niedziela, 25 stycznia 2015

Głosy Pamano


Czasem dochodzę do wniosku, że miłość do książek, to jedna z najgorszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w życiu. O ile byłoby ono łatwiejsze, gdybym TAK bardzo nie przeżywała wszystkiego, co czytam. Bo moja fascynacja literaturą oznacza dużo więcej niż zwykłe czytanie. Pochłaniając kolejne lektury, przywiązuję się do każdego z bohaterów, cierpię razem z nimi, wchodzę w ich skórę, w ich rzeczywistość. Nazwałabym to czytaniem destrukcyjnym, bo kontemplacja literatury często autentycznie mnie boli. 

Z biegiem lat zauważam, że coraz mniej książek jest wstanie naprawdę mnie poruszyć. Coraz rzadziej mam przyjemność trzymać w rękach lekturę, której fabuła jest tak rzeczywista, że niemal widzę każdą z opisywanych scen. Literatura zepsuła mnie do tego stopnia, że od książek oczekuję czegoś więcej niż tylko płaskich, jednostajnych historii. Chcę, żeby postacie były tak wyraziste, jakby za moment miały wyskoczyć z kart książki i stanąć przede mną. Chcę, żeby opisy scen wyciskały mi łzy z oczu. Miarą powieści jest jej siła odziaływania na czytelnika. Jeżeli czuję się wstrząśnięta, zszokowana, przerażona, oczarowana i przygnębiona jednocześnie i to jeszcze długo, długo po przeczytaniu ostatniej strony, to znaczy, że książka jest dobra. NAPRAWDĘ dobra. Ponieważ ten stan pojawia się u mnie bardzo sporadycznie, zaryzykuję stwierdzenie, że dobrych książek jest stosunkowo niewiele. 

Stawiając literaturze tak wielkie wymagania, jak moje, można stopniowo zacząć w nią wątpić. Próżno szukać ideału w stosach nużąco podobnych tytułów o przewidywalnej, poprawnej do bólu fabule, stworzonej z tak  wielką precyzją, jakby autorzy zapomnieli, że pisanie to nie fizyka i pisząc używali jakichś wzorów równań, z których wynika na przykład, że: dobry bohater + nieszczęścia losowe + trauma z dzieciństwa + przeznaczenie = tragiczny koniec ... Na końcu można ostatecznie przykleić jakiś morał, albo podkreślić, że sprawiedliwość nie jest ślepa, tylko ma opóźniony refleks i w końcu dopadnie każdego. Koniec. Kropka. Podziękowania od autora. Przypisy. Wyżej wymieniony schemat można bez wątpienia nazwać wzorem na przewidywalność. Nie ma nic gorszego od przewidywalności w książkach. Przewidywalność zabija radość literackiej konsumpcji. Dlaczego? Dlatego, że nie ma większego sensu przedzierać się przez setki stron, skoro po trzydziestej wiesz już mniej więcej, jak książka się skończy...

Od dawna nie miałam okazji trafić na naprawdę dobrą powieść. I kiedy zaczęłam już wierzyć, że okres świetności literatura ma już za sobą, że pisarze, pnąc się po szczeblach literackiego wtajemniczenia, zatrzymują się na poziomie wspomnianej już poprawności, trafiłam na "Głosy Pamano" Jaume Cabre. Nazwisko tego pisarza nie było mi obce, ale ogromy sukces medialny, jaki odniósł w rekordowym czasie, podziałał na mnie zniechęcająco. Jeżeli o książce trąbi się wszem i wobec, zwykle oznacza to, że jej treść jest raczej uboga, przeciętna, w najlepszym wypadku właśnie poprawna. O Cabre można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest poprawny. Już na samym początku zadziwił mnie swoją absolutnie dziwaczną narracją. Pierwszy raz miałam przed oczami książkę, w której zdanie zaczyna się w pierwszej osobie, a kończy w trzeciej, w której fabuła skacze beztrosko na przestrzeni lat, a narracja toczy się równolegle w czasach współczesnych i pięćdziesiąt lat wstecz. Pierwszy raz miałam okazję poznać autora, który z taką pewnością siebie odmawia przestrzegania zasad interpunkcji, używania kursywy i cudzysłowu. Dodajmy jeszcze, że jest chyba pierwszym tak szeroko komentowanym pisarzem katalońskim,  jest dumny ze swojej odrębności kulturowej, co uwielbia podkreślać ustami swoich bohaterów. Ta książka jest tak niezwykła pod każdym względem, że o przewidywalności nie ma co mówić. Po trzydziestu stronach lektury nie tylko nie wiedziałam, co mnie czeka - ale byłam totalnie skonsternowana chaotycznym, choć w gruncie rzeczy spójnym i konsekwentnym stylem pisania Cabre. Po pięćdziesięciu stronach wiedziałam już, że mam przed sobą dobrą, nie -  doskonałą, NAPRAWDĘ doskonałą książkę.


#1 Zdarzyło się w Torenie

Jaume Cabre zestawia ze sobą równolegle życiorysy czwórki bohaterów - Elisendy, Oriolla, Tiny i Jordiego. Pozornie nie łączy ich nic, poza miejscem, w którym żyją - Toreną, malutką miejscowością u podnóża Pirenejów. I choć dzieli ich spora przepaść czasu, wkrótce ich drogi zaczynają się ze sobą krzyżować w zaskakujący sposób. 

W powieści poznajemy dwa oblicza Toreny - ponure katalońskie miasteczko pod rządami hiszpańskiej falangi, płynące krwią tych, którzy odważyli się sprzeciwić dyktaturze Franco i łzami ich najbliższych, a także Torenę wiele lat po wyzwoleniu od władzy bestialskich falangistów. Toreny nie znajdziecie na żadnej mapie, bo w rzeczywistości nie istnieje. Jak wyjaśnia Anna Sawicka, która odpowiada za przekład książki z języka katalońskiego na polski, inspiracją dla tej fikcyjnej miejscowości było Llessui, mała wioska leżąca w pobliżu miejscowości Sort. Co ciekawe, podobnie jak w powieściowej Torenie, w Llessui także otwarto stację narciarską, która funkcjonowała aż do późnych lat osiemdziesiątych. 

Dwie epoki, dwa różne światy, jedno senne miasteczko. To tu pięćdziesiąt lat temu wielka dama, Elisenda Vilabru Ramis zakochała się do nieprzytomności w prowincjonalnym nauczycielu i niespełnionym artyście - Oriollu Fontellesie. To tu Orioll Fontelles, poczciwy, skromny człowiek podjął parę fatalnych w skutkach decyzji, które sprawiły, że stracił wszystko - żonę, dziecko, miłość, szacunek i życie. To tu po wielu latach pewna sympatyczna nauczycielka ze szkoły w pobliskim Sort natrafi na dziennik Fontellesa i stopniowo zacznie odkrywać losy nieszczęśliwych kochanków. Przy okazji odkryje też własną chorobę, pozna smak samotności, straci męża i zyska przyjaciela, który niegdyś był światkiem wszystkich krwawych historii, o jakich Torena wolałaby zapomnieć. Każdy z bohaterów Cabre jest postacią tragiczną i dla każdego z nich autor wyznaczył nieuchronny, smutny koniec. Bajkowa Torena, uśpiona w otoczeniu górskich szczytów okazuje się być miejscem przeklętym, a szum płynącej nieopodal rzeki Pamano niesie za sobą żal i jęki umarłych.


#2 "Żywi nie mogą być wiecznie do dyspozycji zmarłych" 
~ Elisenda Vilabru Ramis

Siłą tej książki są sylwetki dwóch, niezwykle silnych i zdeterminowanych kobiet. Każda z nich doświadczyła innego cierpienia, obie łączy pragnienie zemsty. Gdybym miała jednoznacznie stwierdzić, która z nich jest mi bliższa, na pewno zastanowiłabym się dłuższą chwilę, tocząc ze sobą wewnętrzna walkę, bo przecież gołym okiem widać, że to Tina Bross, nauczycielka z Sort, jest jedyną nieskazitelną postacią w tej zawiłej układance, ale w ostateczności wybrałabym Elisendę Vilabru. Może to mój przekorny charakter, ale to właśnie ją opłakiwałam rzewnymi łzami, pokonując kolejne i kolejne strony powieści. Lubię wyrazistych bohaterów, a Elisenda, z jej zepsutym charakterem, olśniewającą urodą, ogromną charyzmą i odwagą, jest najsilniejszym fundamentem książki. W powieści Cabre jest jakaś dziwna prawidłowość, że to kobiety, mimo wielu traum, wiodą prym i dźwigają ciężar przeszłości, a słabi mężczyźni rozpadają się gdzieś w połowie na drobne kawałki. Męskie sylwetki w "Głosach Pamano" bardzo mnie rozczarowały. Orioll Fontelles, choć trzeba mu oddać słuszność, że był kimś w rodzaju Hamleta, tragicznego bohatera, dla którego nie ma ratunku, to jednak przy silnej Elisendzie wypadł jak zamazana sierota. Równie bezbarwny wydaje się Jordi - mąż Tiny Bross. Może więc na pierwszy rzut oka wydać się, że literatura Cabre to kobieca proza, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest. 

#3 Fatum 

"Głosy Pamano" doskonale obrazują okrucieństwo, z jakim zmagała się Hiszpania pod dyktaturą Franco. Z losami pojedynczych postaci zostaje zestawiona tragedia całego narodu, cierpienie Oriolla można porównać do okrucieństwa całego ówczesnego reżimu. Brutalne sceny egzekucji, jakich dokonywali falangistowscy zbrodniarze są tłem dla dramatów każdego z bohaterów, ale poniekąd także bezpośrednią przyczyną ich cierpień. "Głosy Pamano" są misterną konstrukcją zdarzeń, w której każdy ruch pociąga za sobą lawinę konsekwencji. Czytając tę książkę, nieraz miałam nieodparte wrażenie, że nad każdym z czwórki bohaterów ciąży fatum i choćby nie wiem co, ich życie toczy się po równi pochyłej, leci w dół, w czarną przepaść, wprost do grobu, na którym poczciwy kamieniarz, Jaume Serrallac wykuje w kilku słowach ich tragiczny życiorys. 


***
Tłumaczka,  Anna Sawicka w swojej przedmowie wspomina: 

"Jedna z recenzji, jaka ukazała się po niemieckojęzycznym wydaniu "Głosów Pamano" zaczynała się mniej więcej tak: nigdy nie sądziłem, że nie będę mógł się oderwać od książki, która ma niezrozumiały tytuł i jakieś dziwne zdjęciem na okładce" *


Nie wiem, kto był autorem tych słów, ale mogłabym się pod nimi podpisać. Cabre stworzył książkę emanującą atmosferą magii i tajemnicy. Zdjęcie z archiwum szkoły w Sort, zdobiące okładkę, zagadkowy tytuł, urywane historie, jedyny w swoim rodzaju, całkowicie niekonwencjonalny sposób narracji - to wszystko buduje niepowtarzalny styl, który już dziś możemy nazwać stylem Cabre i który za parę lat będziemy rozpoznawać w ciemno. O tytule wiadomo jedynie tyle, że miał czytelnika zaintrygować. Pisarz, zafascynowany dawnymi historiami mieszkańców katalońskich miasteczek, uznał, że właśnie "Głosy Pamano" idealnie oddadzą ducha tej książki. Ducha zmarłych, bo powieść powstała ku czci tych, którzy odeszli. Podobno rzeka płynąca wzdłuż górskich szlaków, szepcze czasem ich imiona. 

Długo zbierałam się, żeby napisać recenzję "Głosów...". Przede wszystkim dlatego, że w obliczu tak doskonałego dzieła bałam się śmieszności. Podejmując kolejne próby, czułam, że choćbym nie wiem, jak bardzo się starała, żadnymi słowami nie opiszę ciężaru intelektualnego i moralnego, goryczy i dramatyzmu, jaki Cabre zrzuca na czytelnika. Bałam się, że chcąc jak najlepiej wyrazić mój zachwyt, zrobię to źle, w niedostatecznie przekonujący sposób. 

Cóż... tekst, który czytacie, jest trzecią próbą i chyba jak na razie najlepszą, skoro kończę go pełna euforii wierząc, że coś z tego wyszło. Bez wątpienia mogę przyznać, że Cabre jest dla mnie kimś w rodzaju boga, niepodważalnym literackim wzorem, a "Głosy Pamano" jedną z najlepszych pozycji, jakie miałam okazję czytać. Jednocześnie, po zetknięciu z prozą Cabre, czuję się przytłoczona jego kunsztem literackim, przy którym moja wątpliwa umiejętność sklejania ze sobą wyrazów w kompletne zdania jest zwyczajnie śmieszną, nic nieznaczącą błahostką. Dlatego zakończę ten tekst słowami samego mistrza (pod którymi też mogłabym się podpisać bez dwóch zdań, wiec może jest dla mnie jeszcze jakaś nadzieja):
"Codziennie czytam i codziennie uświadamiam sobie, jak wiele zostało mi do przeczytania. Od czasu do czasu wracam do poprzednich lektur, ale czytam tylko te książki, które rzeczywiście zasługują na ten przywilej (...)" **


Do powieści Cabre na pewno jeszcze wrócę. Ta lektura jest jak niezapomniana, emocjonująca podróż po mrocznych zakamarkach historii. I choć opasła książka liczy prawie 700 stron, dla mnie ta katalońska przygoda skończyła się zdecydowanie zbyt szybko...


* Jaume Cabre, "Głosy Pamano" (Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2014)
** Jaume Cabre, "Wyznaję" (Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2013)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz