wtorek, 12 marca 2019

Gry małżeńskie. "Fatalista" na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie


Urokliwy klimat przedwojennej Warszawy, wyraziste postacie i uniwersalna problematyka, która mimo upływu lat, nie przedawniła się ani trochę - to zaledwie kilka z wielu powodów, dla których warto zobaczyć "Fatalistę", najnowszą sztukę autorstwa Tadeusza Słobodzianka. Mając w pamięci przejmujący smutek, jaki towarzyszył mi podczas oglądania "Naszej Klasy", byłam przygotowana na wiele wzruszeń. O dziwo, tym razem twórca postanowił rozśmieszyć swoich widzów, pokazując im cienie i blaski małżeńskiego życia...

Fatalizm to wiara w nieuchronność przeznaczenia. Fatalista żyje ze świadomością, że jego los został już ustalony i nic nie jest w stanie zmienić biegu wydarzeń. Wyznawcy tej myśli wykluczają możliwość jakiejkolwiek ingerencji człowieka w jego własne życie. Według nich rodzimy się z zapisaną księgą, której treści nie można w żaden sposób zmienić - choć wydaje nam się, że dokonujemy samodzielnych wyborów i wyznaczamy sobie kierunek, w którym chcemy zmierzać, w rzeczywistości realizujemy tylko pewien odgórny plan.

Za fatalistę uważa się też bohater najnowszej sztuki Tadeusza Słobodzianka, Beniamin. Mężczyzna jest święcie przekonany, że wszystko, czego doświadczył, wydarzyło się mimowolnie, całkowicie poza jego kontrolą. Problem z fatalizmem polega na tym, że często staje się doskonałym alibi w sytuacjach, gdy postąpiliśmy nie tak, jak powinniśmy byli postąpić. Co powie fatalista, który właśnie zdradził swoją żonę? Oczywiście, zwali winę na siły wyższe, tłumacząc, że nie miał na to żadnego wpływu... Beniamin w swojej fatalistycznej filozofii również znajduje usprawiedliwienie dla wielu krzywdzących czynów, jakie popełnił. Przykład bohatera pokazuje, że fatalizm może ewoluować wraz z wiekiem - niekoniecznie w pożądanym kierunku...




Kanwą dla "Fatalisty" Tadeusza Słobodzianka stało się opowiadanie Isaaca Bashevisa Singera o tym samym tytule. Na zaledwie siedmiu stronach pisarz zawarł historię Beniamina Schwartza - młodego mężczyzny, który opuścił Kurlandię i osiadł w niewielkim polskim miasteczku, a następnie zatrudnił się w tamtejszej szkole jako nauczyciel języka niemieckiego. Prosta społeczność ze zdumieniem przyjęła jego osobliwy sposób bycia i niecodzienne teorie filozoficzne o wyższości przeznaczenia nad wolą ludzką. Mieszkańcom mieściny zapadła w pamięć pewna bardzo niebezpieczna sytuacja, która wysławiła fatalizm tytułowego fatalisty, ale przede wszystkim uczyniła go mężem swojej żony. 

Wybranką Schwartza okazała się piękna, inteligentna i bardzo cyniczna Chejełe - córka kupca, dziewczyna, o której śmiało powiedzielibyśmy dziś "feministka". U Singera rzecz się jednak dzieje w Polsce 1916 roku za okupacji austriackiej, w otoczeniu konserwatywnych i pobożnych Żydów. W takiej oto scenerii młoda buntowniczka musiała być barwnym, egzotycznym ptakiem, zupełnie niepasującym do otoczenia, w którym przebywała. Może dlatego młody Schwartz tak bardzo się w niej zakochał? Dziewczęta pokroju Chejełe nie wzruszają się byle czym, dlatego też Beniamin zdecydował się na niebezpieczny krok i ryzykując życie pod kołami rozpędzonego pociągu relacji Warszawa - Lwów, udowodnił jej siłę swojego charakteru. Albo też skalę swojej głupoty, jak kto woli... Wszak przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie kładzie się na torach kolejowych, aby pokazać innym, jak bezwolną marionetką jest człowiek w rękach losu. Ów los się jednak nad nieszczęsnym idealistą zlitował, bo Beniamin wyszedł ze spotkania z lokomotywą w jednym kawałku. "To był dowód na istnienie Boga", powie po latach jego wrażliwa i uduchowiona żona, na co ten stwierdzi z właściwą mu, ponurą melancholią - "Boga? To był dowód na istnienie maszynisty"...

Tadeusz Słobodzianek postanowił opowiedzieć historię Beniamina i Chejełe na nowo. Autor wraz z reżyserem, Wojciechem Urbańskim przenosi widzów w czasie do przedwojennej Warszawy. Dzięki twórcom mamy niepowtarzalną okazję zajrzeć w okna jednej z kamieniczek na ulicy Krochmalnej i sprawdzić, jak potoczyły się losy bohaterów opowiadania Singera.  Lea i Beniamin, których widzimy na Scenie  im. Mikołajskiej Teatru Dramatycznego, są już od dawna małżeństwem, mają dwóch synów i wiodą dość spokojne, jednostajne życie. Jeden wieczór, a właściwie jeden niefortunny incydent sprawia, że cała ich przeszłość wraca. W atmosferze wzajemnych pretensji i żalu cofają się wstecz, do tamtego dnia przy torach kolejowych, kiedy to przeznaczenie miało napisać dalszy scenariusz ich życia... 




Szabat w religii żydowskiej to czas refleksji, wyciszenia i oderwania się od codzienności. Ten wyjątkowy świąteczny wieczór powinien być spędzony w rodzinnym gronie, w atmosferze ciepła i bliskości. W praktyce jednak bywa różnie, o czym przekonała się nasza znajoma para... Chejełe, a właściwie Lea (Magdalena Czerwińska) wraz z dziećmi, Abramem (Jakub Strach) i Kubkiem (Maksymilian Zieliński) czeka z kolacją na powrót Beniamina (Robert T. Majewski). Spóźniony mąż pojawia się w progu z jaskrawym śladem szminki na policzku i na kołnierzyku koszuli. Nieszczęsna czerwień strażacka należąca do żony przełożonego Beniamina okazuje się iskrą zapalną, która wznieca żar dawnych pretensji i urazów. Szabatowa kolacja zamienia się w niebezpieczną grę, podczas której wychodzą na jaw głęboko skrywane grzechy i tajemnice. Bohaterowie obrzucają się wzajemnymi oskarżeniami, błądząc w labiryncie oszustw, podejrzeń oraz małżeńskich intryg. W toku elektryzującej wymiany zdań szybko wychodzi na jaw, że żadna ze stron nie jest bez winy. Co się stało z ich związkiem? Gdzie pogubili swoje młodzieńcze marzenia i ideały? 

Każdy sztorm w końcu ucicha. Burzę w salonie Lei i Beniamina kończy spokojna, bardzo refleksyjna rozmowa o kierunku, w jakim potoczyło się ich wspólne życie. Retrospektywna wizja rozpędzonego pociągu relacji Warszawa - Lwów wznieca cień dawnej miłości... Przeznaczenie? Może coś w tym jednak jest? Przecież mógł się nie zatrzymać...




Tadeusz Słobodzianek wielokrotnie udowadniał, że potrafi czarować słowem, ale to dzięki wspaniałym artystom jego teksty zyskały tak wielką siłę wyrazu. Nigdy nie zapomnę emocji, jakie towarzyszyły mi podczas oglądania sztuki "Nasza klasa" na Scenie na Woli. To doskonały przykład spektaklu, w którym każdy z aktorów staje się integralną, absolutnie nieodzowną częścią przedstawienia. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tej sztuki w nowej, odświeżonej wersji, bez dotychczasowej obsady. Podobne odczucia mam w stosunku do bohaterów "Fatalisty".  Rola Lei idealnie pasuje do ekspresyjnej gry Magdaleny Czerwińskiej. Aktorka przy pomocy nieodpartego kobiecego wdzięku i błyskotliwego poczucia humoru stworzyła niezwykle wyrazistą postać, która - mimo licznych grzechów i wad - wzbudza w widzach wiele ciepła i sympatii. Dużo uznania mam także dla Roberta Majewskiego. Można było przewidzieć, że aktor o tak fatalistycznym wyrazie twarzy doskonale odnajdzie się w tytułowej roli. 

Po obejrzanym spektaklu raz jeszcze sięgnęłam po zbiór opowiadań Singera. Tym razem czytając "Fatalistę", miałam przed oczami twarze tej genialnej dwójki artystów. Dzięki nim poczułam, że mglista i dość enigmatyczna historia nabrała wreszcie wyraźnych barw i kształtów. 

Klimat i treść sztuki doskonale podkreśla fantastyczna scenografia Joanny Zemanek. Na scenie zobaczycie dość proste, ascetyczne wnętrze salonu, na które składa się jedynie umywalka, duży okrągły stół, cztery krzesła i kredens. Czary dzieją się dopiero za plecami bohaterów. W tyle widać okna, z których widz może dostrzec i usłyszeć gwarną ulicę. Co ciekawe, wraz z upływem czasu, dzienne światło za szybami okien przeistacza się w wieczorny mrok. Doskonały, bardzo realistyczny efekt to zasługa projekcji Stanisława Zaleskiego i światła, za które w spektaklu odpowiada Damian Pawella




Kryzys w związku ma różne oblicza. W utworze Tadeusza Słobodzianka małżeńska wojna toczy się w zaledwie jeden wieczór. W tym pozornie krótkim czasie bohaterowie muszą przebrnąć przez poszczególne etapy swojej przeszłości i wspólnie zastanowić się, gdzie popełnili błąd. Walka o słuszność zdań pomiędzy beznadziejnym fatalistą i jego trzeźwo myślącą żoną okazuje się ważnym momentem zwrotnym w ich relacji. Czy scena z pociągiem miała jakikolwiek sens? Czy zerwanie zaręczyn z synem bankiera było słuszną decyzją? Czy teraźniejszość to wypadkowa wielu samodzielnych decyzji bohaterów, czy też fatalistyczna teoria o nieuchronności losu jednak jest prawdziwa?  I wreszcie ostatnia, najważniejsza kwestia - czy warto wciąż wierzyć w tę miłość? 

"Fatalista" na scenie Teatru Dramatycznego to pełna uroku, przezabawna komedia małżeńska. Choć autor o związkach, zdradach i braku szczerości pisze w lekkim, bardzo humorystycznym tonie, utwór niepozbawiony jest też głębszej warstwy psychologicznej. Dzięki błyskotliwym dialogom i wartkiej akcji spektakl ogląda się z ogromną przyjemnością, a świetna obsada czyni z tej sztuki małe arcydzieło. To jedna z najciekawszych propozycji w bieżącym sezonie i absolutne must see każdego, kto ceni sobie wysublimowany styl twórczości Tadeusza Słobodzianka. 



fot. Krzysztof Bielński
Materiały prasowe - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy

W tekście wykorzystałam treść utworu "Fatalista" Isaaca Bashevisa Singera ze zbioru "Grosiki na raj i inne opowiadania", a także fragmenty sztuki "Fatalista" Tadeusza Słobodzianka

11 komentarzy:

  1. Idę w niedzielę :) i bardzo jestem ciekawa Magdaleny Czerwińskiej. Jeszcze nie widziałam jej na scenie.
    A w sobotę Hamlet w Dramatycznym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będziesz miała wspaniały teatralny weekend! Niecierpliwie czekam na Twoje wrażenia na temat obu spektakli ;)

      Usuń
    2. Odezwę się :) A...i jeszcze w poniedziałek Gwoździe w AT;)

      Usuń
    3. Ooo! To będzie mocne doświadczenie ;) Mam nadzieję, że Ci się spodoba :)

      Usuń
    4. Agnieszko ja nie mogę dojść do siebie po wczorajszym Hamlecie:) To absolutnie jeden z najważniejszych spektakli jakie widziałam. A już Krzysztof Szczepaniak...brak mi słów zachwytu :)

      Usuń
    5. Doskonale Cię rozumiem! Czułam dokładnie to samo :D

      Usuń
    6. A "Fatalista" już jest na liście ulubionych spektakli:))) Do ponownego obejrzenia. Jestem zachwycona dosłownie wszystkim. Tekstem, scenografią, no i oczywiście obydwojgiem aktorów. Szczerze przyznam, że do tej pory Teatr Dramatyczny nie był w czołówce moich ulubionych. Teraz to się zmienia:)
      A "Gwoździe...interesujące bardzo, choć z lekka za długie moim zdaniem.
      Ale to były wspaniałe teatralne trzy dni:)
      A jutro przede mną prawdziwa uczta. "Kontrabasista" w Polonii :)

      Usuń
    7. Ale maraton! Ty chyba bywasz w teatrze częściej, niż ja :) Zgadzam się, że obecny sezon w Dramatycznym jest naprawdę bardzo udany. Obserwuję ten teatr od kilku lat i dotąd nie dostrzegałam takiej fali sukcesów. Jestem zafascynowana tym zjawiskiem - nie mam pojęcia, jak oni to robią, ale stali się fabryką najlepszych teatralnych premier! Następna to "Dzieci księży" - szykuj się na mocne wrażenia :D

      Usuń
    8. :-))) A o "Dzieciach księży" nie słyszałam...dzięki za informację :-)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń