czwartek, 2 stycznia 2014

Dobre przyzwyczajenia


Jak pewnie każdy człowiek, mam swoje nawyki, które czasem działają na mnie jak wentyl bezpieczeństwa - koją skołatane nerwy, relaksują i pozwalają choć trochę odetchnąć. To takie małe przyjemności i czasem mocno wysłużone już drobiazgi, jak wyszczerbiony kubek, w którym uwielbiam pić rano herbatę, albo cudownie miękkie bawełniane dresy, w których zawsze witam weekend. Ukochane przedmioty, które dobrze znamy i z którymi czujemy się bezpiecznie, mogą być czasem jednak źle zrozumiane przez nasze otoczenie...

Choć w swoim "szczerbatym" kubku staram się pić tylko wtedy, gdy jestem sama, zdarza się, że z przyzwyczajenia sięgam po niego także podczas spotkania ze znajomymi. Oczywiście moi goście dostają najlepsze kubki z nowego kompletu z Almi Decor, ale mi wystarczy mój ukochany, stary i niezgrabny kubek z obitym uchem. Koleżanka perfekcjonistka nie jest wstanie zrozumieć tej żarliwej miłości. "Dlaczego po prostu go nie wyrzucisz?!" - pyta zawsze, gdy ten niezbyt urodziwy przedmiot pojawia się na stole. Sytuacja jest tym bardziej absurdalna, że w kuchni na trzech uginających się półkach stoi cały arsenał niemalże nowych kubków i filiżanek w najróżniejszych kolorach i kształtach - żaden nie jest obity. Ale z jakichś niewyjaśnionych przyczyn w tym pije mi się najlepiej i najwygodniej mi się go trzyma, bo idealnie dopasowuje się do ręki. Tak się już przyzwyczaiłam....

Podobna historia przytrafia mi się za każdym razem, gdy ubrana w ukochany, ale mocno wysłużony już dres, idę na targ po warzywa. Zawsze, ale to zawsze muszę napatoczyć się na swoją nauczycielkę ze szkolnych lat, która słynęła z tego, że była wielką damą o bardzo wytwornych manierach. Podejrzewam, że ta kobieta nawet w drodze do zsypu jest perfekcyjnie uczesana i umalowana, czego nie można powiedzieć o mnie. Jak już mówiłam, w soboty stawiam na luz w postaci moich jasnoszarych spodni dresowych, w których dziarsko maszeruję z płócienną torbą na bazar. Dres na pewno nie ma w sobie nic wyrafinowanego, ale tak się już przyzwyczaiłam..To raczej pewne, że za każdym razem stojąc w swoich cudownie wygodnych, bawełnianych portkach, spotkam w kolejce po ziemniaki panią P. Zawsze zachowuje kamienny spokój i rozmawia ze mną bardzo serdecznie, ale nie da się nie zauważyć jej wzroku pełnego dezaprobaty. Po tylu spotkaniach ze mną wystrojoną jak na jogging, pani P porzuciła już wszelkie nadzieje, że ja kiedykolwiek zostanę damą, a jednak zawsze mi głupio, bo czuję, że chyba ją zawiodłam. 

Choć trudno o elegancki styl życia w dzisiejszych czasach, tej kobiecie nie można niczego zarzucić. Obserwuję ją do lat, bo mimo, że szkołę skończyłam dawno temu, to mieszkamy w tej samej okolicy i robimy zakupy w tych samych sklepach. Dzieli nas oczywiście spora różnica wieku, a jednak ona mi strasznie imponuje. Jej życie jest jak starodawne biurko z mnóstwem malutkich szuflad i zakamarków, w których kryją się idealnie poukładane pudełeczka, szkatułki, małe notesiki i całe mnóstwo drobiazgów, z których każdy ma swoje miejsce. Natomiast ja, no cóż... Moje życie to jeden wielki bałagan, choć tak z nim walczę i tak kocham porządek. W moim życiu  brakuje fundamentów, po których mogłabym stabilnie stąpać. W przypadku pani P, to dobre przyzwyczajenia, zwane powszechnie klasą i dobrym smakiem. 

Piszę o tym wszystkim pod wpływem niedawnej lektury książki "Lekcje Madame Chic". Dostałam ją na Gwiazdkę, choć prosiłam o trzytomową encyklopedię PRL-u i poczułam się niezwykle dotknięta tym, że Mikołaj postanowił tak troskliwie zadbać o mój styl i maniery, które ostatecznie chyba nie są takie złe (ok, nie jestem może baronessą, ale przynajmniej mówię dzień dobry w windzie, a to naprawdę coś - szczególnie na Pradze...). Głupi tytuł i zapewne głupia treść, na którą szkoda czasu. Książka miała wylądować w kartonie po butach z rzeczami niepotrzebnymi, ale ostatecznie od przybytku głowa nie boli, więc postanowiłam sprawdzić, co za głupoty powypisywała ta zapewne zmanierowana autorka. Sprawdzanie tak mnie wciągnęło, że szybko dobrnęłam do końca i choć to pewnie banalnie zabrzmi - w pewnym sensie ta książka zmieniła mój sposób myślenia. Lektura "Madame Chic" zbiegła się akurat z końcem roku, więc postanowienia noworoczne miałam już bardzo jasno sprecyzowane...

Wbrew temu, co myślałam, "Lekcje Madame Chic" to nie jest kolejny głupi poradnik dla idiotek, pełen rad, jak się ubierać, jak nakładać maseczkę i jak ujędrnić pośladki. Na szczęście. W zasadzie, nie mogłam chyba dostać lepszego prezentu. Tak książka to mały podręcznik filozofii życia, jaką kierują się Francuzi. Autorka, Jennifer L.Scott, nie jest ani wytworną Paryżanką, ani modowym ekspertem. Opowiada nam historię z czasów, gdy była na studiach i o życiu w dobrym stylu nie wiedziała w zasadzie nic. Wyjazd do Paryża i przyjaźń z pewną francuską rodziną diametralnie zmieniły jej nawyki i zwyczaje. Każdy rozdział pokazuje jak cieszyć się każdą chwilą i czerpać z życia jak najwięcej.

Po lekturze tej książki rozumiałam jedną ważną rzecz - kluczem do wartościowego życia są dobre nawyki. Przedtem wydawało mi się, że dobrze mi z moimi własnymi przyzwyczajeniami, ale teraz widzę, że niektóre z nich trochę mi przeszkadzały... Od jakiegoś czasu interesuję się francuskim stylem, uwielbiam francuską kinematografię, a francuską kuchnię uważam za jedną z najlepszych. Francuzi potrafią celebrować każdą chwilę, co niewątpliwie wpływa na ich jakość życia i zadowolenie. Posiadają umiejętności, których większość z nas nie ma, ale warto wiedzieć, że nie biorą się one znikąd. Dobre przyzwyczajenia trzeba kształcić i regularnie praktykować. Wiele osób może uważać, że szkoda zachodu, że to czysty snobizm. Cóż, czytając "Lekcje Madame Chic" doszłam do wniosku, że chyba wolę mieć odrobinę zbyt dobre maniery, niż nie mieć ich wcale. I nie chodzi tu o przechadzanie się z książką na głowie i cały ten zawiły zbiór zasad savior - vivre'u (choć jeśli masz na to ochotę - śmiało!). Zadowolenie z życia można czerpać z każdej prostej czynności o każdej porze dnia. 

Jennifer L.Scott przyznaje się do wielu gaf, jakie popełniała na początku swojego pobytu w Paryżu. I nie chodzi wcale o to, że nie była arystokratką i nie znała etykiety. Kultura i klasa tak naprawdę zaczyna się od tego, jak traktujemy samych siebie. Autorka z perspektywy czasu stwierdza, że żyła byle jak. Francuzi przywiązują ogromną wagę do jakości. Dotyczy to zarówno jedzenia, jaki i przedmiotów, którymi się otaczają. To nie fanaberie, ale szacunek do samych siebie. Nie chodzi wcale o wydawanie ogromnych pieniędzy na jedzenie w drogich restauracjach, bo według Francuzek najzdrowsze posiłki, to te przygotowane w domu. Dlatego warto nauczyć się gotować i robić to z sercem, a także zwracać uwagę na to, co wkładamy do garnka. Kolejna kwestia, to nasze otoczenie. Nieraz zastanawiałam się, dlaczego we własnym domu jestem zdekoncentrowana, drażliwa i na niczym nie mogę się skupić. Cóż, ciężko złapać myśli w pomieszczeniu zagraconym stertą pudeł pełnych rzeczy niepotrzebnych. Tak, wraz z Nowym Rokiem wszystkie (prawie wszystkie) powędrowały do kosza. Śmieci nie trzyma się w domu, to jasne. Skąd więc we mnie ten straszny nawyk chomikowania? To samo dotyczy moich ubrań - mam ich mnóstwo, z różnych etapów życia. Dziś jestem kimś zupełnie innym niż prawie dziesięć lat temu, mam inny styl i figurę, więc to oczywiste, że raczej nie założę już ciuchów, które nosiłam w przeszłości. Nareszcie się z nimi rozstałam... 

Na jakość życia wpływa wszystko, dlatego po lekturze książki Jennifer L.Scott stałam się pilnym obserwatorem swojego otoczenia. Człowiek z natury jest wzrokowcem, lubi się otaczać pięknymi rzeczami i nie ma w tym nic dziwnego. Poza tym kawa pita z pięknej filiżanki smakuje lepiej, niż zaparzona w byle jakim kubku. Rzeczy są to to, żeby nam służyły, ale kiedy ich świetność mija, trzeba je po prostu wywalić - tłumaczyłam sobie, wyrzucając swój stary kubek do kosza. Nie chcę namawiać nikogo do pozbywania się wszystkich wysłużonych rzeczy - niektóre faktycznie poprawiają nastrój. Ważne jednak, żebyśmy potrafili odróżnić dobre nawyki od złych. W moim przypadku miłość do wiekowych przedmiotów sprawia, że tracę możliwość cieszenia się z tych nowych i pięknych. Sięgając coraz częściej po dresy (niestety, już nie tylko przed wyjściem na targ), czuję, że coraz bardziej sobie odpuszczam i niedługo zapomnę, jak się nosi sukienkę i szpilki. Oczywiście, nie będę się stroić na bazar, ale każda inna okazja jest dobra, by wybrać bardziej wyszukany stój, niż bawełniany dres. Pamiętacie, jak szybko poprawia się nastrój, gdy widzimy w lustrze, że dobrze wyglądamy? Może dlatego przez minione miesiące mój nastój nie był zbyt dobry?

To tylko kilka z miliona wskazówek, jakie bohaterka książki otrzymała od tajemniczej Madame Chic i jej rodziny. W moim przypadku taką Madame Chic jest moja dawna nauczycielka - wspomniana wyżej pani P. Jej francuski styl życia, ogromna klasa i nienaganny wygląd nieraz wprawiały mnie w zakłopotanie, podobnie, jak Jennifer często czuła się zmieszana pod wpływem zasad panujących w domu jej francuskiej rodziny. Cóż, nikt nie jest idealny, ale to dobrze, gdy chcemy się zmienić i dążymy do lepszego życia. Niektóre z moich dotychczasowych nawyków były złe, ale wydawało mi się, że jest mi z nimi wygodnie. Dziś wiem, że to nie komfort, ale lenistwo.

Uwielbiam gotować, ale każda potrawa smakuje lepiej, gdy jest pięknie podana. Kocham wolną przestrzeń i już nie mogę się doczekać, aż wywalę resztę zalegających w moim domu gratów, a wtedy zrobi się jej jeszcze więcej. Dobra jakość sprawia, że nie czuję potrzeby biegania na zakupy i wydawania bezmyślnie pieniędzy - w zasadzie, od momentu, gdy postawiałam na najpotrzebniejsze ubrania i przedmioty, nie robię ich wcale. Warto przyjrzeć się sobie i zrozumieć, które nawyki są złe. U mnie oprócz magazynowania rupieci prawdziwą zmorą było spędzanie mnóstwa czasu przy komputerze - czytałam niezbyt inteligentne artykuły, buszowałam po sklepach internetowych, przeglądałam zdjęcia na portalach społecznościowych. Teraz włączam laptopa tylko, gdy piszę, lub pracuję. Śmieszy mnie, gdy ktoś na pytanie, po co bezmyślnie gapi się w monitor, odpowiada "a co mam robić?!". Iść do biblioteki, do teatru, albo na wystawę. Odwiedzić któreś z kin studyjnych - ich repertuar jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Iść na spacer - ludzie XXI wieku zapomnieli już, że częste chodzenie jest lepsze od siłowni. Ugotować pyszny obiad, otworzyć dobre wino, a potem posłuchać muzyki klasycznej. Niby wszyscy wiemy, kim był Mozart, Brahms i Chopin, ale niewiele osób zna dobrze ich utwory - warto to nadrobić. No i przede wszystkim poświęcać więcej czasu najbliższym - rozmawiać, wyciągnąć z szafy zakurzone Scrabble, być razem. To wszystko działa, a efekty są natychmiastowe - tylko zacznij jak najszybciej.


Pierwszy post w Nowym Roku miał być o noworocznych postanowieniach, ale z własnego doświadczenia wiem, że takie obietnice się nie sprawdzają. Nie zrobiłam żadnej listy, bo byłaby pewnie zbyt długa. Poza tym, nie muszę już spisywać punktów na kartce, żeby wiedzieć, co robię źle. Moje postanowienie (nie tylko na ten rok, ale także na wiele innych) - to cieszyć się każdą chwilą i żyć najlepiej, jak tylko się da. Życie jest zdecydowanie zbyt krótkie, żeby przeżyć je byle jak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz