Zawsze, kiedy Iwan Wyrypajew bierze się za reżyserię nowego spektaklu, można mieć niemal stuprocentową gwarancję, że zrobi to dobrze. A kiedy Iwan Wyrypajew podejmuje się inscenizacji któregoś z rodzimych klasyków, można być przekonanym, że będzie to niezwykle wysmakowane arcydzieło. Dlatego na premierę "Wujaszka Wani" w Teatrze Polskim czkałam z tak ogromną niecierpliwością. Zasiadłam na widowni z pełnym przeświadczeniem, że czeka mnie wspaniałe widowisko. Nie pomyliłam się ani trochę.
Obietnicą niezapomnianych teatralnych doznań była już sama obsada. Na scenie sami najlepsi artyści - urocza Karolina Gruszka (grająca Helenę na zmianę z Magdaleną Różdżką), Krystyna Budzisz-Krzyżanowska, Anna Nehrebecka, Marta Kurzak/Ewelina Pankowska Andrzej Seweryn, Maciej Stuhr, Dariusz Chojnacki, Marcin Jędrzejewski i Szymon Kuśmider. O treść sztuki też byłam spokojna - Wyrypajew nie majstrował przy Czechowie, postawił na dosłowność i wskrzesił "Wujaszka Wanię" w niezmienionym, pierwotnym kształcie. Za to go uwielbiam - za niesamowite wyczucie. Za poszanowanie tradycji, za prostotę, za pokorę, jaką okazuje dawnym mistrzom. W czasach, gdy wielkie dzieła są przekształcane, uwspółcześniane, cięte do absolutnego minimum, bądź brane w cudzysłów, Wyrypajew robi coś zupełnie odwrotnego. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że płynie pod prąd. I zaskakująco dobrze na tym wychodzi.
Za realizację "Wujaszka Wani" na scene warszawskiego Teatru Polskiego kochać go będą następne pokolenia. Jest pięknie, wręcz idealnie - tak, jak miało być. Myślę, że sam Czechow klaskałby, widząc tak wierną adaptację swojej nieśmiertelnej sztuki. Choć zaskakujące jest to, że klasyk nie lubił teatru i stronił od niego, kiedy tylko mógł, potrafił jednak czasem docenić dzieło korespondujące z jego wizją. Ale wizja Czechowa często rozmijała się ze stylem, jaki reprezentowała zdecydowana większość ówczesnych scen teatralnych. Kiedyś, w porywach złości chyba, taką oto o teatrze wygłosił opinię:
"Szarża, przesada, nuda, nic więcej. Gdybym tak miał władzę, to bym im wszystkim nie pozwolił zbliżyć się do teatru na odległość armatniego strzału! Aż mi się w środku wszystko wywraca, gotów bym ich wyzwać na pojedynek! Zlituj się, czyż to aktorzy? Kiedy umierają na scenie, to takie ci odwalają miny, że na galerii wszyscy pokładają się ze śmiechu (...) To żadna gra! To nie sztuka! To jest wprost, za przeproszeniem, mordowanie sztuki!"
Myślę, że Wyrypajewa Antoni Czechow przyjąłby ze szczerym uznaniem. Bo wspomnieć należy o jeszcze jednej charakterystycznej kwestii dla czechowowskiego stylu - dużo w niej treści, dużo konkretów, ale mało ozdobników, przymiotników, dłużyzn, ckliwych opisów przyrody, zachowań i uczuć ludzkich. U Czechowa jest tak, że jak bohater siada, to siada. U co poniektórych twórców zanim usiądzie, to zaduma się nad kierunkiem wiatru, nad zielenią traw, nad nieuchronnym zjawiskiem przemijania. W międzyczasie jeszcze sobie frak pod tyłek podłoży, żeby spodni z kancikiem nie ubrudzić. Rzeczowość i konkret - oto właśnie kwintesencja zawarta w utworach Czechowa. Uszanował to Iwan Wyrypajew i za to - miedzy innymi - szanować go powinni odbiorcy.
Oglądanie tego spektaklu jest jak balsam dla skołowanych nerwów. Zachwyca scenografia (wyrazy uznania dla Anny Met) - urokliwy, drewniany domeczek, otoczony laskiem iglastym przywodzi na myśl malownicze widokówki z górskich mieścin. W prawym górnym rogu sceny widać świetlisty neon z tytułem sztuki. Wszystko to oryginalne, nieprzerysowane, niemal autentyczne. Tak przyjemnie patrzyło się na te piękne dekoracje, że żal ściskał serce, gdy po skończonym spektaklu kurtyna poszła w dół...
Jak już wspomniałam, treść i klimat sztuki wierne są oryginałowi. Jestem pełna uznania dla reżysera, że powstrzymał się od jakichkolwiek kombinacji. Zgrozą napawa mnie wizja współczesnej wersji "Wujaszka...". Na szczęście, u Wyrypajewa wszyscy bohaterowie odziani są jak Czechow przykazał (piękne kostiumy to zasługa Katarzyny Lewińskiej), a z ust ich płyną czyste, melodyjne dialogi, co do których nie ma wątpliwości, że wzięte są żywcem z kart wielkiego klasyka. Może i jestem konserwatywna, ale muszę przyznać, że nie ma dla mnie nic lepszego, niż klasyka w jej klasycznym wydaniu.
Wielkim atutem sztuki jest wyrazistość postaci. Każdy z bohaterów jest niesamowicie przejrzysty, zdefiniowany i przyporządkowany do konkretnych sytuacji i zachowań. Nie ma tu miejsca na bałagan i chaos. Choć niektórym może się to wydać nudne, przewidywalność jest u Czechowa ogromnym plusem. Widz już na wstępie może domyślać się, że krystalicznie czysta Sonia (Ewelina Panowska) zawsze będzie się zachowywać poprawnie i przyzwoicie, zadufany w sobie Serebriakow (Andrzej Seweryn) ostentacyjnie będzie wymuszał uwagę otoczenia, a z kolei Astrow (Maciej Stuhr) to marzyciel o utopijnych wizjach, wśród których romans z młodziutką żoną profesora jest kuszącym wyzwaniem. Niania (Anna Nehrebecka) od pierwszej chwili zyskuje wizerunek ciepłej i dobrodusznej pocieszycielki, Helena (Karolina Gruszka) to elegancka dama, która mimo gorącego temperamentu, potrafi poskromić swe zapędy i nie splamić sobie dobrej reputacji. Prawda, patrząc na bohaterów o tak określonych kształtach, możemy być pewni, że żadnego skandalu w domku otoczonym świerkami nie będzie. Zaraz, zapomniałam o Wani (Dariusz Chojnacki) - może on chwilami dać upust swej awanturniczej naturze, ale to także przecież było wiadomo.
Utwór ten, choć momentami całkiem śmieszny, więcej ma z dramatu. Jesteśmy bowiem świadkami kilku miłosnych rozczarowań, porzuconych nadziei i niespełnionych marzeń. Sonia przy jej szlachetnej naturze kochałaby miłością oddaną, wierną i głęboką. Wojnicki, choć raptus z niego straszny, z równą siłą złości się, jak i rozpływa w miłosnym uniesieniu. Helena jest chyba najmocniej skrzywdzona w tej konfiguracji. Nie kocha męża, jest za to kochana przez dwoje młodzieńców, lecz żadnemu z nich miłości odwzajemnić nie może. Uczucie, które powoli rodzi się pomiędzy Heleną i Astrowem, okazuje się jedynie błahostką, przygodą. Jest jak wakacyjne zauroczenie, sezonowa miłość. Zaiskrzyła, rozbłysła i zgasła.
Utwory Czechowa są jak wykwintny deser, który spożywać należy bez pośpiechu, delektując się każdym kęsem. Tak wysublimowane dzieła wymagają wyjątkowej oprawy, żeby móc zachwycać widzów w całej swej okazałości. "Wujaszek Wania" Iwana Wyrypajewa spełnia wszystkie te wymogi. Sztuka, choć wierna oryginałowi, nie zatraca przy tym dynamiki akcji. Scenografia, kostiumy i oprawa muzyczna, sprawiają, że sztuka Czechowa w interpretacji Wyrypajewa to istne arcydzieło. Rzadko zdarza mi się oglądać spektakle teatralne więcej niż raz. Na "Wujaszka Wanię" w Teatrze Polskim z całą pewnością wybiorę się ponownie.
Zdjęcia, materiały - Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz