Współczesne dramaty poruszające ważne, czasem bardzo drażliwe problemy, to ciężki kaliber dla wielu widzów – szczególnie tych spragnionych w teatrze śmiechu, a nie łez. Muszę jednak przyznać, że propozycje Teatru Jaracza w Olsztynie nie tylko nie przytłaczają ciężarem treści, ale wręcz odczarowują i oswajają trudne tematy, o których zwykle wolimy milczeć. Wojenne traumy, śmierć, brak tolerancji dla inności, odwaga, żeby żyć po swojemu – dzięki wspaniałym artystom olsztyńskiej sceny te niezwykle aktualne kwestie wybrzmiewają z podwójną siłą.
Długi weekend majowy spędziłam z Teatrem im. Stefana Jaracza w Olsztynie i muszę przyznać, że długo tego nie zapomnę. Udało mi się obejrzeć wszystkie tytuły prezentowane na VOD, jednak trzy z nich wyjątkowo mnie zachwyciły i to właśnie o nich opowiem wam w dalszej części tego tekstu. Genialne adaptacje znanych dzieł literackich, wspaniała reżyseria i doskonała gra aktorska – o tych i wielu innych zaletach każdej z tych sztuk mogłabym rozprawiać godzinami. Bierki, Ravensbrück. Miasto kobiet i Rzeczy, których nie wyrzuciłem to bez wątpienia spektakle doskonałe. Od twórców i artystów olsztyńskiej sceny mogliby się uczyć najlepsi. Jeżeli tylko pojawi się okazja, żeby ponownie zobaczyć któryś z tych tytułów online albo na żywo, nie wahajcie się ani przez chwilę.
Bierki, reż. Zbigniew Brzoza
Spektakl jest sceniczną adaptacją książki Marcina Szczygielskiego Bierki, wchodzącej w skład słynnego cyklu Kroniki Nierówności. Wbrew temu, co można przypuszczać, seria nie jest trylogią, choć bohaterowie każdej opowieści mają te same imiona i nazwiska. Szczygielski nawet raz porównał Kroniki Nierówności do komedii dell'arte, ale niech was to nie zwiedzie – w gruncie rzeczy nie bardzo jest się z czego śmiać, przynajmniej w historii, o której zaraz przeczytacie. Jej bohaterami Anna i Paweł. Ona jest nauczycielką historii, która pod maską surowej belferki skrywa bolesne traumy z przeszłości. On chodzi do liceum, w którym pracuje Anna i choć pozornie nie łączy ich nic poza szkolną klasą, pewnego dnia ich drogi przecinają się za sprawą pewnego mężczyzny, który obojgu zawrócił w głowie.
Jedno niefortunne nieporozumienie sprawia, że życie Pawła staje na głowie – musi się zmierzyć z prawdą na temat swojej orientacji i ryzykiem ośmieszenia w oczach kolegów i koleżanek. Ten niespodziewany cios oraz napięta sytuacja w domu i brak zrozumienia ze strony rodziców sprawiają, że chłopak decyduje się zerwać raz na zawsze z dotychczasowym życiem. Przyjaciółka Pawła, zaniepokojona jego zniknięciem, zgłasza sprawę Annie. Do poszukiwań włącza się także chłopak, który widział, jak poprzedniej nocy bohater wychodził z klubu z nieznajomym.
Spektakl porusza bardzo aktualny problem, z którym boryka się mnóstwo osób rozdartych między pragnieniem ujawnienia swojej orientacji seksualnej a lękiem przed konsekwencjami tego kroku. W życiu Pawła zabrakło osób, które przeprowadziłyby go przez trudną drogę do odnalezienia własnej tożsamości i wytłumaczyły, że nie ma uczuć lepszych i gorszych. Bardzo ciekawe studium przypadku stanowi także Anna. Kobieta wciąż stara się oswoić stratę po śmierci dziecka i zbudować nowe życie, ale tragiczne wydarzenia niestety tylko pogłębiają w niej pragnienie izolacji przed światem. Jej życie to szkoła i dom, gdzie czeka na nią ciężko chory i niepełnosprawny ojciec, całkowicie uzależniony od swojej córki. Przelotny romans z wuefistą miał być chwilą zapomnienia w życiu samotnej nauczycielki, tymczasem stał się początkiem lawiny niespodziewanych zdarzeń, które zaważą na losach obojga bohaterów.
Reżyser momentami bardzo zmienił i uprościł fabułę książki Szczygielskiego, co niestety nie pozostało bez wpływu na odbiór postaci. Szczególnie ucierpiała na tym Anna grana przez wspaniałą Olgę Borys, której wątek w powieści jest znacznie bardziej złożony i rozbudowany. Jednak trzeba przyznać, że aktorka zagrała swoją postać popisowo – podobnie jak Szymon Kowalik, który w roli Pawła przykuwa uwagę i elektryzuje od pierwszej do ostatniej chwili trwania spektaklu. Młody aktor doskonale oddał emocje i zagubienie swojego bohatera, zachwycając bezpretensjonalną szczerością i naturalnością. Moją uwagę zwróciła także Anna Paliga, która dzięki niezwykłej charyzmie wydaje się wręcz stworzona do roli Aśki.
Ta historia może być ważną przestrogą, do czego prowadzi obojętność i brak zrozumienia ze strony najbliższych. Widzowie, którzy wcześniej przeczytali powieść Szczygielskiego, mogą poczuć się co najmniej zdziwione zakończeniem spektaklu, jednak mam wrażenie, że pomysł reżysera okazał się bardzo trafiony – dzięki zastosowaniu ciężkiej, nieco brutalnej retoryki Zbigniew Brzoza jeszcze dodatkowo podkreślił ważne przesłanie tej historii. Spektakl obowiązkowy dla widzów w każdym wieku.
Ravensbrück. Miasto kobiet, reż. Zbigniew Brzoza
Niewiele jest na polskich scenach spektakli na motywach literatury obozowej – i właśnie dlatego monodram Barbary Prokopowicz jest tak cennym i wartym uwagi dziełem. Treść tego przedstawienia Zbigniew Brzoza oparł na książce Wandy Półtawskiej – I boję się snów. Wspomnienia byłej więźniarki obozu koncentracyjnego dla kobiet w Ravensbrück to wstrząsające świadectwo poniżenia i nieludzkich tortur, w wyniku których śmierć poniosło ok. 50 tys. osób.
Choć temat wojennych okrucieństw znamy dobrze z lekcji historii i licznych publikacji, opowieści świadków tamtych wydarzeń wciąż mrożą krew w żyłach. Byli więźniowie nazistowskich obozów są żywym dowodem na to, jak wielką moc ma wola przetrwania. Kobiety więzione w Ravensbrück przeszły tam prawdziwą gehennę. Odarcie z godności, przymus życia w nieludzkich warunkach, ciężkie prace fizyczne, głód, tortury, czy epidemie chorób to obraz typowej obozowej rzeczywistości. Więźniarki Ravensbrück musiały znosić jednak znacznie więcej. Część z nich została poddana pesudonaukowym eksperymentom. Wanda Półtawska na nieszczęście znalazła się w grupie tzw. "króliczków" doktora Fischera. Wiele kobiet nie przeżyło operacji, których dokonywali na na nich nazistowscy lekarze, inne do końca życia pozostały kalekami. Co miały na celu te makabryczne doświadczenia, polegające na celowym wywoływaniu zakażenia i gangreny, prowadzącej do śmierci w strasznych cierpieniach? Myślę, że sami sprawcy tego procederu nie umieliby dziś odpowiedzieć na to pytanie...
Spektakl jest nie tylko wspomnieniem traumatycznych doświadczeń, ale też świadectwem ogromnej siły polskich więźniarek, które miały odwagę przeciwstawić się dowódcom obozu i odmówić udziału w dalszych eksperymentach. Bunty i strajki Polek uratowały zdrowie i życie wielu innych kobiet różnej narodowości.
Wanda Półtawska szczęśliwie przetrwała piekło obozu Ravensbrück. Dziś ma 99 lat jest jednym z ostatnich żyjących świadków tamtych wydarzeń. Monodram Barbary Prokopowicz to piękny i wzruszający laur dla byłej więźniarki i jej towarzyszek niedoli. Aktorka wspaniale wcieliła się rolę kobiety, która po latach przybywa na uroczystość odsłonięcia pomnika poświęconego ofiarom obozu. Widok placu obozowego, baraków i miejsc masowej kaźni przywołuje w pamięci straszne obrazy, od których nie da się uwolnić. Ten spektakl ogląda się jednocześnie z ciekawością i przerażeniem. I choć szczegółowe opisy tortur oraz egzekucji wywołują ciarki na plecach, uważam, że każdy powinien poznać treść tych wspomnień. Pamięć, szacunek i podziw dla ofiar zbrodni wojennych to jedyne, co możemy dziś podarować tym, którym nie udało się wydostać z obozowego piekła.
Rzeczy, których nie wyrzuciłem, reż. Łukasz Barczyk
Kolejny tytuł z repertuaru Teatru Jaracza w Olsztynie, który porusza bardzo ważny temat – tym razem dotyczący przemijania i godzenia się ze śmiercią. Sztuka w reż. Łukasza Barczyka jest sceniczną adaptacją słynnej książki Marcina Wichy o tym samym tytule, w której autor wspomina dramatyczne momenty choroby i śmierć swojej matki. Porządkując jej rzeczy, przypomina sobie wiele scen i obrazów ze swojego dzieciństwa – jej autorytarny i nieznoszący sprzeciwu ton, siłę charakteru i hardość, po których w ostatnich momentach życia matki nie było już śladu.
Czy na odejście bliskich można się przygotować? Czy łatwiej pogodzić się z tym faktem, kiedy chorują przez wiele miesięcy, znikając powoli, stopniowo? Dla bohatera spektaklu sentymenty i smutki musiały wielokrotnie ustąpić trzeźwemu myśleniu, szczególnie podczas załatwiania niezbędnych spraw i formalności. Bliscy nieuleczalnie chorych osób potrzebują przede wszystkim empatii i zrozumienia, tymczasem nierzadko zdarza się, że prosząc o pomoc, spotykają się jedynie z zimną obojętnością. W spektaklu Łukasza Baczyka takich przykrych sytuacji jest bardzo wiele. Personel szpitala traktujący umierającą matkę jak niepotrzebny balast, czy opryskliwe urzędniczki to standard, z którym musi mierzyć się wiele osób w żałobie.
Kolejnym wyzwaniem jest porządkowanie rzeczy po stracie bliskich. Autor przyznaje, że właśnie podczas tej czynności odtworzył sobie pełen obraz matki i zaczął wreszcie rozumieć jej motywacje oraz sposób postępowania. Dzieci często oceniają swoich rodziców bardzo surowo, wytykając im po latach błędy, obwiniając o traumy i problemy w dorosłym życiu. Dopiero w obliczu straty dociera do nas, że zawsze chcieli dobrze, ale nie potrafili inaczej. I że nawet po śmierci wciąż są z nami – we we wspomnieniach, w wartościach, czy też w nawykach, które nam przekazali.
Rzeczy, których nie wyrzuciłem to piękny spektakl, będący próbą rozliczenia się z despotycznym rodzicem i pogodzenia z pustką po jego stracie. Wspaniała gra Grzegorza Gromka (Marcin), Ireny Telesz-Burczyk (Matka) i Ewy Pałuskiej-Szozdy (mistrzyni ceremonii, urzędniczka na poczcie, lekarka, pomoc domowa) czyni z tej sztuki prawdziwe arcydzieło, które trzeba zobaczyć.
Zdjęcia, materiały prasowe – Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz