wtorek, 9 lipca 2013

Ballada o dobrym dziwkarzu


Ta recenzja musiała powstać, żebym raz na zawsze wyrwała się z transu, w jakim się znalazłam po lekturze "Morfiny". Tekst jest podsumowaniem mojej burzliwej "relacji" z autorem, fabułą, a może też i z głównym bohaterem. Choć już sam fakt, że ta książka wstrząsnęła mną tak bardzo, jest wystarczającą rekomendacją. Pół roku temu powieść została uhonorowana Paszportem Polityki. Od tego czasu zainteresowanie zarówno książką, jak i samym autorem, nie zmniejszyło ani trochę...

"Morfina" to powieść narkotyczna. Czy autor świadomie nadał jej taki tytuł, wiedząc jak mroczna fabuła podziała na czytelników? Ciężko uwierzyć w taki zbieg okoliczności. Ta historia od pierwszych stron trzyma w napięciu, niepokoi i hipnotyzuje. Jak mówi autor: "Nie można takich rzeczy pisać bezkarnie - zdaję sobie z tego sprawę i czasem się tego boję". Szczepan Twardoch wykreował osobowość nieuchwytną, wielowymiarową. Jak mam opisać głównego bohatera w kilku słowach? Nie jest ani dobry, ani zły. Nie ma tożsamości, ani wartości moralnych. Twardoch określa go w dwóch słowach - "Jest martwy".

Martwym można być także za życia. Nie chodzi przecież o śmierć fizjologiczną. Są ludzie martwi, bo żyją bez celu, bez pasji, czołgają się przez życie, wegetują. Taki właśnie jest główny bohater "Morfiny". Poznajcie Konstantego Willemanna - podporucznika rezerwy, bon vivanta, narkomana, dziwkarza, zdrajcę. Ale także człowieka rozdartego wewnętrznie, wciąż szukającego siebie. "Kim jestem?" - to pytanie pojawia się już w pierwszych zdaniach powieści i będzie się przewijało w głowie bohatera do końca tej ponurej historii. Willemann jest synem Polki i Niemca. Rozsądek każe mu walczyć o honor polskiej ojczyzny, ale w duchu sam dobrze wie, że patriotyzm to dla niego puste słowo. Tak samo jak rodzina. Obowiązek i lęk przed potępieniem nakazują mu wieść życie przykładnego męża i kochającego ojca, ale szybko okazuje się, że we własnej rodzinie Konstanty dusi się tak samo, jak w polskiej ojczyźnie. Apodyktyczny teść i bezbarwna żona tylko potęgują pustkę i wyobcowanie. A w  życiu Konstantego wciąż pojawiają się substytuty szczęścia i nowe, przelotne namiętności. 

Kobiety to nieodłączny atrybut bohatera "Morfiny". Przy każdej z nich odkrywa nowe oblicze. U boku żony Heli jest ubezwłasnowolnionym mężem, nękanym poczuciem winy i obowiązku. Przy Salome zmienia się w namiętnego kochanka. Dla Igi budzi się w nim ckliwy romantyk. Podróż z nieustraszoną Dzidzią Rochacewicz to zupełnie nowe wyzwanie. Konstanty jej pragnie, ale szacunek do tej silnej i odważnej kobiety sprawia, że pozostaje szarmanckim gentlemanem już do końca. 

Są ludzie, których boli egzystencja, Konstantego boli podwójnie. Morfina jest lekiem na całe zło - na wojnę, na brak miłości, na pytania bez odpowiedzi. Morfina sprawia, że tożsamość staje się nieważna, a wojny nie ma i nie było. Morfina jak miłość krąży Konstantemu we krwi. Fiolki z magicznym płynem Willemann podbiera zaprzyjaźnionemu lekarzowi. Fiolki szczęścia, które lekarze wstrzykują konającym, żeby ulżyć im w bólu. Konstanty też chce sobie ulżyć. Czasem wolałby skonać jak ci ranni żołnierze. Gdyby tylko nie bał się śmierci.

Książka pokazuje dwie równoległe rzeczywistości - okrucieństwo wojny i świat głównego bohatera. Co ciekawe, oba te wymiary niemal wcale się nie przenikają. Konstanty mieszka w okupowanej Warszawie. Każdego dnia mija na ulicy umierających ludzi, niemieckich żołnierzy, zdewastowane budynki. Wojna przypomina mu się wtedy, gdy zmuszony jest przemieszczać się pieszo, bo komunikacja miejska nie funkcjonuje. Albo wtedy, gdy w sklepach brakuje towarów. Gdy jego ulubione lokale zaczynają świecić pustką, albo są oblegane przez niemieckie wojsko. Wojna doskwiera mu wtedy, gdy wpływa na jego komfort istnienia. Szczepan Twardoch bez wahania mówi o swoim bohaterze "zimny jak kamień":

"Typ mężczyzny, którego nie znoszę. jest miękkim ślizgaczem cwaniaczkiem i histerykiem, Jest też neurotykiem, nie znoszę neurotyczności (...)". 

Jestem Konstanty Willemann - to zdanie bohater wypowiada zdumiewająco często. Jakby chciał się utwierdzić w przekonaniu, że nie jest wcale nikim, ma nazwisko, które stanowi o jego wartości. Paradoksalnie to właśnie niemieckie nazwisko zdaje się być kulą u nogi. Polacy traktują go jak obcego, wśród wrogich wojsk nie czuje się Niemcem. Bohater do końca prowadzi walkę ze sobą i z głosem własnego sumienia, który jawi mu się jak nadopiekuńcza, władcza matka. Autor w subtelny sposób przygotowuje nas na najgorsze - "Jeśli ktoś chce pozostać żywy, to jak już zada sobie to pytanie: Kim jestem? , musi znaleźć odpowiedź w sobie, a nie szukać tych odpowiedzi na zewnątrz. I dopiero wtedy może zacząć żyć naprawdę. Konstantemu tylko się wydaje, że mu się to udało"...

"Morfina" to nie tylko obraz powolnego upadku. To także niezwykle realistyczne obrazy dawnej Warszawy, tętniącego życiem Budapesztu, zapach wedlowskiej czekolady, warkot samochodów, ogłuszający dźwięk strzałów. W tej powieści emocje bohatera czujemy na własnym ciele. "To nie bierze się z nikąd. Pisanie takich książek zostawia ślady"... Szczepan Twardoch zbudował historię człowieka bez twarzy, w którym może się przejrzeć każdy z nas. Tak, każdy z nas. Bo nie ma ludzi, którym nie zdarzają się chwile słabości, momenty zawahania. Najważniejsze, to w porę zadać sobie pytanie "Kim jestem?" i znaleźć odpowiedź w głębi siebie. Kim zatem jest autor, człowiek, który to wszystko wie? Twardoch bez wahania odpowiada - "Kimś, kto pisze. Pisarzem". 

Cytaty - wywiad ze Szczepanem Twardochem, Elle, kwiecień 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz