadzenia dębów w Łowiczu - jak na ironię losu, nazwanych symboliczne "Dębami Wolności".
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję <3
Usuń