środa, 20 czerwca 2012

Spacerownik


Czasem człowiek przez całe życie tkwi w miejscu, którego zupełnie nie zna... Dlaczego ciągle poruszam się znanymi ścieżkami, które wiodą mnie do dobrze znanych miejsc? Tym razem postanowiłam zboczyć ze swojej stałej trasy. Wrzuciłam szpilki do szafy, a kartę miejską do szuflady. W trampkach, luźnych jeansach, z dużą materiałową torbą odkrywam swoje miasto na nowo. 
Zauważyłam u siebie pewną zależność - im więcej mam na głowie, tym więcej moje nogi pracują. Wychodzę z założenia, że problemy trzeba wychodzić, przechodzić i zadeptać. I dobrze się przy tym zmęczyć. Co, prawda nie znikają od razu po takim maratonie, ale zwykle wychodząc z domu rano, a wracając wieczorem i używając środków komunikacji miejskiej w najmniejszym tylko stopniu- a czasem w ogóle- , po całodniowej marszrucie jestem tak zmęczona, że analizowanie problemów i szukanie sensownych rozwiązań jest ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. I tak codziennie, od jakiegoś, całkiem niedawnego czasu… Uprawiam dreptanie - najtańszą, najmniej absorbującą i najbardziej pierwotną formę sportu.

Dreptanie ze zwiedzaniem. Wreszcie mam odrobinę czasu, żeby bez pośpiechu, powoli rozejrzeć się wokoło. Chodzę dla samego chodzenia, nie wytyczam sobie szlaków i nie planuję tras. Szukam inspiracji, nowych tematów, ciekawych ludzi, interesujących miejsc. Zbieram myśli, pomysły.  To miasto ma taki wiele do powiedzenia! Dlaczego przez dwadzieścia trzy lata ani razu się nie wsłuchałam w to, co mówi? 

To samo miejsce każdego dnia wygląda trochę inaczej. Mówiąc językiem francuskich impresjonistów, zmienia się pod wpływem gry światła. Mówiąc językiem socjologów, zmienia się pod wpływem ludzi. To my nadajemy mu ton, charakter, klimat. Warszawa nie jest już smutnym szarym wspomnieniem surowego socrealizmu.  Warszawa jest kreatywna, a raczej kreatywni są jej mieszkańcy. Niedawno mój znajomy stwierdził, że w tym roku robi sobie lato w mieście. Człowiek, który przejechał świat wzdłuż i w szerz, przyznaje dziś, że zapomniał zupełnie o miejscu, w którym się wychował. Przegapił moment, kiedy Warszawa „urosła” i „dojrzała” na tyle, by mówiąc o niej, być dumnym.
Czy Warszawiacy są dumni? Drepczę, patrzę i nie wiem. Melodię do narzekania mieliśmy zawsze, co by na jej ulicach nie powstawało, zawsze będzie nie do końca dobre, nie zupełnie tak, jak miało być… A jak miało być? Denerwuje mnie krytyczny ton biernych negujących. Nie jest dobrze- popraw! No właśnie…dlatego każdy postęp wdrażany jest u nas z prędkością lodowca. Tak łatwo wytknąć błędy, tak trudno sprecyzować własną ideę. Doceniam ludzi, którzy robią coś na przekór wszystkiemu.  Każdego roku otwierają się fajne, klimatyczne miejsca, pozbawione tego specyficznego, wielkomiejskiego szumu i snobizmu. Wystawy młodych artystów, nie „wielkich” artystów.  Marki młode i twórcze - nie „światowe”. Światowi jeszcze będziemy, mamy czas. To właśnie ten klimat nowości, świeżości i niczym niezgaszonego zapału kreuje miasto, w którym coraz bardziej chce się być. Warszawa nieprzyjazna? Anonimowa, zapędzona?

Miasto nastawione tylko na zysk - tak było, jest coraz mniej, a będzie inaczej. Dostrzegają to młodzi, zakochani w niej ludzie, którzy w każdym jej zakątku znajdą własną niszę. Doceniają to turyści, dla których Polska nie jest już nic nieznaczącą plamą na mapie. Tym, którzy jeszcze tego nie zauważyli, polecam długi, spacer po warszawskich ulicach. Ktoś niedawno powiedział mi, że zwykle szukamy bardzo daleko tego, co znajduje się tuż obok nas... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz