sobota, 27 marca 2021

Matki i synowie. "Kruk z Tower" na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie

Są takie spektakle, które trzeba odchorować i głęboko przemyśleć, zanim zacznie się o nich pisać. Kruk z Tower na motywach sztuki To wszystko ona Andrieja Iwanowa bez wątpienia zalicza się do tej kategorii. Gęsty od emocji, przepełniony mrokiem dramat psychologiczny trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Utwór Andrieja Iwanowa w interpretacji Aldony Figury na scenie Teatru Dramatycznego to nie tylko doskonały spektakl, który chłonie się całym sobą, ale także świetne studium przypadku nad relacją matka - syn i zarazem bardzo ważna przestroga dla każdego rodzica. 

Dramaturgia współczesna zawsze była dla mnie źródłem wielu ekscytujących odkryć, jednak Andriej Iwanow to prawdziwy fenomen. 37-letni pisarz porusza w swoich dziełach wiele bardzo drażliwych i aktualnych problemów naszych czasów. Co ciekawe, w odróżnieniu od wielu młodych kolegów po fachu, nie sili się na awangardę, czy eksperymenty z formą. W przypadku dzieł Iwanowa takie zabiegi są zupełnie niepotrzebne, bo siłą jego dramatów jest treść - słowa, które tworzą przejmujące historie zwykłych ludzi.

Iwanow urodził się w Błagowieszczeńsku w Rosji, ale od wielu lat mieszka w Mińsku. W jego twórczości możemy odnaleźć obraz współczesnej Białorusi, bez upiększeń i rządowej cenzury. Dlatego też Kruk z Tower pojawił się w Dramatycznym już podczas październikowego cyklu czytań: "Białoruś: stan wyjątkowy! Przegląd współczesnej dramaturgii białoruskiej". Wydarzenie było gestem solidarności z artystami i społeczeństwem białoruskim w związku z protestami przeciwko dyktaturze prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Dramat Iwanowa także traktuje o terrorze, jednak w znacznie mniejszej skali. Obiektem obserwacji i analiz autora jest dysfunkcyjna rodzina - matka i nastoletni syn. Śmierć ojca, brak dialogu pomiędzy kobietą i jej dzieckiem, a także pogłębiająca się izolacja chłopaka - to wszystko prowadzi do tragedii, której można było w porę zapobiec...




Po stracie ojca Kostia (Konrad Szymański) jeszcze bardziej oddala się od matki (Katarzyna Herman), z którą wcześniej także nie miał dobrego kontaktu. Choć kobieta bardzo się stara zbliżyć do syna, chłopak po każdym przyjaznym geście czuje do niej jeszcze większą nienawiść. Chłód, wrogość i atmosfera obcości są dla bohaterki nie do wytrzymania. Mimo usilnych starań, nie jest jednak w stanie przedostać się do zamkniętego świata Kostii, w którym prym wiodą relacje wirtualne. Zrezygnowana kobieta zaczyna rozumieć, że tradycyjnymi metodami nic nie wskóra, dlatego decyduje się na bardzo ryzykowny, podstępny krok - zakłada konto na portalu społecznościowym i kreuje fikcyjną postać młodej dziewczyny, która mogłaby się spodobać jej synowi. Matka liczy, że w ten sposób uda jej się poznać myśli swojego dziecka i przełamać barierę, która dzieli ich od siebie. 

Toffi jest piękna, tajemnicza i nieco dziwna, czym od razu zyskuje zainteresowanie i podziw Kostii. Dziewczyna lubi mroczne klimaty, w dzień nie wychodzi z domu ze względu na rzadką chorobę, ale za to często szwenda się po ulicach nocą, chętnie odwiedzając okoliczne cmentarze. Między tą dwójką szybko nawiązuje się nić porozumienia. Niestety, wbrew oczekiwaniom matki, rodzinne więzi z synem nie poprawiają się ani trochę. Wręcz przeciwnie - chłopak wyżywa się psychicznie na swojej rodzicielce, żeby potem o wszystkim opowiadać wirtualnej sympatii. Jedyną korzyścią z tej intrygi jest fakt, że matka wreszcie może poznać syna od tej strony, której nigdy nie chciał przed nią odkryć. Przy okazji jednak dowiaduje się wielu przykrych rzeczy na swój temat, którymi Kostia tak chętnie dzieli się z wirtualną przyjaciółką. Pewnego dnia chłopak wyznaje jej, że wolałby, żeby to matka umarła zamiast ojca. Te przykre słowa sprawiają kobiecie ogromny ból, ale nie porzuca swojego planu - dalej brnie w kłamstwo, z którego nie będzie już w stanie się wycofać. 

Kostia coraz częściej prosi Toffi o spotkanie, zaczynając podejrzewać, że jego sympatia może coś ukrywać i nie jest to tylko jej choroba. Młodzieńcza fascynacja bierze jednak górę nad nieufnością, a niedostępność dziewczyny sprawia, że staje się dla chłopaka jeszcze bardziej atrakcyjna i pociągająca. Ta wirtualna idylla kończy się równie szybko, jak się zaczęła. Wystarczył jeden głupi błąd - tablet pozostawiony na widoku - żeby Kostia odkrył prawdziwą tożsamość Toffi. Chwila szokującej i bolesnej prawdy odbiera bohaterom wszystko: nadzieję, szansę na lepszą przyszłość, zaufanie, a wreszcie - samych siebie. 




Analizując problematykę dramatu Iwanowa, do głowy od razu przyszła mi jedna myśl: w tej historii nie ma winnego i ofiary. Każdy z bohaterów jest jednocześnie poszkodowanym i oprawcą. Stosunek Kostii do matki może budzić szok i sprzeciw, ale postępowanie kobiety jest równie godne potępienia. Można próbować usprawiedliwiać jej czyny, twierdząc, że kierowała nią rozpacz, bezsilność i desperacja. Jednak nie da się zaprzeczyć, że chcąc odbudować więzi z synem, przekroczyła granicę, za którą ich relacja nabrała dwuznacznego charakteru, przepełnionego intymnością i erotyzmem. Trudno sobie wyobrazić, co czuł chłopak odkrywając, że dziewczyna, której kilka dni temu wyznał miłość, nie istnieje, a autorką wszystkich wiadomości była jego własna, głęboko znienawidzona matka. 

Smutny finał tej historii przypomina tragedie antyczne, w których działania każdej z postaci są z góry skazane na niepowodzenie, a nieświadomie popełniane błędy - na najsurowszą karę. Jednak w odróżnieniu od dzieł Sofoklesa, nieszczęście bohaterów dramatu Iwanowa wydaje się bardzo realne. Przepaść pokoleniowa, brak dialogu rodziców z dziećmi, młodzieńcze załamania nerwowe i ucieczki w wirtualny świat, a wreszcie samobójstwa - to ponura rzeczywistość wielu współczesnych rodzin. Ta sztuka powinna być przestrogą i sygnałem alarmowym, co może się stać, jeżeli przegapimy szansę pomocy swojej latorośli. 




Bolesny wydźwięk tekstu Iwanowa podkreśla wspaniała, bardzo szczera gra Katarzyny Herman i Konrada Szymańskiego. Przejmujący, kameralny spektakl w wykonaniu tej dwójki to nie tylko popis aktorskich umiejętności na najwyższym poziomie, ale także ciekawy eksperyment - zderzenie dwóch artystycznych pokoleń, w którym młody, niezwykle utalentowany aktor w pełni dorównał doświadczonej mistrzyni. 

Konrad Szymański po raz pierwszy zachwycił mnie w spektaklu dyplomowym Gwoździe w reż. Cezarego Kosińskiego. Wówczas student IV roku, mierząc się na deskach Teatru Collegium Nobilium z utworem Erica Bogosiana, zaprezentował widzom ogromną dojrzałość i świadomość ciężaru tego wielowymiarowego tekstu. I tym razem reżyserka Aldona Figura postawiła przed aktorem równie trudne zadanie. Wcielając się w postać Kostii, Szymański przelał na swojego bohatera ogrom bardzo mocnych emocji, które sprawiały, że atmosfera na scenie gęstniała z minuty na minutę. To właśnie on nadawał kierunek, w jakim zmierzała ta tragiczna opowieść i trzeba przyznać, że poradził sobie z tym tematem naprawdę świetnie. 

Rola matki w Kruku z Tower to kolejna z wielu wspaniałych kreacji w aktorskim dorobku Katarzyny Herman. Artystka niczym kameleon momentalnie zmieniała się z ciepłej, zatroskanej matki we wściekłą histeryczkę, której ataki furii i płaczu były wodą na młyn dla zawziętego, przepełnionego nienawiścią syna. Zachwyciła mnie swoboda i naturalność, z jaką Katarzyna Herman zagrała swoją rolę. Tej postaci wierzy się i współczuje od pierwszej chwili trwania spektaklu, przeżywając wraz z nią kolejne niepowodzenia w dotarciu do zamkniętego w sobie dziecka. 

Uwagę przyciągała też minimalistyczna scenografia Joanny Zemanek, której jedynymi elementami były fotele odzwierciedlające tę realną, domową i prozaiczną rzeczywistość bohaterów oraz wisząca w centralnym punkcie sceny huśtawka, symbolizująca chwiejny, niestabilny grunt wirtualnej relacji Kostii i Toffi. Dopełnienie wydarzeń stanowiły piękne projekcje Marty Miaskowskej, będące tłem dla wrogiej relacji matki i syna, a także rodzącego się uczucia Kostii do internetowej przyjaciółki. 




W dobie pandemii koronawirusa Kruk z Tower zyskuje jeszcze bardziej wymowne znaczenie. Podobnie, jak Kostia, jesteśmy  teraz zupełnie odizolowani od świata zewnętrznego, a jedynym miejscem, gdzie możemy znaleźć namiastkę normalności, jest internet. Relacje w mediach społecznościowych, które nie mają odzwierciedlenia w realnym życiu, nie tylko nie pomagają wypełnić pustki, ale jeszcze dodatkowo ją potęgują. 

Ten problem dotyka szczególnie dzieci, którym pandemia odebrała szkolną codzienność, kontakt z rówieśnikami i swobodne dzieciństwo. Obecna rzeczywistość maluchów i nastolatków to ich własny pokój i lekcje online przy wyłączonych kamerach, gdzie słychać tylko daleki, beznamiętny głos nauczyciela. Smutna rutyna rodzi przygnębienie, które często skutkuje izolacją od najbliższych. Każde takie zachowanie to sygnał, że dziecko potrzebuje pomocy. Nieraz okazuje się, że droga do wzajemnego porozumienia jest trudna i bardzo kręta, ale na pewno nie warto jej sobie skracać metodami, które wybrała bohaterka spektaklu... 




fot. Krzysztof Bieliński

Materiały prasowe: Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz