piątek, 15 grudnia 2017

Bogowie nie wybaczają


Kto spodziewał się na scenie antycznej scenografii i aktorów przyodzianych w togi, ten bardzo się zdziwi. "Król Edyp" Sofoklesa w reżyserii Jakuba Krofty został całkowicie oderwany od starożytnej epoki, odkurzony i podany w lekkiej, nowoczesnej formie. Król Teb ma na sobie doskonale skrojony garnitur, Jego żona, Jokasta olśniewa zmysłową czerwienią, a poddani przywodzą na myśl przechodniów, których można spotkać na ulicach dowolnej metropolii. Oto tragedia na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Sztuka zdumiewająco dzisiejsza, a jednocześnie bardzo klasyczna i całkowicie wierna oryginałowi. 

Treści tego słynnego dramatu antycznego nie trzeba chyba nikomu przypominać. "Król Edyp", obowiązkowa lektura szkolna, do której poloniści uwielbiają odwoływać się na każdym etapie szkolnym. Ileż tu symboliki, ileż metafor! To ponadczasowe dzieło aż kipi od motywów, wzorców, postaci, które analizować można na milion sposobów zastanawiając się, czy faktycznie ich los był nieunikniony i co by było, gdyby... Zakładam, że czytelnicy tego bloga lekcje polskiego mają już dawno za sobą i doskonale znają zasadniczy problem, który zmącił szczęście i spokój głównego bohatera. Mowa oczywiście o fatum, zjawisku określającym nieuchronną zgubę, tragedię, sytuację bez wyjścia. Jeżeli taka oto klątwa dotknęła któregoś z antycznych nieszczęśników, jego los był przesądzony i nic, ani nikt nie mógł uchronić go od klęski. Co gorsza, kara bogów wymierzona była nie tylko w grzesznika, ale także w jego najbliższych. Krótko mówiąc - grób, mogiła. Dosłownie i w przenośni.





Edyp Jakuba Krofty (Sławomir Grzymkowski) jest człowiekiem tak szczerze dobrym, władcą tak oddanym swojemu królestwu, że aż żal ściska serce na myśl o jego rychłym nieszczęściu. Bohater sztuki jest nie tylko rzutkim politykiem, ale także kochającym mężem i troskliwym ojcem. Prezencja króla jest także godna pochwały - elegancki, przystojny, o męskim, donośnym głosie. Budzi podziw i respekt. Niestety, jego rządy chwieją się w posadach, gdy kraj zaczynają nawiedzać liczne, siejące spustoszenie plagi i nieszczęścia. I jak to u Greków bywa, za wszystko oczywiście odpowiedzialni są bogowie. A tak się składa, że wszyscy święci na Olimpie nieźle się na Edypa wkurzyli. Kto by przypuszczał, że ten łagodny i poczciwy władca dopuścił się tak wielkiej zbrodni? Któż dałby wiarę, że człowiek tak dobry mógł z zimną krwią zabić własnego ojca i spłodzić dzieci z własną matką? Oj, będą z tego duże kłopoty...




Choć wielu z Was na samą myśl o tragediach antycznych dostaje napadu ziewania, zaręczam, że spektakl w warszawskim Teatrze Dramatycznym do nudnych nie należy. Choć sztuka wiernie oddaje to słynne antyczne dzieło, jest równocześnie wspaniałym odniesieniem do czasów współczesnych. Mamy tu konflikt polityczny, walkę o władzę i rodzinne traumy. Mamy wreszcie godny podziwu wzorzec człowieka szlachetnego, który choć intencje miał dobre, przegrał z okrutnym losem. Otoczenie króla robi niemałe wrażenie. Monarcha strzeżony jest przez dwóch tajniaków w ciemnych okularach. Forum, w pobliżu którego toczy się akcja sztuki, przypomina sejmową mównicę, a żona władcy swym wdziękiem i elegancją spokojnie mogłaby konkurować z niejedną współczesną królową.

Mimo niezwykle nowoczesnej formy, sztuka zawiera wszystkie elementy tragedii antycznej. Na pierwszy plan wysuwa się chór, który śpiewnym tonem przybliża widzom genezę tej smutnej historii, a także prowadzi publiczność przez kolejne sceny, wiernie opisując bieg wydarzeń. Jest wreszcie kapłan (Waldemar Barwiński) będący pośrednikiem między bóstwami i ludźmi, a także prorok, Tejrezjasz (Olgierd Łukasiewicz) - ten, który oznajmił Edypowi, jak wielka klątwa na nim spoczywa. No i wspomniane fatum - nieuchronny los, którego nie da się w żaden sposób zmienić.





Wspaniale reżyser przedstawił to wielkie antyczne dzieło. Sztuka w interpretacji Krofty przywodzi na myśl doskonale skonstruowany kryminał, którego akcja stopniowo się zapętla, żeby w rezultacie ujawnić zaskakujące rozwiązanie. Współczesna forma sprawia, że spektakl ogląda się lekko i przyjemnie, choć wcale nie zatraca on swego pierwotnego przesłania. 

Ogromne wrażenie wywarł na mnie tytułowy Król Edyp, w którego brawurowo wcielił się Sławomir Grzymkowski. Aktor niezwykle precyzyjnie ukazał metamorfozę władcy - od pewnego siebie, silnego monarchy, do złamanego życiem, zrezygnowanego człowieka, który nie jest w stanie unieść ciężaru swojej winy. Wspaniale zagrał Kreona Adam Ferency. Artysta w każdą rolę wciela się z ogromną charyzmą - tak samo było i tym razem. Jokasta Haliny Łabonarskiej urzekła mnie majestatem i wdziękiem. Jej postać nie ma jednak wiele wspólnego z antyczną królową - to raczej współczesna pierwsza dama, wierna towarzyszka stojąca u boku władcy, zawsze gotowa wesprzeć go dobrym słowem. 

Choć greckie tragedie do najlżejszych nie należą, Jakub Krofta pokazuje, że Sofoklesa da się czytać i interpretować na wiele sposobów. Reżyser podjął się dość ryzykownego wyzwania - postanowił przenieść bohaterów tego antycznego dzieła do dzisiejszej rzeczywistości. Wyszło zaskakująco dobrze, przy czym sztuka wcale nie utraciła charakterystycznego dla Sofoklesa wyrazu. Wręcz przeciwnie - Edyp w garniturze wzrusza równie mocno, jak jego antyczny pierwowzór. Może nawet w tym współczesnym wcieleniu, jest widzom trochę bliższy, bardziej ludzki...


zdjęcia, materiały - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz