środa, 16 grudnia 2020

"Spokojnie, to nie jest serial – to tylko życie". Wywiad z Przemysławem Bluszczem

Ma na swoim koncie wiele ról w filmach i serialach, ale to teatr jest jego artystyczną ojczyzną. – Od zawsze pojmuję teatr jako wymianę energii pomiędzy sceną a widownią. To jest dla mnie bezcenne i absolutnie wyjątkowe uczucie, że za każdym razem ta energia wygląda inaczej – przyznaje Przemysław Bluszcz. Aktor Teatru Ateneum w Warszawie opowiedział mi o zbliżającej się premierze sztuki Ława przysięgłych Ivana Klimy w reż. Jakuba Krofty i o planach na nadchodzący rok.

Dla wielu artystów pandemia to okres zawodowego zawieszenia. Czy dla pana czas także zwolnił?

Przemysław Bluszcz: Ta sytuacja zmieniała się stopniowo. Kiedy wprowadzono lockdown, poczułem radość, że wszystko się zatrzymało, że wreszcie będzie można trochę odpocząć. Na co dzień żyjemy w zawrotnym tempie i myślę, że w pewnym sensie taki "ban" od rzeczywistości był nam potrzebny. Oczywiście, po dwóch tygodniach miałem już tego dość (śmiech). Ale wkrótce potem pojawiły się nowe możliwości. Lubię działać na różnych polach tego zawodu. Zawsze chciałem czytać audiobooki, grać w dubbingu. Okazało się, że studia nagraniowe w reżimie sanitarnym zaczęły działać dość szybko i już po trzech tygodniach od zamknięcia zacząłem nagrywać.

W maju nastąpił powrót do rzeczywistości filmowo – serialowej. Muszę przyznać, że dawno nie miałem tyle pracy, co w ostatnich miesiącach. Wiadomo było, że teatr, który uważam za swoją ojczyznę i za którym tęskniłem całym sercem, jest bardzo zagrożony. Rząd zamknął nas jako pierwszych, a podejrzewam, że otworzymy się w ostatniej kolejności. Jeżeli któryś z kolegów żył dotąd tylko z grania na scenie, to przeżywa teraz prawdziwą gehennę. Staraliśmy się działać online w Teatrze Ateneum, ale wiadomo, że to nigdy nie zastąpi żywego teatru.

Wiele osób twierdzi, że w niedalekiej przyszłości teatry, kina i muzea zaczną funkcjonować hybrydowo – częściowo w siedzibach, częściowo w przestrzeni wirtualnej. Sądzi pan, że tak będzie wyglądała kultura po pandemii?

Obawiam się, że tak może być. Wirtualna rzeczywistość z jednej strony jest przekleństwem, z drugiej – dobrodziejstwem dla świata kultury. Wszystko zależy od projektu. Niektóre z nich łatwiej odbić w tym wirtualnym lustrze, ale są też dzieła zupełnie nieprzekładalne na język cyfrowych mediów. Od zawsze pojmuję teatr jako wymianę energii pomiędzy sceną a widownią. To jest dla mnie bezcenne i absolutnie wyjątkowe uczucie, że za każdym razem ta energia wygląda inaczej. Jeżeli sztuka pozostanie w sferze wirtualnej, to podstawowy, relacyjny aspekt tego spotkania pomiędzy artystą i widzem stanie się jeszcze bardziej cenny i pożądany.

Teatr online jest jak całowanie się przez szybę.

Coś w tym jest. Dla mnie granie na scenie jest jak funkcjonowanie w relacji. Jeżeli jest między nami nić porozumienia, to każda ze stron coś z tego wynosi. Ważne jest to, że ta relacja istnieje – jest żywa, jest tu i teraz. Myślę, że nie tylko ja, ale i wszyscy moi koledzy bardzo tęsknią za tą żywą relacją z widzami. 

Mimo przeciwności losu Teatr Ateneum wciąż jest z widzami w przestrzeni wirtualnej. Przed nami premiera online sztuki Ława przysięgłych, w której zobaczymy także pana. Jak pracuje się nad spektaklem mając w świadomości fakt, że finalnie nie dojdzie do spotkania z publicznością?

Na pewno wszyscy bardzo cierpią. Pracujemy tak, jakbyśmy przygotowywali normalny spektakl z widownią. Nasze próby to ciąg spotkań, podczas których wykuwamy naszą teatralną rzeczywistość, a na końcu reżyser zastanawia się, jak to wszystko ubrać w formę telewizyjną. Nie ma to większego wpływu na kształt naszych działań scenicznych. Ale ta świadomość, że widownia pozostanie pusta, jest faktycznie dojmująca.

Zdajemy sobie sprawę, że przygotowując spektakl online trzeba używać innych środków. Musimy grać pod kamerę, czyli bardziej telewizyjnie i filmowo. Na pewno gralibyśmy w inny sposób, gdyby kilka metrów od nas siedział widz. To są niuanse, które musimy brać pod uwagę w obecnej sytuacji.

Ława przysięgłych Ivana Klimy to uderzająco aktualny tekst o zakłamaniu i hipokryzji władzy. Rzecz się dzieje podczas marionetkowego procesu przeciwko oskarżonemu, którego nawet nie ma na sali sądowej. Absurdów w tej historii jest więcej, a cała sytuacja niepokojąco przypomina wydarzenia z naszego podwórka – mimo, że Klima napisał swoją sztukę w latach 60. XX w., a inspiracją była przecież czeska, a nie polska rzeczywistość.

Historia zatacza koła, a natura ludzka pozostaje niezmienna, mimo upływu lat. Wciąż nie wyciągamy wniosków z tego, co się wydarzyło kiedyś. Cięgle popełniamy te same błędy zamiast inwestować w rozwój i pozwolić sobie na przechodzenie w kolejne etapy inkarnacji społecznej. Brakuje nam refleksji nad tym, czym jest władza i jaką relację powinniśmy z nią tworzyć jako obywatele, czym jest w ogóle społeczeństwo obywatelskie. To są takie podstawowe pytania, które w dzisiejszych czasach brzmią jak truizm, bo słyszymy o tym z każdej strony. Ale rzeczywistość jaka jest, każdy widzi. Rzeczywistość skrzeczy. Jeśli prokuratura wszczyna śledztwa w sprawach, które są wygodne politycznie, a innych w ogóle nie rusza, to powinniśmy zadać sobie pytanie, czy to jest w porządku – czy tak powinno być? 

W sztuce Klimy mamy modelową sytuację. Zmanipulowany proces i biedna grupa ludzi, którzy mają sobie z tym jakoś poradzić i ocalić siebie - swoją godność, duszę, wrażliwość.



Spektakl Antygona w Teatrze Ateneum (fot. Bartek Warzecha)

Nie da się nie zauważyć, że kolejny raz przypadła panu w udziale niezbyt pozytywna rola. Ma pan niesamowite szczęście do negatywnych bohaterów.

Mówmy wprost: kanalii (śmiech). W tym spektaklu akurat nie ma tego tak dużo. Gram postać prokuratora, który tworzy w pewnym sensie ramy tej opowieści. Mój bohater jest takim spiritus movens zdarzeń, określa rzeczywistość. Trzeba tu widzom powiedzieć, że mamy do czynienia z klasycznym – choć nie do końca – dramatem sądowym. Gdyby szukać referencji do sztuki Klimy, to pewnie byłoby to Dwunastu gniewnych ludzi, czy też inne filmy sądowe Lumeta. Klima pokazał w swojej sztuce czeski obraz tej sądowej rzeczywistości – a właściwie w słuchowisku, bo autor napisał ten tekst dla radia.

Ivan Klima to był w ogóle bardzo ciekawy człowiek, czeski opozycjonista, który w swojej twórczości rozliczał się z kultem jednostki. Myślę, że wybór tego utworu jest zupełnie nieprzypadkowy, bo z tym wszystkim, o czym jest spektakl, mamy w naszym kraju do czynienia od kliku lat. Ale jest to też historia ludzkich wyborów i tragedii. Pięciu ławników w zmanipulowanym procesie ma zdecydować o losie człowieka. Mogą go skazać na śmierć, albo uniewinnić. Władza nie daje im zbyt dużej możliwości ruchu i cały czas przykręca śrubę. Sytuacja w sztuce przypomina pułapkę, albo imadło, z którego nie da się wyswobodzić.

Teatr wielokrotnie zabierał głos i komentował rzeczywistość w czasach, kiedy władza zawodziła społeczeństwo. Myśli pan, że sztuka jest w stanie coś zmienić na tym polu, odwrócić bieg wydarzeń?

Wierzę, że sztuka może zmieniać świat. Niestety, w naszym kraju podział społeczeństwa jest bardzo wyraźny. Polaryzacja osiągnęła taki poziom, że trudno o jakikolwiek dialog. Mam jedynie nadzieję, że ta sztuka da widzom wiele do myślenia, że przejrzą się w tej rzeczywistości. Te przemyślenia z pewnością nie będą łatwe, ani przyjemne, ale jeżeli nie będziemy zadawali sobie trudnych pytań i szukali na nie odpowiedzi, to można w ogóle dać sobie spokój ze wszystkim.

Reżyserii tekstu Klimy podjął się jego rodak – Jakub Krofta. Jestem ciekawa, czy podczas pracy nad spektaklem odnajdywaliście wiele polsko – czeskich analogii do tej sztuki.

Jakub jest z mojego pokolenia, czyli z pokolenia pamiętającego czasy komuny. Podczas prób faktycznie mocno zwracał uwagę na mechanizmy tego systemu i przypominał, jak wyglądał ten rodzaj opresji, której wtedy każdy wolny duch musiał się poddawać. Oczywiście byli i tacy, którzy się przeciw niej buntowali. Jakub wielokrotnie przywoływał doświadczenia ze swojej czeskiej szkoły i sposób traktowania jednostki w tamtych czasach. O tym też opowiada ta sztuka – jak jednostka jest miażdżona przez system. Doświadczenia naszych krajów są bardzo podobne, dzięki czemu oboje z Kubą wiemy po co opowiadamy tę historię. Te wydarzenia są głęboko zakorzenione w naszym społecznym DNA. Tym większe nasze zdziwienie, że to wszystko wraca – że historia znowu się powtarza.



Spektakl Trans-Atlantyk w Teatrze Ateneum (fot. Bartek Warzecha)

Problemem sztuki w komunizmie była wszechobecna cenzura. Sądzi pan, że to może być kolejny krok rządu, który przybliży nas do tamtych czasów? 

Myślę, że raczej nie. Wirtualny świat sprawił, że obieg informacji jest bardzo szybki, do wszystkich wydarzeń można się błyskawicznie odnieść. To nie jest tak, że przychodzi cenzor i usuwa nam kawałki tekstu. Ale pozostają inne, bardziej miękkie narzędzia, jak np. dofinansowania.

Czyli dziś zamiast tekstu tnie się budżet.

Tak, bo żyjemy w czasach kapitalizmu, a artyści są bardzo mocno uzależnieni od takich narzędzi, jak granty, konkursy, czy dotacje. To są dosyć oczywiste sprawy, więc tym bardziej opadają ręce, kiedy wychodzi na to, że nie pozostaje nam w ręku żaden argument. Dawniej, w czasach komuny był tzw. drugi obieg – ludzie grali spektakle np. w kościołach, funkcjonowały podziemia artystyczne, gdzie wolna sztuka mogła istnieć i się rozwijać. Dziś też można znaleźć takie ruchy, choć jest ich znacznie mniej. Ale dobrze, że są. Wiem, że to trochę idealistyczne podejście, ale głęboko wierzę, że prawda wygra, nawet w tak zakłamanych czasach. Szczególnie dotyczy to tak delikatnej materii, jak kultura, która jest dla społeczeństwa czymś w rodzaju wspólnoty. I w jakimś sensie alternatywą, dla przeżywającej poważny kryzys religii. To jest dla mnie patriotyzm – unikalny sposób przeżywania wspólnie pewnych doświadczeń i emocji dotyczących prawdy, sprawiedliwości, cierpienia i kłamstwa. To jest przestrzeń, która powinna zawsze mieć swoje miejsce w sztuce.

Myśląc o silnych emocjach w teatrze, do głowy przychodzi mi Samospalenie – bardzo mocny, poruszający monodram w pana wykonaniu na scenie Teatru Ateneum. Tam też mówi pan o władzy, niesprawiedliwości, kłamstwie i cierpieniu, choć z zupełnie innej perspektywy – z pozycji oprawcy. Tym tytułem bez wątpienia rozbudził pan w widzach apetyt na więcej konfrontacji na scenie.

Dziękuję za te słowa. Mam ogromną chęć znów podjąć takie wyzwanie. Monodram to przeżycie nieporównywane z niczym innym – sam przeciw wielu, albo też sam na sam z wieloma. Gram to moje Samospalenie od czasu do czasu. Miesiąc temu grałem je online podczas festiwalu Monoteatr organizowanego przez gdański Teatr w Oknie. To było bardzo ciekawe doświadczenie, bo byłem tam tylko w towarzystwie trzech kamer (śmiech).

Myślę o kolejnych projektach, a w międzyczasie pracuję razem z Darkiem Wnukiem nad jego monodramem. Zaczęło się od tego, że dał mi do przeczytania powieść Znieważeni wielkiego węgierskiego pisarza Sándora Márai. Ta książka od dłuższego czasu chodziła za Darkiem i bardzo go inspirowała. Zresztą, mnie również – do tego stopnia, że w rezultacie napisałem jej adaptację. Właściwie mamy już prawie gotowy spektakl, bo pracowaliśmy nad nim przez cały czas trwania pandemii. Myślę, że pewnie na początku roku będziemy się starali to zagrać – kto wie, może już w normalnej rzeczywistości?

Márai napisał ten tekst w 1947 r., ale jego treść tak przerażająco pasuje do naszych czasów, że mógłbym tu dokonać tej samej analogii, co w przypadku Ławy przysięgłych Klimy.



Spektakl Samospalenie w Teatrze Ateneum 

Przed nami nowy rok. Jestem bardzo ciekawa, jakie plany snuje pan na ten nadchodzący czas. 

W naszym zawodzie jest tak, że z jednej strony dużo od nas zależy, bo wyznaczamy sobie jakieś cele i marzenia, ale z drugiej strony te plany mocno weryfikuje rzeczywistość i zapotrzebowanie. Jak pani słusznie zauważyła na początku naszej rozmowy, kilkanaście lat temu zostałem zatrzaśnięty w szufladzie z napisem "Ten Zły" (śmiech). Wiele razy próbowałem z niej wyjść.

Przeszkadza panu łatka filmowego i teatralnego zbira?

Nie, już z nią nie walczę. Zdaję sobie sprawę, jaką mam twarz i jak ona działa na niektórych ludzi. Kilka razy dostałem tego dowód w zupełnie prywatnych sytuacjach.

Wzbudza pan strach na ulicy?

Zdarzają się takie zabawne momenty. Np. wchodzę do banku i widzę, że pani w okienku nagle blednie, nieruchomieje i serce podchodzi jej do gardła. Mówię wtedy: "Spokojnie, to nie jest serial – to tylko życie" (śmiech).

Tak już jest, że tę naszą aktorską rzeczywistość weryfikują zamówienia i projekty, do których jesteśmy zapraszani. Zawsze podkreślam, szczególnie w rozmowie z młodymi ludźmi, że w tym zawodzie niezwykle istotny jest łut szczęścia. Oprócz ciężkiej pracy i talentu w którymś momencie musi nastąpić przecięcie jakichś trajektorii. Szczęście w tej branży naprawdę bardzo pomaga. Aktorzy często są pytani o wymarzone role. Ja nie mam takich marzeń. Chodzą za mną pomysły na reżyserię, ale to są marzenia z dawnych lat i być może właśnie teraz powoli do nich dojrzewam. Myślę, że każdy aktor w głębi ducha marzy o Szekspirze – to są takie propozycje, które zawsze podnoszą ciśnienie.

Jestem też ciekaw nowej dramaturgii. Bardzo interesuje mnie, co młodzi ludzie chcą nam opowiedzieć. Jak patrzę na strajk kobiet, czytam hasła na transparentach, widzę działania graniczące z performance'm, to myślę sobie, że te wydarzenia domagają się opisania i przetworzenia tych myśli, tego gniewu i tych potrzeb współczesnego świata. Wierzę w pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków. To oni dziś mają moc, by zmieniać rzeczywistość i będę za nich trzymał kciuki i ich wspierał.

Powiedział pan o szczęściu w pracy aktora. Pan czuje się artystą spełnionym?

Nie mogę narzekać (śmiech). Robię to, co lubię i to mi daje satysfakcję. Wiadomo, że w tym zawodzie są różne etapy. Czasem pracuje się bardzo dużo, a czasem nie ma żadnych propozycji. Ta sinusoida jest czymś, na co trzeba się w tej branży przygotować. Czuję się spełniony, ale oczywiście zawsze chce się więcej. Myślę, że kiedy artysta nie jest głodny nowych wyzwań i spoczywa na laurach, to wtedy przestaje być artystą. A prawda jest też taka, że w tym zawodzie jest się przede wszystkim rzemieślnikiem, a artystą…się bywa.


***

Premiera online spektaklu Ława przysięgłych Ivana Klimy w reż. Jakuba Krofty już 19 grudnia na kanale VOD Teatru Ateneum

www.vod.teatrateneum.pl/strona-glowna

(Zdjęcie tytułowe: B. Sowa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz