Jak tchnąć nowe życie w dawne filmowe historie? Można np. przedstawić je widzom w formie spektaklu teatralnego. Sceniczne warunki zaskakująco dobrze służą znanym i lubianym komediom z czasów PRL. Wie o tym doskonale reżyser Piotr Ratajczak, który ożywił na scenie niejedno arcydzieło polskiej kinematografii – i to ze świetnym skutkiem. Niedawno na deskach Och-Teatru miała miejsce premiera kolejnego filmowego klasyka w interpretacji Ratajczaka. Big Bang Andrzeja Kondratiuka to lekka i zabawna komedia obyczajowa, której uroku dodaje nieco absurdalny wątek UFO. Dzięki wspaniałej grze całej obsady, publiczność może liczyć na iście kosmiczną rozrywkę.
"Dawniej robiło się dobre komedie" – przychodzi mi do głowy za każdym razem, kiedy widzę zwiastun jakiejś nowej rodzimej produkcji, w której ona desperacko poluje na męża albo też on zakłada się z kumplami, że w określonym czasie wyrwie najbardziej zakompleksioną mysz w całej firmie. Oczywiście, ma być ubaw po pachy, a na końcu dowiemy się, jaki jest przepis na prawdziwą miłość. Tak, dawniej to jednak było prawdziwe kino komediowe – nie to, co teraz... I choć z perspektywy dzisiejszych czasów treść tych filmów może wydawać się mocno nieaktualna, to jednak wciąż mają w sobie to coś, co sprawia, że sięgamy po nie z prawdziwą przyjemnością.
W latach 70. i 80. rodzima komedia obyczajowa miała się naprawdę bardzo dobrze. Urocze, humorystyczne perełki o polskiej rzeczywistości zawdzięczamy takim dawnym mistrzom polskiego humoru, jak np. Sylwester Chęciński, Stanisław Bareja, Juliusz Machulski czy Roman Załuski. W panteonie tych filmowych sław zaszczytne miejsce zajmują także bracia Kondratiukowie – Janusz i Andrzej. Oni także wyśmiewali na ekranie szarą rzeczywistość komuny oraz typowo polskie przywary, ale trzeba przyznać, że robili to wyjątkowym stylu. Absurdalna fabuła w połączeniu z wyrazistymi postaciami, jakie możemy pamiętać z filmografii obu twórców, to gotowy materiał na spektakl teatralny. Piotr Ratajczak udowodnił to już wiele lat temu, wystawiając na scenie Teatru Powszechnego w Warszawie kultowe Dziewczyny do wzięcia Janusza Kondratiuka w mocno odświeżonej formie. Teraz, po niemal dekadzie od premiery w Powszechnym, reżyser postanowił sięgnąć po twórczość młodszego z braci Kondratiuków i z równie dużym sukcesem przeniósł na scenę Och-Teatru Big Bang w doborowej obsadzie.
Spektakl nie ma w sobie nic z wymuszonych żartów i topornego humoru, obecnego w większości znanych mi fars. Może właśnie na tym polega tajemnica starych polskich produkcji, które Ratajczak uznał za lekarstwo dla komediowej bylejakości? Takie komedie w teatrze mogłabym oglądać bez przerwy i mam ogromną nadzieję, że reżyser będzie jeszcze czerpał z tego źródła filmowych inspiracji przez długi czas.
Gdybym miała w kilku słowach scharakteryzować styl obu braci Kondratiuków, powiedziałabym, że u Janusza dominował komediowy realizm, podczas gry Andrzej śmiało przeplatał rzeczywistość z elementami fantastyki. Big Bang to istna gra kontrastów, zderzenie dwóch rzeczywistości – bezpiecznego świata polskiej wsi, z tym nieznanym, tajemniczym światem istot pozaziemskich. I choć fabuła filmu, na której opiera się adaptacja Ratajczaka, może zaskakiwać wieloma skrajnościami, jej plusem jest fakt, że autor podszedł do tematu z dużą dozą rezerwy. Kosmici są w tej historii dość subtelnym akcentem – a może raczej pretekstem do pewnego osobliwego spotkania bohaterów o różnych osobowościach i poglądach, a także okazją do nieco dziwnej dyskusji, która w pewnym momencie zaczyna wybrzmiewać bardzo poważnym tonem.
Ratajczak od dawna sięga po książki i kinowe produkcje sprzed lat. O ile jednak adaptacja powieści i filmu Stowarzyszenie umarłych poetów Toma Schulmana, czy też przeniesienie na scenę dziecięcych hitów autorstwa Adama Bahdaja (Stawiam na Tolka Banana w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, Podróż za jeden uśmiech w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu) wydaje się przedsięwzięciem stosunkowo łatwym, o tyle komedia, której trzon stanowi zagadka rodem z Archiwum X, to już dość ryzykowne wyzwanie. Bardzo łatwo było przesadzić, przejaskrawić całą sytuację do granic wytrzymałości i przekształcić tę opowieść w dziwaczny karnawał, który ani widza nie fascynuje, ani nie bawi. Na szczęście, Ratajczakowi udało się uniknąć tego efektu. W trwającym nieco ponad godzinę spektaklu reżyser przenosi publiczność na polską prowincję u schyłku lat 80., gdzie życie biegnie jednostajnym rytmem, czas wyznaczają bohaterom rutynowe czynności, a każdy dzień wygląda tak samo. Do czasu...
Wizyta sąsiadów z kosmosu, to dla prostych, skromnych mieszkańców wsi niemały szok, który z czasem zaczyna przeradzać się w poczucie ogromnej dumy i nobilitacji. Wszak kosmici mieli przecież do wyboru tyle krajów, tyle miast, tyle pastwisk, a wylądowali akurat tutaj – na terenie należącym do niepozornego gospodarza, Mietka Wrońskiego (Sławomir Pacek), który nie ma w życiu zbyt wiele oczekiwań – no, może poza mniejszymi opłatami za prąd i świętym spokojem. Ten niecodzienny incydent, jakim jest wirujący na polu statek UFO, stawia na nogi niemal całą wiejską śmietankę towarzyską, która stopniowo zaczyna gromadzić się w domu Wrońskiego i jego żony, Heli (Izabela Dąbrowska). Plan jest taki: skoro już "to jajco w powietrzu pląsa", to zapewne lada moment wyjdą z niego dziwne stwory. A jak wyjdą, to trzeba je godnie powitać – oczywiście, najlepiej całym zestawem mocnych trunków.
Tej niezwykłej nocy towarzyszy podniosła atmosfera, podczas której każdy z obecnych ma nieco inne oczekiwania względem tajemniczych gości. Urocza, rozchichotana sklepowa Zosia (Ilona Ostrowska) marzy, żeby zatańczyć z obcymi przy dźwiękach płynących z nowoczesnego odtwarzacza, który na pewno mają na pokładzie kosmicznej maszyny. Janek, który jako pierwszy zobaczył na polu wujka UFO, uważa, że wizyta kosmitów jest wspaniałą okazją do nawiązania międzyplanetarnych relacji dyplomatycznych. Wroński i jego żona chyba pierwszy raz w swoim monotonnym życiu czują się naprawdę ważni – nic zatem dziwnego, że zaczynają żywić do intruzów coraz cieplejsze uczucia.
Wszyscy zebrani czują ekscytację i ciekawość, którą niespodziewanie gasi przybycie pastucha, Kazimierza (Wojciech Chorąży). Okoliczny włóczęga słynie we wsi z niesłychanej mądrości, jednak to, co ma do powiedzenia członkom kosmicznego komitetu powitalnego, wcale im się nie podoba. Rozważania na temat dokonań ludzkości, ogromnej roli Polski w dziejach świata (skoro na papieża wybrano Polaka, to niedziwne, że obcy przylecieli właśnie na tę polską ziemię!) i skromnych Wrońskich jako przedstawicieli narodu wybranego by integrować się z kosmitami, nowoprzybyły gość kwituje stwierdzeniem o ludzkiej małości i o bezsensie istnienia. Imprezowy nastrój zamiera w mgnieniu oka, a chwilę potem z pola Wrońskich znikają kosmiczni goście, zabierając ze sobą nadzieję na lepszy los, sławę, wielkość... oraz jednego z bohaterów, który – jak można przypuszczać – porzuca ten ziemski padół bez większego żalu.
W finałowej scenie filmu Kondratiuk dobitnie obnażył małość i niskie instynkty swych bohaterów. Trzeba jednak przyznać, że inscenizacja Piotra Ratajczaka pod względem humoru, zawoalowanych aluzji i psychologicznych niuansów w niczym nie ustępuje kinowemu pierwowzorowi. Tę końcową scenę wspaniale w spektaklu zagrał Michał Żurawski, który jest prawdziwą ozdobą i atrakcją całego przedstawienia. Aktor doskonale wcielił się w porywczego hulakę, który ponad wszystko na świecie ceni sobie narodową dumę i honor. Nagłe zniknięcie statku kosmicznego to dla jego bohatera prawdziwa zniewaga i policzek. Radość oczekiwania zmienia się w złość, żal i poczucie krzywdy, której prowincjusze długo kosmitom nie zapomną. Ten przezabawny monolog Żurawskiego ma w sobie niesamowitą autentyczność. Artysta, podobnie jak grający tę postać w filmie Janusz Gajos, uderzył w najszczersze tony, które wyrażają żal i stratę nie tylko samego Janka, ale także całej, uciśnionej komunistycznym systemem Polski.
Zresztą, o grze aktorów mogłabym napisać tu potężny esej. Na deskach Och-Teatru spotkały się prawdziwe gwiazdy sceny i szklanego ekranu. Wspaniały Sławomir Pacek, którego w teatrze jest obecnie zdecydowanie za mało, Izabela Dąbrowska – niekwestionowana królowa komedii i fars, wspaniała Ilona Ostrowska, niezawodny w każdym wcieleniu Andrzej Konopka i zaskakujący w roli wiejskiego proroka Wojciech Chorąży. Tak, obsada w tym spektaklu – poza ciekawą fabułą – jest jednym z głównych powodów, dla których warto zobaczyć ten spektakl. Co więcej, uważam, że Big Bang jest jedną z tych nielicznych teatralnych komedii, w których dialogi i żarty sytuacyjne nie wywołują niesmaku oraz poczucia zażenowania. Każdy, kto – tak, jak ja – choć raz wyszedł z teatru rozczarowany poziomem współczesnych fars, po obejrzeniu tej sztuki poczuje, że dla polskiej sceny komediowej jest jeszcze nadzieja, i że tą nadzieją może być dawne kino.
fot. Robert Jaworski
Materiały prasowe: OCH-TEATR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz