Sprawiedliwość na pokaz zwykle niewiele ma wspólnego z prawdą. Widać to doskonale w sztuce Ivana Klimy, będącej niezwykle trafną ilustracją mechanizmów komunistycznej władzy. Czy to jednak aby na pewno zamierzchła przeszłość? Porównując tekst Klimy z bieżącymi wydarzeniami na polskiej scenie politycznej można odnieść wrażenie, że historia zatoczyła koło... Ponadczasowa Ława przysięgłych w wykonaniu aktorów Teatru Ateneum w Warszawie to doskonale zagrany spektakl, który w przejmujący sposób pokazuje bezsilność jednostki w starciu z opresyjnym systemem.
Myśląc o czeskich pisarzach, którzy za pomocą pióra wojowali z ustrojem komunistycznym, do głowy przychodzi przede wszystkim Vaclav Havel. To właśnie jemu zawdzięczamy liczne sztuki o perypetiach słynnego Ferdynanda Wańka, który w krótkim czasie stał się bohaterem scen teatralnych na całym świecie. O bezdusznym systemie komunistycznym pisał też Ivan Klima, ale jego utwory długo nie mogły przebić się przez rządową cenzurę. Trudno się dziwić - autor śmiało obnażał ówczesne praktyki sądowe w swoim kraju, opisując ze szczegółami szokujące postępowanie wymiaru sprawiedliwości. Ława przysięgłych napisana przez Klimę w latach 60. XX w. jest tego doskonałym przykładem.
Filmów sądowych jest tak wiele, że powstał nawet osobny podgatunek o tej tematyce, ale na scenie teatralnej motyw procesu gości dość rzadko. To dziwne, bo przecież sam w sobie jest zjawiskiem bardzo teatralnym, o znamionach prawdziwego performance'u. Można więc śmiało powiedzieć, że utwór Klimy wpisuje się w niszę sądowych spektakli, gdyż akcja sztuki od początku do końca dzieje się w surowym otoczeniu sali rozpraw. Zdarzenia, które opisywał Ivan Klima, w ustroju komunistycznym były normą. Jednak nie tylko prawdziwość tego tekstu sprawia, że jest on tak bardzo interesujący. Okazuje się, że mimo upływu lat sztuka jest wciąż niezwykle aktualna. Choć rzecz ma miejsce w dawnej Czechosłowacji, wielu widzów na pewno zobaczy w tym spektaklu współczesną Polskę...
Na sali sądowej trwa proces dotyczący zabójstwa pewnej dziewczyny. Oskarżonym w sprawie jest jej partner, który według prokuratora miał zamordować ukochaną ze szczególnym okrucieństwem. Co ma na swoją obronę domniemany sprawca? Tego się nie dowiemy, bo nie ma go na sali. W imieniu mężczyzny przemawia jego obrońca (Tomasz Kozłowicz), przytaczając wiele sensownie brzmiących argumentów potwierdzających niewinność swojego klienta. Sędzina (Maria Ciunelis) jednak zdaje się nie słuchać słów adwokata. Nieobecność oskarżonego także nie jest dla niej żadnym problemem, podobnie jak brak jednego z ławników. Wręcz przeciwnie - przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości liczą, że w tym mocno wybrakowanym składzie ława przysięgłych złożona ze zwykłych obywateli podejmie właściwą decyzję w tej kwestii - tzn. skaże winnego na śmierć, bo właśnie takiego wyroku wyraźnie domaga się prokurator (Przemysław Bluszcz).
Nieszczęśni ławnicy są pozostawieni sami sobie i wyraźnie nie radzą sobie z ciężarem odpowiedzialności za życie człowieka, jaki nieoczekiwanie spadł na ich barki. Klima podkreślił groteskowość tej sytuacji, umieszczając wśród ławników prostą sklepikarkę (Dorota Nowakowska), podatnego na manipulacje fryzjera (Bartłomiej Nowosielski), czy też zakochanego w systemie lobbbystę (Grzegorz Damięcki). Jedynie sceptyczna businesswoman (Magdalena Schejbal) i pewien zrezygnowany mężczyzna (Janusz Łagodziński) są przeciwni kontynuowaniu rozprawy w tak dziwnym kształcie. Z czasem okazuje się, że ich wątpliwości nie mają żadnego znaczenia, bowiem decyzja została już dawno podjęta, a cały przebieg procesu jest jedynie formalnością - teatrzykiem marionetek, które mimowolnie poddają się wpływom władzy.
Pozornie prosta konstrukcja sztuki Ivana Klimy w rzeczywistości skrywa bardzo złożoną problematykę, która znacznie wykracza poza mury sądu. Proces opisany w tym tekście pokazuje absolutną niemoc obywateli w starciu z opresyjną władzą. Bez względu na to, co ludzie myślą, czują i wiedzą, państwo dołoży wszelkich starań, żeby dopasowali się do głosu zmanipulowanego tłumu. To nie czas indywidualistów, ani samotnych bohaterów walczących o lepsze jutro. Jakiekolwiek inicjatywy tego typu były wówczas dławione przez system już w zarodku. W spektaklu widać sprzeciw niektórych bohaterów, ale z biegiem czasu nawet najwięksi przeciwnicy marionetkowego procesu zostają w końcu skutecznie uciszeni. Ławnicy, dla których udział w rozprawie wydaje się początkowo ogromnym wyróżnieniem i nobilitacją, w końcu zaczynają dostrzegać, że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
- Myślę, że wybór tego utworu jest zupełnie nieprzypadkowy, bo z tym wszystkim, o czym jest spektakl, mamy w naszym kraju do czynienia od kliku lat. Ale jest to też historia ludzkich wyborów i tragedii. Pięciu ławników w zmanipulowanym procesie ma zdecydować o losie człowieka. Mogą go skazać na śmierć, albo uniewinnić. Władza nie daje im zbyt dużej możliwości ruchu i cały czas przykręca śrubę. Sytuacja w sztuce przypomina pułapkę, albo imadło, z którego nie da się wyswobodzić - powiedział mi Przemysław Bluszcz w wywiadzie przed premierą spektaklu. Aktor zwrócił uwagę, że sztuka ma bardzo wiele wspólnego z obecną sytuacją w Polsce - Rzeczywistość jaka jest, każdy widzi. Rzeczywistość skrzeczy. Jeśli prokuratura wszczyna śledztwa w sprawach, które są wygodne politycznie, a innych w ogóle nie rusza, to powinniśmy zadać sobie pytanie, czy to jest w porządku – czy tak powinno być? W sztuce Klimy mamy modelową sytuację. Zmanipulowany proces i biedna grupa ludzi, którzy mają sobie z tym jakoś poradzić i ocalić siebie - swoją godność, duszę, wrażliwość.
Cały wywiad z aktorem przeczytasz tutaj.
Ivan Klima stworzył szereg niezwykle ciekawych postaci, które mogą budzić fascynację lub wstręt, ale z całą pewnością nie pozostawią widza obojętnym. Co ciekawe - nikt nie jest jednoznacznie przekonany do swojego stanowiska, każdy z bohaterów pod oficjalną maską skrywa zupełnie inną twarz. Żądna krwi przewodnicząca procesu w końcowej scenie z rozbrajającą szczerością wyjaśnia swoje postępowanie: "Gdybym nie wzięła tej sprawy, daliby ją komuś innemu". Kobieta tłumaczy się przed jednym z ławników (a także przed własnym sumieniem), że nie ma znaczenia, kto wystąpiłby w roli sędziego - oskarżony i tak skończyłby marnie. Przyklaskujący sędzinie lobbysta niemal przez cały czas wydaje się głuchy na głos sprawiedliwości, ale nawet jemu nie podobają się sądowe procedury. Rozdarcie bohaterów pokazuje, jak wielkie emocje kłębią się w każdym z nich, jak wiele kosztuje ich nieuleganie pokusie buntu.
Dzięki świetnej grze wszystkich aktorów można było ulec wrażeniu, że na scenie ma miejsce prawdziwy proces. Duża w tym zasługa Marii Ciunelis, która w rolę zmanipulowanej sędziny wcieliła się wprost fantastycznie. Przewodniczącej w pełni dotrzymywali kroku Przemysław Bluszcz w niewielkiej, ale bardzo mocnej i charyzmatycznej roli bezwzględnego prokuratora oraz Tomasz Kozłowicz jako obrońca oskarżonego, który szybko zrezygnował z udziału w kuriozalnej rozprawie i w ramach protestu opuszcza budynek sądu.
Na pochwały zasługuje również tytułowa ława przysięgłych: przekomiczna Dorota Nowakowska i równie zabawny Bartłomiej Nowosielski, Magdalena Schejbal w roli walczącej z systemem buntowniczki, a także Grzegorz Damięcki, który popisowo wcielił się w zakłamanego klakiera ówczesnej władzy. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Janusz Łagodziński pokazując w spektaklu złożoną i niejednoznaczną postać człowieka, który już dawno przegrał walkę o prawdę i sprawiedliwość.
W otoczeniu surowej scenografii Jana Štepanka imitującej sądowe wnętrza mamy żywe, przejmujące obrazy przedstawiające działanie komunistycznego aparatu władzy. Posępną atmosferę tamtych lat podkreślają ciemne kolory sali sądowej i ponure barwy ubrań każdego z bohaterów. Štepanek za pomocą scenografii i kostiumów uwydatnił jeszcze atmosferę niepokoju i lęku, która towarzyszy tej sztuce od pierwszej do ostatniej chwili.
Ława przysięgłych to spektakl wyjątkowy nie tylko pod względem realizacji i gry aktorskiej. Siłą tego przedstawienia jest także jego aktualność i czas powstania - wielki kryzys władzy, o którym przecież tak wymownie opowiada tekst Ivana Klimy. Pierwsza w historii Teatru Ateneum premiera online zbiegła się w czasie z wydarzeniami, przed którymi autor wiele lat temu ostrzegał w swoim dziele. To bardzo smutny, ale i niezwykle ważny spektakl, w którym powinniśmy się przejrzeć jak w lustrze, żeby w przyszłości nie podzielić losów jego bohaterów.
fot. Bartek Warzecha
Materiały prasowe: Teatr Ateneum w Warszawie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz