niedziela, 28 czerwca 2015

"Dziewczyny do wzięcia", "Fantazy", "Lalka". Teatralny czerwiec w Powszechnym


Jeden miesiąc, jeden teatr i trzy wielkie tytuły. Tak właśnie podchodzę o życia - jak się w czymś zakocham, to bez reszty. Jak mi coś smakuje, to mogę jeść w kółko. Jak stracę głowę dla sztuki, to potem wracam co tydzień... Teatr Powszechny to jeden z wielu powodów, dla których warto docenić warszawską Pragę. I od razu muszę przyznać skruszona, że choć z tą instytucją łączy mnie bliskie sąsiedztwo, nie byłam w niej dotąd zbyt częstym gościem. Jednak po tak intensywnym maratonie nie mam wątpliwości, że to się zmieni. Parafrazując tytuł "Lalki" w reżyserii Wojciecha Farugi - "Najlepsze przed nami"...

Zaczęło się banalnie. Najlepsze rzeczy zwykle zaczynają się od banalnych sytuacji. Razem z A pomyślałyśmy, że fajnie byłoby któregoś dnia pójść do teatru, ale "nie na balet", "nie na klasykę", tylko "na coś współczesnego". Może być "trochę zabawne", ale "nie za bardzo". No i przede wszystkim, sztuka ma być życiowa - zdecydowanie życiowa. I tak wylądowałyśmy na "Dziewczynach do wzięcia", a potem już nie było odwrotu.


Dziewczyny do wzięcia 

(reż. Piotr Ratajczak)

(na zdjęciu od lewej - Agnieszka Przepiórska, Grzegorz Falkowski, Katarzyna Maria Zielińska, Michał Tokaj i Eliza Borowska)
Sztuka jest dość wierną adaptacją filmu Janusza Kondratiuka, jednak czas i miejsce akcji reżyser, Piotr Ratajczak, zgrabnie przeniósł w czasy współczesne. Widzimy więc trzy przyjaciółki, które z zapadłej wsi jadą pociągiem do Warszawy na spotkanie z wielką przygodą, wielką miłością i nieznanym, nowoczesnym światem. Ratajczak w swojej sztuce wykorzystał każdą okazję, żeby wyśmiać wielkomiejski snobizm, pęd za karierą i tak dobrze znane nam dziś hipsterskie pseudo-ideologie. Reżyser, boleśnie zderza ze sobą środowisko tzw. "warszawki" z prostotą i naiwnością prowincji, skłaniając nas tym samym do myślenia - czym my się właściwie od nich różnimy? Którzy to "ci lepsi", a którzy "ci gorsi"? Ile w naszym życiu fałszu, udawania, okłamywania siebie i innych? Wisienkami na torcie są uszczypliwe komentarze do bieżących wydarzeń politycznych i medialnych. Zawoalowany sarkazm w dialogach - level master.

To mogła być lekka, głupawa komedia o tępych dziewczątkach z wielkimi marzeniami i zepsutych warszawskich Casanovach o wybujałym ego. To mogła być nic niewnosząca historyjka o naiwności, z całą masą przezabawnych żartów sytuacyjnych. Na szczęście, Ratajczak z filmu Kondratiuka stworzył dość gorzki komentarz o naszych czasach. Patrząc na ten komiczny i żałosny w gruncie rzeczy obraz świata, w którym żyjemy, płakałam ze śmiechu - a może i z zażenowania...


(na zdjęciu od lewej - Grzegorz Falkowski, Katarzyna Maria Zielińska, Agnieszka Przepiórska i Eliza Borowska)

 

Siłą tej sztuki są oczywiście wspaniali aktorzy - przezabawne Eliza Borowska i Agnieszka Przepiórska, ujmująca Katarzyna Maria Zielińska i doskonali w roli zblazowanych warszawskich dandysów - Grzegorz Falkowski i Michał Tokaj. Na mnie największe wrażenie zrobił jednak Piotr Ligienza i to jemu należą się gromkie brawa - w roli wkurwionego, zarozumiałego prezentera pogody wypadł tak przekonująco, że bez wątpienia ukradł wszystkim show. Skutecznie.


(na zdjęciu - Piotr Ligienza)

 

Sztuka Piotra Ratajczaka miała premierę w maju ubiegłego roku i od tego czasu jest stałym punktem repertuaru Małej Sceny Teatru Powszechnego. Czy warto? Warto - choćby po to, żeby rozerwać się, pośmiać, a następnie zreflektować: "Chwila, czy ja się czasem nie śmieję z samego siebie?"...


Fantazy

(reż. Michał Zadara)

(na zdjęciu - Paulina Holtz)

 

Od początku czułyśmy, że to będzie sztuka wielkiego kalibru. Pierwszy raz zdałyśmy sobie sprawę z powagi sytuacji , kiedy siedząc w taksówce A zauważyła, że spektakl potrwa prawie cztery godziny... Cztery godziny ze Słowackim i jego romantycznym dialektem rymowanym, kostiumami z epoki i wszystkim tym, co się wiąże z polskim romantyzmem. Trochę się obawiałam, czy reżyser nie popadnie w zbytni patos, czy widownia wytrzyma ciężar historii, która przecież w sztukach tego romantycznego wieszcza odgrywała niezwykle znaczącą rolę. Moje obawy okazały się jednak niczym nieuzasadnione, bo Michał Zadara przekuł ciękostrawny, romantyczny tekst w niezwykle ciekawą, trzymającą w napięciu historię z wartką akcją, barwnymi postaciami i kluczowym wątkiem miłosnym. 

Pierwsze, co uderza widza, gdy zasiądzie już na swoim miejscu, to scenografia. Piałyśmy nad nią z zachwytu, bo faktycznie, jest imponująca - pięknie oświetlony, soczyście zielony ogród, schody prowadzące do drzwi okazałego dworku. To właśnie w tym miejscu będzie się toczyła większość scen. Twórcą tych pięknych dekoracji jest Robert Rumas. Równie gromkie brawa należą się Julii Kornackiej, która stworzyła wspaniałe kostiumy, oddające w całości ducha historii. Oglądając sztukę, wciąż nie mogłam pozbyć się myśli, że chętnie przymierzyłabym te cudowne suknie... 

Jak w większości romantycznych dzieł, tak i tu fałsz, małostkowość i zło zostają ukarane, a miłość i dobro wygrywa. Trudno się oprzeć wrażeniu, że "Fantazy" jest sztuką uniwersalną i ponadczasową - jej bohaterów możemy spotkać każdego dnia, w codziennych sytuacjach - są tak samo powierzchowni i śmiesznie mali, jak postacie Słowackiego. I choć aktorzy paradują po scenie w krynolinach, trzewikach i surdutach, deklamując tekst w typowym dla Słowackiego archaicznym stylu, to sztuka ani nie przytłacza, ani nie nudzi. Artyści pokazują publiczności nie tylko kawał dobrej aktorskiej roboty, ale także fantastyczny performance wizualny, na który miło popatrzeć, odrywając się na moment od szarej i zwyczajnej codzienności. 


(na zdjęciu - Michał Sitarski)

 

Na scenie można było podziwiać plejadę wybitnych aktorów. Zachwycił mnie doskonały w tytułowej roli Michał Sitarski - jego nonszalancka gra, pełna niewymuszonej elegancji i luźnego wdzięku, tchnęła w zbutwiałego Fantazego nowe życie i pokazała tę postać w zupełnie innym świetle. Ogromne brawa należą się także m.in.:Paulinie Holtz (świetna rola Hrabiny), Barbarze Wysockiej, Annie Moskal, Grzegorzowi Falkowskiemu i Mariuszowi Benoitowi, którego pełna dramatyzmu rola Majora okazała się mistrzostwem. 


(na zdjęciu - Karolina Bacia)

 

Największe wrażenie zrobiła na mnie młodziutka Karolina Bacia, uczennica Akademii Teatralnej. W roli nieszczęśliwie zakochanej Diany zagrała z tak wielką charyzmą, że momentami autentycznie opadała mi szczęka. Myślę, że ta dziewczyna jeszcze wiele pokaże na deskach niejednego teatru. 


Lalka. Najlepsze przed nami

(reż. Wojciech Faruga)

(na zdjęciu - Anita Sokołowska i Marcin Czarnik)

 

Nie bez powodu recenzję "Lalki" zostawiłam sobie na koniec - pisanie o tej sztuce sprawiało mi duży problem. Z "Lalką" Wojciecha Farugi wiązało się mnóstwo "naj" - najciekawsza premiera sezonu, największe emocje, najpiękniejsze kreacje aktorskie... Dodam do tego jeszcze swoje - największe rozczarowanie.

Sztuka niewiele ma wspólnego z "Lalką" Bolesława Prusa. Właściwie, z powieści reżyser zostawił jedynie okładkę książki i imiona bohaterów - całą resztę podarł na strzępy i wyrzucił do kosza. 


(na zdjęciu - Marcin Czarnik)

 

"Najlepsze przed nami"? Hmm, chyba bardziej pasuje do tej sztuki dopisek: "Najlepsze już było"... Byłabym niesprawiedliwa, pisząc, że spektakl o niczym nie mówi i niczego nie wnosi. Mówi - o pieniądzach, o ich nadmiarze i braku, o tym, że życie może się zmieniać jak obraz w kalejdoskopie, o fałszu w relacjach miedzyludzkich, o miłości, o braku miłości, o wypaleniu uczuć. Nie podoba mi się tylko język, jakim Wojciech Faruga postanowił opowiedzieć publiczności o tych jakże ważnych kwestiach. 

Wyszłam z teatru na lekkim haju - jakbym razem z Wokulskim zażyła którąś z tych jego tajemniczych substancji zaburzających rzeczywisty obraz. Musiałam się z tą sztuką przespać, zastanowić nad jej formą. I choć nie mogę aktorom odmówić ich artystycznego kunsztu i poświęcenia, jakie włożyli w grę, to jednak muszę przyznać, że czuję się pokrzywdzona - Wojciech Faruga zabrał mi moją "Lalkę", oddając w zamian psychodeliczne show, pełne życiowych rozbitków, nieudaczników, drani, kurew i nieszczęśliwych ludzi.


 
(na zdjęciu - Marcin Czarnik i Michał Tokaj)

 

"Lalkę" warto zobaczyć dla kilku naprawdę doskonałych kreacji aktorskich. Muszę przyznać, że mimo wielkiej konsternacji i ogólnego niesmaku, jaki ta sztuka we mnie wywołała, role głównych bohaterów robią wrażenie. Izabela Łęcka w wykonaniu Anity Sokołowskiej nie jest pozbawioną kręgosłupa moralnego niemrawą mimozą, ale silną, doświadczoną przez życie kobietą z krwi i kości. Marcin Czarnik tchnął w sztywnego jak kij od szczotki Wokulskiego życie, dodał mu wdzięku, tej seksownej męskiej szorstkości, a jednocześnie pokazał, ze Staszek to nie bóg, ale zwykły człowiek z typowo ludzkimi uczuciami. Na uwagę zasługuje także kreacja Michała Jarmickiego, który wcielił się w Ignackiego Rzeckiego, a także świetna rola Starskiego w wykonaniu Piotra Ligienzy. No i zabawny Michał Tokaj, który dodawał sztuce humoru i lekkości. Całości dopełnia doskonała oprawa muzyczna.

Na zakończenie wtrącę fragment rozmowy dwóch starszych, bardzo eleganckich i wyraźnie obytych w świecie kultury pań:

"Nie podobało mi się. Ale jest to ciekawe doświadczenie. O "Balladynie" Hanuszkiewicza też mówiło się, że szok, dziwaczne pomysły z tymi motorami i że obraza kultury. A spektakl przeszedł do historii..."





Teatr wciąga, a dobra sztuka wywołuje ten przejmujący niedosyt, który wciąż trzeba zaspokajać kolejnym spektaklem. Dlatego jestem pewna - myślę, że A zgodzi się ze mną - że Teatr Powszechny stanie się teraz stałym punktem na naszej kulturalnej mapie Warszawy. Z niecierpliwością czekam na nowy sezon - pojawią się w nim obiecujące premiery i dobrze znane tytuły. Wśród nich i te, o których przeczytaliście w tym tekście. Jeżeli nie zdążyliście zobaczyć któregoś z wymienionych spektakli, nic straconego - we wrześniu znów powrócą na afisz.




Zdjęcia, materiały - Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera

2 komentarze:

  1. Zgadzam się w 100%, tak jak "Dziewczyny" I "Fantazy" mnie zachwycili to przy "Lalce" miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Momentami za dużo chaosu i bohaterów na scenie (klaskanie Starskiego, czy urodziny Helusi, nie wiadomo na kogo patrzeć), historia zbyt zmieniona i to nie była ta "Lalka" jaką znamy i jakiej się spodziewałam. Poza Piotrem Ligienzą genialnie zagrał też Szumana Jacek Beler, moja ulubiona postać. Dość często bywam w Powszechnym i z innych spektakli zdecydowanie mogę polecić monodram Michała Tokaja wystawiany w Mózgu Powszechnym " Sex, drugs & rock'n'roll ", bardzo dobry, dawno się tak nie uśmiałam, wraca we wrześniu i październiku. Do tego aktualnie nieobecne, ale chodzą plotki, że może powrócą w listopadzie "Wojna i Pokój" i "Rewizor". A, no i moja ulubiona "Iwona, księżniczka z Burbona", wystawiana na małej scenie, chyba ma jeden termin w październiku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Majikku - baaardzo dziękuję za te rekomendacje :) po tych trzech spektaklach poczułam ogromny głód na więcej, więc na pewno wybiorę się na któryś z polecanych przez Ciebie tytułów! Czekam na jakąś sztukę z Marcinem Czarnikiem - bardzo podobał mi się w roli Wokulskiego ;)

      Pozdrawiam!
      Agnieszka Małgorzata

      Usuń