wtorek, 30 kwietnia 2019

O Kapitanie, mój Kapitanie! "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" w Och-Teatrze


Nie należę do pokolenia, któremu Stowarzyszenie Umarłych Poetów towarzyszyło na drodze do dorosłości - ten fantastyczny film Petera Weira i równie fantastyczną książkę Nancy H. Kleinbaum na motywach filmowego scenariusza Toma Schulmana poznałam zaledwie kilka lat temu. Choć niewiele łączy mnie z uczniami Akademii Weltona, przyznaję, że historia grupy nastolatków pod wodzą niezwykłego nauczyciela, Johna Keatinga, bardzo mnie poruszyła. Byłam strasznie ciekawa, czy w teatralnej adaptacji Stowarzyszenia umarłych poetów na scenie Och-Teatru odnajdę tę samą siłę wyrazu, jaką bezapelacyjnie posiada kinowa produkcja i jej książkowa wersja.

O planowanej premierze Stowarzyszenia Umarłych Poetów w reżyserii Piotra Ratajczaka dowiedziałam się już na początku lutego. Przez długi czas, jaki dzielił mnie od premiery, zdążyłam raz jeszcze obejrzeć film Weira i odświeżyć sobie w pamięci powieść bazującą na jego scenariuszu. Choć okres nauki dawno mam za sobą, przyznaję, że chętnie zasiadłabym w szkolnej ławce, gdyby tylko trafił mi się nauczyciel o tak dziwacznych i niekonwencjonalnych metodach nauczania, jak John Keating, grany przez nieżyjącego już Robina Williamsa. Film okazał się fenomenem swoich czasów, idealnie trafił w ówczesne potrzeby młodych idealistów, którym brakowało takich charyzmatycznych wzorów do naśladowania. Pytanie tylko, czy nośny niegdyś temat chwyci za serce współczesną młodzież? 




Od premiery filmu minęło dokładnie trzydzieści lat. Przez te trzy dekady rzeczywistość i system wartości młodych ludzi zmieniły się nie do poznania. Technologia dała im wolność, o jakiej uczniowie Weltona mogli tylko pomarzyć. Oczywiście, rodzicielski rygor, z jakim musieli mierzyć się bohaterowie filmu, to zjawisko indywidualne i z pewnością wciąż obecne w wielu domach. Jednak w dobie internetu dzieci siłą rzeczy wiedzą więcej i mają przed sobą ogrom możliwości, a tym samym szybko stają się świadome siebie i swoich pragnień. Trudno sobie wyobrazić, że współczesny nastolatek swój ból egzystencjalny będzie próbował ukoić przy pomocy poezji Walta WhitmanaGeorge'a Gordona Byrona, czy też Roberta Frosta... Dążenie do indywidualizmu, zatracanie się w pięknie literatury i sztuki, a także idea carpe diem obecne są już raczej tylko w  starych filmach i na kartach romantycznych powieści. Może właśnie w tym tkwi siła i potencjał Stowarzyszenia umarłych poteów? Kto wie, czy dla współczesnych pokoleń historia uczniów Akademii Weltona nie okaże się intrygującą ciekawostką wartą głębszej uwagi? Może czar tej niezwykłej historii obudzi w nich chęć do dalszych poszukiwań bohaterów podobnych do Keatinga i jego uczniów? To by było coś! 

Spektakl Piotra Ratajczaka ma w sobie niesamowicie dużo energii, którą wnoszą na scenę tacy młodzi artyści, jak: Adrian Brząkała, Maciej Musiałowski, Radomir Rospondek, Jakub Sasak, Aleksander Sosiński, czy Jędrzej Wielecki. Trzeba przyznać, że adaptacja jest bardzo wierna oryginałowi. Choć sztuka została mocno okrojona, odnajdziemy w niej główny trzon akcji, który niczym nie różni się od kinowej produkcji. Oczywiście, największą atrakcją spektaklu jest fantastyczny Wojciech Malajkat. Aktor w mistrzowski sposób wykreował postać Johna Keatinga. Niektórzy pewnie nieco zdziwili się, widząc go w akcji, bo artysta w wygłupach prześcignął samego Williamsa. Można tylko pogratulować artyście naturalności i finezji, z jaką wciela się w swojego bohatera. 

To przedstawienie chłonie się całym sobą. Podczas niemal dwóch godzin widzowie przenoszą się do zupełnie innego świata, w którym prym wiodą młodzieńcze marzenia, pierwsze miłości i romantyczne ideały. 




Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego w Akademii Weltona stanowisko nauczyciela języka angielskiego obejmuje dawny uczeń tej szkoły, profesor John Keating (Wojciech Malajkat). Uczniowie przyzwyczajeni do surowego systemu kształcenia, początkowo dość nieufnie traktują dziwne zachowanie nowego pedagoga. Keating bowiem za nic ma panujące w liceum zasady oraz obowiązujący program. Wbrew ustalonym normom, profesor stara się zaszczepić swoim podopiecznym miłość do poezji i zasadę carpe diem (łac. chwytaj dzień). Nauczyciel wierzy, że mając w głowie te cenne wartości, chłopcy będą mogli wejść w dorosłe życie wolni i szczęśliwi. 




Przyszłość zdecydowanej większości uczniów Akademii Weltona została zaplanowana już w chwili ich narodzin. Rodzice oczekują od swych pociech, że ukończą one szkołę z najlepszymi ocenami, dostaną się do któregoś z najszacowniejszych uniwersytetów, należących do honorowej Ligi Ivy, a następnie rozpoczną karierę adwokata, lekarza lub bankowca. Każdy z chłopców doskonale zdaje sobie sprawę, że decyzje surowych ojców nie podlegają żadnym dyskusjom. Wie o tym także Keating, a jednak mimo wszystko stara się tchnąć w młode umysły ducha romantyzmu i wolnomyślicielstwa.

Uczniowie są oczarowani stylem bycia swojego nowego nauczyciela. Szukając informacji o przeszłości Johna Keatinga, nieoczekiwanie odkrywają, że w czasach szkolnych należał on do Stowarzyszenia Umarłych Poetów - grupy, która spotykała się w tajemnicy, by czytać poezje wielkich mistrzów. Chłopcy postanawiają wznowić działalność organizacji. Spotkania tajnej grupy, a także lekcje z Keatingiem sprawiają, że młodzi bohaterowie z większą śmiałością patrzą w przyszłość. Niestety, niekonwencjonalne metody nauczania Keatinga bardzo nie podobają się surowemu dyrektorowi szkoły (Mirosław Kropielnicki), a także niektórym rodzicom...




John Kieating stał się dla chłopców kimś więcej niż tylko nauczycielem angielskiego. Był mentorem i przewodnikiem, do którego wołali dumnie O Kapitanie, mój Kapitanie!* - opiekunem, który obdarował ich troską i uwagą, jakiej nie mieli we własnych domach. Moment, w którym ich ukochany profesor zostaje wydalony ze szkoły, jest dla członków Stowarzyszenia Umarłych Poetów ciosem nie mniejszym, niż strata dwójki przyjaciół...

Spektakl porusza ważny problem wolności i indywidualizmu. Teoretycznie każdy człowiek ma prawo stanowić o sobie, jednak w praktyce bywa i tak, że na drodze do szczęścia staje rodzina i odwieczne tradycje, które kolejne pokolenia zobowiązane są pielęgnować. Historia grupy uczniów szkoły Weltona nie jest wcale wzniosła i cukierkowa - pokazuje też ciemne strony, jakie wiążą się z walką o wolność. Bohaterowie tej historii za swoje swobodne i niezależne zachowanie zapłacili niestety bardzo wysoką cenę. 




Sztuka zachwyca wspaniałą grą aktorską. Muszę wspomnieć, że oglądałam ją jeszcze przed oficjalną premierą, a więc nastawiłam się, że na scenie będą widoczne drobne niedociągnięcia. O dziwo, o żadnych pomyłkach i "niezgraniu" nie było mowy! Wszyscy artyści grali z taką płynnością, jakby sztuka była obecna na afiszu już od jakiegoś czasu. 

Zachwycił mnie profesjonalizm i poświęcenie "młodzieży" aktorskiej, która wcieliła się w uczniów Akademii Weltona. Na szczególne wyróżnienie zasługuje na pewno Jakub Sasak, który w sztuce zagrał Charliego Daltona. Aktor bardzo zaimponował mi naturalnością i charyzmą, z jaką podszedł do swojej roli. Świetnie wypadł na scenie także Adrian Brząkała. Jako nieśmiały i zagubiony Todd Anderson zagrał nie gorzej niż wcielający się w tę rolę w filmie młody Ethan Hawke. Na uznanie zasługuje też Maciej Musiałowski w roli Neila Perry'ego. Aktor zachwycił mnie w scenie przedstawienia szkolnego, gdzie jego bohater wciela się w postać Puka w sztuce Sen nocy letniej Shakespeare'a (w roli Neila możecie zobaczyć także Macieja Musiała). Pozostali młodzi artyści stali nieco w cieniu, ale niczyja w tym wina - takie mieli role. Dodam jednak, że poradzili sobie z nimi naprawdę świetnie. 

Na podziw zasługuje też niezmiennie wzorowy poziom gry doświadczonych aktorów. Poza wspomnianą już doskonałą kreacją Wojciecha Malajkata, na scenie możemy podziwiać także Mirosława Kropielnickiego wcielającego się w postać dyrektora Nolana, a także Pawła Pabisiaka w niewielkiej roli ojca Neila Perry'ego. 




Spektakl jest perfekcyjnie dopracowany pod względem wizualnym. Scenografia przedstawia salę lekcyjną z rzędem ławek, za którymi znajduje się... rampa do skoków na deskorolce. Ten pozornie niepasujący element świetnie podkreśla młodzieńczą energię nastolatków, z których surowy system edukacyjny chce uczynić przedwcześnie dorosłych karierowiczów. Na wysokościach aktorzy wielokrotnie wyczyniają dzikie pląsy w rytm świetnej muzyki (to także zasługa reżysera!), po czym zjeżdżają po rampie jak po zjeżdżalni a profesor Keating pisze po niej kredą, jakby była prawdziwą tablicą szkolną. 

Młodzi aktorzy, jak przystało na uczniów elitarnej akademii, mają na sobie jednakowe mundurki. Ich indywidualne cechy charakteru podkreślają za to dość swobodne i bardzo zróżnicowane fryzury. Trzeba przyznać, że kostiumy całej obsady dodają sztuce współczesnego klimatu, ale nie jest to żaden minus - wręcz przeciwnie. Wierzę, że młodsi widzowie chętniej utożsamią się z bohaterami tej opowieści, widząc ich w nieco nonszalanckich, dzisiejszych stylizacjach. 

Jestem pod ogromnym wrażeniem adaptacji Stowarzyszenia Umarłych Poetów na scenie Och-Teatru. Dobrze znam treść filmu, a mimo to sztuka Piotra Ratajczaka pochłonęła mnie bez reszty już od pierwszej minuty i trzymała w napięciu do samego końca. Sektakl wzrusza z tą samą mocą, co jego filmowy pierwowzór. Byłam przekonana, że ciężko będzie w teatralnych warunkach odtworzyć ten sam klimat, którym od lat zachwyca widzów produkcja Petera Weira. Piotrowi Ratajczakowi udało się to doskonale.




fot. Katarzyna Kural-Sadowska
Materiały prasowe: Och-Teatr/Fundacja Krystyny Jandy Na Rzecz Kultury

Tytuł wiersza Walta Whitmana napisanego w 1865 r. po zabójstwie 16-tego prezydenta USA - Abrahama Lincolna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz