Miałam już nigdy nie przestąpić progu Teatru 6 Piętro... Nigdy, choćby nie wiem co. Cóż, nie pierwszy raz okazuje się, że stwierdzenie "nigdy" ma dużą siłę wyrazu, ale nic poza tym... Szybko zapomniałam o swojej deklaracji, gdy tylko dowiedziałam się, że na afisz ma wejść wielki, nieśmiertelny dramat Mikołaja Gogola. O losie, jak łatwo mnie złamać! Wystarczy zaserwować mi coś z repertuaru słynnych rosyjskich klasyków i jestem. "Ożenek" to dzieło tak ponadczasowe, sztuka tak lekka i przejrzysta, że wprost nie da się jej zepsuć. Dlatego też na premierę szłam z lekkim sercem. To długo zapowiadane, wielkie wydarzenie miało diametralnie zmienić moją, dotąd niezbyt pochlebną, opinię o scenie 6 Piętra. Jakże się zawiodłam...
Czy Mikołaj Gogol, podczas pracy nad "Ożenkiem" wiedział już, że społeczeństwo lada chwila czekają wielkie zmiany obyczajowe? Czy mógł wtedy - u schyłku dziewiętnastego wieku - przypuszczać, że wówczas już mocno nadwątlona renoma instytucji małżeństwa, za moment runie na łeb, na szyję? Nie, z pewnością ówczesne konwenanse nie pozwalały mu na tak śmiałe wróżby. A jednak, chcąc, nie chcąc, stał się poniekąd prorokiem dla tych, którzy - zmęczeni wieloetapowym procesem zamążpójścia - chcieli uwierzyć, że ten tradycyjny i niemający nic wspólnego z romantyzmem rytuał kiedyś przejdzie do historii. Faktycznie, przeszedł. I nie mam tu wcale na myśli całej tej skomplikowanej metody zaślubin, na jaką dawniej składały się zabiegi kojarzenia przyszłych małżonków przez doświadczone swatki, biurokracja związana z zatwierdzaniem i przekazywaniem posagu panny młodej we władanie męża, ale sam fakt, że małżeństwo generalnie przestało być w dzisiejszych czasach jakimkolwiek priorytetem. Fakt, że nie żenimy się i nie wychodzimy za mąż z takim zapałem i zaangażowaniem, jak sto lat temu, nikogo dziś nie dziwi. Nie w tym rzecz, jak to robimy, ale w tym, że nie chcemy robić tego wcale...
Czy Mikołaj Gogol, podczas pracy nad "Ożenkiem" wiedział już, że społeczeństwo lada chwila czekają wielkie zmiany obyczajowe? Czy mógł wtedy - u schyłku dziewiętnastego wieku - przypuszczać, że wówczas już mocno nadwątlona renoma instytucji małżeństwa, za moment runie na łeb, na szyję? Nie, z pewnością ówczesne konwenanse nie pozwalały mu na tak śmiałe wróżby. A jednak, chcąc, nie chcąc, stał się poniekąd prorokiem dla tych, którzy - zmęczeni wieloetapowym procesem zamążpójścia - chcieli uwierzyć, że ten tradycyjny i niemający nic wspólnego z romantyzmem rytuał kiedyś przejdzie do historii. Faktycznie, przeszedł. I nie mam tu wcale na myśli całej tej skomplikowanej metody zaślubin, na jaką dawniej składały się zabiegi kojarzenia przyszłych małżonków przez doświadczone swatki, biurokracja związana z zatwierdzaniem i przekazywaniem posagu panny młodej we władanie męża, ale sam fakt, że małżeństwo generalnie przestało być w dzisiejszych czasach jakimkolwiek priorytetem. Fakt, że nie żenimy się i nie wychodzimy za mąż z takim zapałem i zaangażowaniem, jak sto lat temu, nikogo dziś nie dziwi. Nie w tym rzecz, jak to robimy, ale w tym, że nie chcemy robić tego wcale...
Iwan Kuźmicz Podkolesin, główny bohater wokół którego toczy się cała awantura związana z tytułowym ożenkiem, jest postacią zupełnie niepasującą do swoich czasów. W Rosji dziewiętnastego wieku małżeństwo było rzeczą tak oczywistą, że nikt się specjalnie nie zastanawiał nad głębszym sensem tego procederu. Podkolesin jednak zastanawia się już wiele lat, przez co długi, jednostajny żywot kawalera coraz bardziej jest mu wygodny i swojski. Im więcej czasu upływa, tym mniej w Iwanie entuzjazmu i chęci do zmian. Może nasz bohater jest takim pierwowzorem współczesnego singla? Może w dzisiejszym świecie żyłoby mu się łatwiej?
Jakie by nie były Gogola intencje, prawdą jest że stworzył sztukę rewolucyjną i wizjonerską. Niech dowodem na to będzie fakt, że ptersburska premiera w 1942 roku wywołała wielki skandal. Sam car Mikołaj I demonstracyjnie opuścił teatr w połowie spektaklu. Za naszym nieszczęsnym Gogolem czarny PR snuł się jeszcze bardzo długo. "Ożenek" poniósł sromotną klęskę, społeczeństwo zareagowało na tę sztukę z oburzeniem. Wszak przecież twórca w sposób ostentacyjny nabijał się i szydził z przywar cenionych i szanowanych ówczesnych elit rosyjskich. Można powiedzieć, że autor pokazał na scenie wszystko to, o czym wtedy nie mówiło się na głos - butę i niczym nieuzasadnioną dumę żałosnych paniczyków, pazerność na materialne dobra, jakie niesie za sobą małżeństwo, dwulicowość i kompletny brak zasad moralnych szlachty, boleśnie mały rozumek mieszczańskich panienek, które przez zaślubiny chciały podnieść swój lichy status społeczny. To wszystko Gogol rzucił ze sceny w twarz wielmożnym rosyjskim panom. No doprawdy, co za bezczelność! Wtedy go nienawidzono, ale dziś byłby uwielbiany...
Prosta budowa sztuki, lekka i zabawna narracja, a także charakterystyczne postacie - wszystko to stwarza pozory, że "Ożenek" jest do zagrania wręcz dziecinnie łatwy. Nic bardziej mylnego... Narrację Gogol tworzył z subtelnych ironicznych dialogów, przerysowanego dialektu i lekkich żartów sytuacyjnych. Dzieła tego rosyjskiego dramatopisarza są delikatne i kruche jak porcelana, wymagają odpowiedniego podejścia, dużej dozy wrażliwości i wdzięku. Reżyser, Andrzej Bubień, zgodnie z filozofią przyświecającą scenie Teatru 6 Piętro, obsadę skomponował ze znanych aktorów i celebrytów.... Kto oglądał "Ożenek" z 1976 roku w reżyserii Ewy Bonackiej, ten wie, że poprzeczka została zawieszona wysoko. Przy tak kapitalnym składzie, jak m.in, Anna Seniuk, Elżbieta Wieczorkowska, urocza Irena Kwiatkowska, Wiesław Michnikowski, Czesław Wołłejko, czy wspaniały Jan Kobuszewski, można się bardzo dotkliwie potłuc spadając w dół, z wyżyn swoich ambicji...
#1 Nudne jest życie kawalera, smutny jest los panny
Iwan Kuźmicz Podkolesin (Michał Żebrowski) ma dość monotonii kawalerskiego życia. Choć nie jest do końca pewien, czego właściwie chce, ulega perswazji otoczenia i postanawia się ożenić. W tym celu angażuje Fiokłę Iwanownę (Anna Dereszowska), by znalazła mu odpowiednią towarzyszkę życia. Wybór swatki pada na Agafię Tichonowną (Paulina Chruściel), młodą jeszcze (choć na tamte czasy już definitywnie starą pannę) i uroczą dziewczynę, która mimo swego sympatycznego usposobienia i ujmującej skromności, problem ze wstąpieniem w małżeński stan ma tak samo niemały, jak Podkolesin.
Różnica miedzy tą dwójką polega na tym, że Agafia jest o niebo bardziej zdeterminowana i nie ma wątpliwości, że coś ze swym życiem zrobić musi, zanim widmo staropanieństwa na dobre nie przesłoni jej perspektyw na zamążpójście. Mieszkanie ze starą ciotką (Joanna Żółkowska) w pewnym wieku staje się nużące, a życie małżeńskie Agafia zna tylko z ekscytujących opowieści. Cudownie byłoby przekonać się, jak to jest zrzucić brzemię niewinności i wkroczyć w nowy, całkowicie dorosły i poważny etap życia. A gdyby to był szlachcic... Ach, gdyby to był szlachcic, życie Agafii nie tylko zmieniłoby się nie do poznania, ale jej status społeczny podniósłby także znacząco. Dlatego też Tichonowna solennie błaga Fiokłę Iwanownę - żadnych mieszczan, kupców i innych kandydatów stanów byle jakich. Jeżeli mąż, to tylko szlachcic. I kropka.
#2 Pobierzmy się!
Fiokła ma z Podkolesinem problem niemały. Facet tak już zapadł się w tym swoim kawalerskim żywocie, tak zdziczał i zdziwaczał, że do ludzi w odwiedziny wychodzić nie chce, a co dopiero jechać pannę oglądać. Wtem jednak niebiosa zsyłają Iwanowi przyjaciela, Koczkariewa (Piotr Głowacki), który mimo gwałtownych protestów swatki, bierze sprawę ożenku Podkolesina w swoje ręce. Koczkariew wizją małżeństwa Iwana zdaje się być zachwycony o stokroć bardziej niż sam przyszły pan młody... Przyjaciel zaczyna gorączkowo planować listę sprawunków, które załatwić trzeba niezwłocznie, przed uroczystością. Kucharz, potrawy, trunki, dorożka, w cerkwi trzeba się umówić... Ale co tam sprawunki, przecież najpierw Podkolesin musi się oświadczyć! A żeby się oświadczyć, trzeba pannę odwiedzić. Po wielu trudach udaje się Koczkariewowi zmusić swego towarzysza, by raczył się łaskawie ubrać, włożył cylinder i buty i pojechał wraz z nim do domu Tichonownej.
Tymczasem w domu Agafii trwa wielkie poruszenie - swatka Fiokła znalazła pannie aż sześciu kandydatów! No, precyzyjniej rzecz biorąc pięciu. A właściwie to czterech, jeżeli mówimy o kandydatach trzeźwych i w pełni dysponowanych. Czterech to świat cały, bo teraz może sobie panna przebierać i wybierać do woli. Jak gruby, poważny i rzeczowy, to mamy tu pewnego potężnej budowy egzekutora, Jajecznicę (Cezary Żak). Jak subtelny, grzeczny i w towarzystwie obyty, to Anuczkin (Janusz Chabior). A może Agafia byłaby skłonna ku pewnemu czarującemu emerytowanemu oficerowi marynarki, co świat cały zjeździł? Bo jak byłaby skłonna, to Pan Żewakin (Cezary Pazura) poleca się. Jest jeszcze czwarty kandydat, pewien radca dworu, szlachcic, a jakże, tylko charakter trudny i do ludzi nie lubi wychodzić. Mowa o Podkolesinie. Zresztą, niech Agafia chwilę poczeka, niedługo oni wszyscy tu zawitają, to się sama przekona, który na męża najlepszy.
Adoratorzy przybywają stadnie, prężą się, kręcą wąsa i oglądają panienkę. Podkolesin zdumiony patrzy na silną i zdeterminowaną konkurencję. Na szczęście, dzięki intrygom i przebiegłości przyjaciela, pozostali kandydaci szybko odpadają w przedbiegach. Koczkariew może sobie pogratulować - oto jego wierny druh po wielu latach bezcelowego snucia się, wreszcie się ustatkuje. Zadanie wykonane - goście już czekają, dorożka stoi przed domem, cerkiew zamówiona. Na środku pokoju Agafia tonie pod kaskadą bielutkich jak śnieg falbanek swej ślubnej sukni. Gotowe, można jechać. Zaraz, zaraz... Gdzie jest pan młody?!
#3 Miał być ślub...
Mimo wielkich starań i ogromnej pacy artystów, sztuka do udanych nie należy. Kto zna uporządkowaną do granic twórczość Mikołaja Gogola, ten pewnie już w trakcie pierwszej sceny wpadł w konsternację, widząc dwoje aktorów wywijających pląsy w rytm zmysłowych dźwięków tanga. Tu należy zwrócić uwagę na fakt, że "Ożenek" w interpretacji Andrzeja Bubienia jest sztuką mocno uwspółcześnioną. Próżno szukać na scenie długich sukien, pantalonów koronkowych i krynolin. Nie ma i już. Od razu zaznaczam, że przeniesienie dramatu, którego akcja pierwotnie dzieje się dawno temu, w czasy dzisiejsze, nie jest absolutnie żadnym minusem. Zazwyczaj... Jednak w przypadku Gogola, gdzie cały sens, cały komizm sytuacyjny opierają się właśnie na tym, że akcja rozgrywa się w zamierzchłych czasach, w zaściankowej Rosji, gdzie swatka to stara wścibska baba, a nie zmysłowa, wyzywająca striptizerka, której do skórzanego, ultraobcisłego stroju brakuje jeszcze pejcza, by mogła nim smagać zalotników po pośladkach... Widok zacny, szczególnie dla męskiej części publiczności. A jakie rozmarzone westchnienia słyszałam w najbliższych mi rzędach, gdy pani Anna Dereszowska niczym Cat Woman balansowała po chwiejnych balustradach, tworzących zachwycającą scenografię (brawa dla Anity Bojarskiej). Dereszowska jest piękną, charyzmatyczną aktorką i nie jej wina, że zamiast zagrać jakiejś wdzięcznej roli, dostała postać tak nieadekwatną do swoich możliwości fizycznych, że aż ciska się na usta pytanie, czy reżyser nie ma przypadkiem poważnej wady wzroku...
Agafię Tichonowną, nieśmiałe, zahukane dziewczę Paulina Chruściel przeistoczyła w niestabilną emocjonalnie, nadpobudliwą wariatkę. Ci, co Gogola czytali, wiedzą, że Tichonowna była odrobinę aspołeczna. Ale jest subtelna różnica pomiędzy nieśmiałością i dziewczęcą wstydliwością, a rozległą nerwicą natręctw, którą aktorka prezentowała w pełnej krasie. Widzowie, którzy znają Paulinę Chruściel z roli słynnej Elki-singielki, mogli odnieść wrażenie, że aktorka pomyliła scenę z planem serialu, bo jej Agafia od Elki nie różniła się prawie wcale. Machanie rękami, rzucanie się po podłodze i kaskady nerwowych chichotów nie pomogły niestety uratować tej postaci.
Na szczęście, część artystów dzielnie ratowała ten tonący spektakl. Ogromne brawa dla Michała Żebrowskiego, który w w roli Podkolesina zdetronizował samego Wiesława Michnikowskiego. Wspaniale zagrana podkolesinowska flegmatyczność, rozlazłość i permanentna melancholia. W równym stopniu oczarował mnie Piotr Głowacki rolą Koczkariewa. Jego bohater na scenie zachwycał błyskotliwym humorem i niewymuszonym wdziękiem. To zdecydowanie jedna z najlepszych ról w tej sztuce.
Cezary Żak w roli Jajecznicy czuł się tak naturalnie i swobodnie, że można było odnieść wrażenie, że rolę tę grał nieprzerwanie przez większą część swojego życia. Jego charakterystyczny styl i pełen wachlarz grymasów twarzy, bawiły publiczność do łez. Na szczególne słowa uznania zasługuje Cezary Pazura. Choć nie takiego Żewakina się spodziewałam, to przyznaję, że aktor miał chyba najtrudniejszą rolę z całej obsady. Żewakin Pazury to nakręcony jak katarynka neurotyk z napiętym do granic możliwości wyrazem twarzy. Grać tak bez chwili wytchnienia, to prawdziwe mistrzostwo.
Mimo pojedynczych perełek, sztuka rozczarowuje. Choć hołduję nowym, świeżym wizjom, myślę, że pewne dzieła lepiej zostawić w spokoju. Tak jest w przypadku Gogola. Mogło powstać z tego coś naprawdę wspaniałego - wizualnie i artystycznie. Niestety, reżyser kazał artystom skakać po krzesłach wić się w nerwowych konwulsjach, a w przerwach między dialogami tańczyć tango. I choć wierzę, że publiczność bawiła się przednio, to z twórczością Mikołaja Gogola spektakl łączy chyba tylko tytuł...
Chciałabym dopisać w tym miejscu jakieś wzniosłe zakończenie, ale wszystkie moje pomysły wymiękają w starciu z zasłyszanym w szatni stwierdzeniem pewnego widza w wieku okołomaturalnym:
"Można obejrzeć, jak się skończą wszystkie seriale na Netfliksie"
Nic dodać, nic ująć...
Zdjęcia, materiały - Teatr 6. Piętro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz