niedziela, 1 lutego 2015

To już trzy lata!


Moje życie składa się z samych małych - wielkich rewolucji, kryzysów, niespodzianek i nagłych zwrotów akcji, o których podobno potrafię opowiadać z dużą dozą autoironii. To dobrze. Gdyby nie wrodzony sarkazm, załamałabym się już z milion razy, a tak, raczę znajomych bogatymi w szczegóły historiami wziętymi - o zgrozo - z mojego własnego życiorysu... Przy którejś okazji, kiedy opowiadałam K o kolejnym z moich burzliwych związków, który skończył się zanim w ogóle się rozpoczął, stwierdziła, że bez dwóch zdań powinnam zacząć prowadzić bloga. 

Na moje pytanie, o czym miałabym właściwie pisać, K spojrzała na mnie zdziwiona i odpowiedziała powoli, jakbym była upośledzona: - "No właśnie o tym wszystkim, o czym mi opowiadasz!". I tak, w dużym skrócie powstał ten blog, który początkowo miał być tylko moim, bardzo kameralnym blogiem, azylem i autoterapią na kolejne z tysięcy nieudanych związków i toksycznych miłości, a także lekarstwem na ból istnienia. Fakt, że po trzech latach od powstania tej strony, czytacie teraz tekst będący poniekąd zwieńczeniem dotychczasowej wirtualnej egzystencji, świadczy to tym, że moja lokalna twórczość wyrwała mi się spoza kontroli i trafiła do Was.

Dokładnie trzy lata temu, pod wpływem nagłego impulsu zamieniłam papier na bloga i dziś, z perspektywy czasu muszę przyznać, że wcale tego nie żałuję - choć pisanie jest czynnością bardzo intymną, a nawet pewnego rodzaju aktem ekshibicjonizmu. W jednym z pierwszych tekstów  na tym blogu napisałam, że: 
"Jeżeli chcesz pisać naprawdę, musisz też naprawdę się odsłonić, otworzyć, rozebrać. Pisanie to rodzaj prostytucji. Żeby napisać coś szczerze, żeby tekst był wiarygodny, spójny i przemawiał do odbiorców, trzeba wiedzieć, o czym się pisze. A żeby posiąść taką wiedzę, potrzebne są doświadczenia. Najlepiej własne..."
 (Rude Rude Girl:"Pornografia", 2012)
I choć minęły trzy lata od czasu, gdy opublikowałam te słowa, dziś nadal się z nimi zgadzam. Pisanie to dawanie siebie innym. Nieważne, czy dotyczy to tekstów publikowanych w sieci, w prasie, czy wydawania książek. Ale jest też coś pięknego w tworzeniu tekstów prosto z serca - sam akt kreowania treści, która najlepiej obrazuje osobowość autora. Pisanie zawsze było dla mnie źródłem ogromnej radości, a kiedy dzielę się nią z  czytelnikami, radość jest podwójna. 

To były trzy długie, kreatywne lata, podczas których wiele się nauczyłam. Dziękuję wszystkim moim czytelnikom za ogromne wsparcie, motywację, konstruktywną krytykę i masę ciepłych słów. Ten blog nie jest już tylko moim blogiem. Od dawna, od prawie trzech lat  każdy z tekstów, jakie tworzę, powstaje z myślą o Was. Poniżej 10 tych najbardziej lubianych - pamiętacie? 

Top 5:



Mój pierwszy tekst o blogach spodobał Wam się tak bardzo, że od razu wskoczył na pierwsze miejsce. Fajnie, ja też go bardzo lubię. Po opublikowaniu tego posta, poznałam jeszcze bardziej rodzinkę z Ohana Blog i Sylwię z Ja i On (świetna strona poświęcona życiu w Ameryce - pamiętacie?). No i oczywiście, nadal jestem wierną czytelniczką każdego z opisywanych blogów. Teksty Ohany aplikuję sobie za każdym razem, kiedy łapie mnie dół wielki jak studnia - po lekturze perypetii dwójki śmiesznych maluchów, Kluski i Precla, zapominam zupełnie, co mnie wcześniej tak martwiło. Dwuletnia Kluska jest moją mała idolką - byłam tak samo krnąbrna, uparta i od najmłodszych lat robiłam wszystko inaczej niż się przyjęło. Czuję, że wyrośnie z niej fantastyczna blogerka, albo pisarka. Albo superbohaterka. W każdym razie, będzie jeszcze o Klusce głośno... Fajnych blogów mam w zanadrzu całe mnóstwo, więc takich zestawień będzie więcej. Bądźcie czujni!



Mój kolega kiedyś zarzucił mi, że mój blog jest typowo kobiecy, że każdy tekst porusza tematykę bliską damskiej części odbiorców, a całkowicie ignoruje męski target. Moją pierwszą reakcją na te pełne żalu oskarżenia było: "O! To ja mam jakikolwiek męski target?", a kolejną gorliwe tłumaczenia, że przecież nie dyskryminuję Was - mężczyzn z premedytacją. Piszę intuicyjnie, o tym, co leży w mojej kobiecej naturze. Ale po publikacji tego tekstu, obiecałam sobie, że będę  pisać o facetach więcej, definitywnie! Mężczyźni będą stanowili stały punkt odniesienia w moich tekstach, bo jest ich w moim życiu bardzo wielu, co bez wątpienia rodzi wiele refleksji i przemyśleń na temat specyficznej męskiej natury. No i, nie ukrywam, że uwielbiam mężczyzn. Panowie, prawdę mówiąc, pisanie o Was to czysta przyjemność...   



Po publikacji tego, bądź co bądź, bardzo feministycznego tekstu, grono moich czytelników podzieliło się na dwa wrogie obozy - entuzjastów i przeciwników francuskiej rewolucji obyczajowej. Nietrudno zgadnąć, że przeciwko byli oczywiście panowie. Przy okazji kolejny raz podkreślę, że nie jestem zwolennikiem jakichkolwiek radykalnych ruchów, które miałyby jedną płeć ustawić na piedestale, a drugą całkowicie unicestwić. Nie jestem feministką, nigdy nią nie byłam. Jestem kobietą, ze wszystkimi kobiecymi słabościami i choć może teraz grono współczesnych emancypantek ciska we mnie gromy, uważam, że nie ma nic wspanialszego, niż silny, dający poczucie bezpieczeństwa i ciepła, kochający mężczyzna u boku. Tylko co zrobić, kiedy stajemy przed faktem, że prawdziwi mężczyźni wymarli jak dinozaury i mamuty? Ten tekst traktuje właśnie o tym. O kobiecej sile w obliczu kryzysu męskości. 



Pierwszy tekst napisany pod natchnieniem ducha baletowego... Czułam się zobowiązana do wyjaśnień, co sprawiło, że piszę tak nieregularnie. Powodem jest taniec, do którego wróciłam po wielu latach. Ten post był zwieńczeniem moich lęków pomieszanych z ogromna radością i uwielbieniem, jakim darzę taniec klasyczny. Swoją drogą, myślę, że o balecie będę pisać jeszcze nieraz, bo do tekstów podchodzę spontanicznie - opsuję to, czym żyję i co mnie pochłania. Balet pochłonął nie teraz bez reszty... 



No dobra, jestem "Dziewczyną Piotrusia Pana". Ale nie je jedna - okazuje się, że jest nas całe pokolenie... Nie lubimy deklaracji, zobowiązań, związków, rozmów o przyszłości i wszystkiego, co wiąże się ze stabilizacją i odpowiedzialnością. Na miłość także mamy uczulenie.. Brzmi znajomo? W tym tekście rozpracowuję kobiecy przypadek emocjonalnej niedojrzałości, staram się znaleźć odpowiedź na pytanie, czym jest dorosłość i co sprawia, że nie potrafimy tworzyć stabilnych związków. Miejsce piąte - czyżby Was to także dotyczyło? 


Pozostała piątka: 


Na blogu często odnoszę się do niebanalnych książek, które w jakiś sposób na mnie wpłynęły. Czasem są to luźne nawiązania do konkretnych tytułów książek, a czasem, będąc pod ogromnym wpływem wybranej lektury, decyduję się poświęcić jej cały tekst. Z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że najchętniej czytana na tym blogu recenzja książki dotyczy... "Gomorry" Roberto Saviano. Fakt ten cieszy mnie podwójnie, bo w treść wspomnianej recenzji włożyłam całe serce i z ogromnym wysiłkiem starałam się odzwierciedlić pełen dramatyzmu klimat, ideę jaka przyświecała autorowi i ponurą rzeczywistość imperium włoskiej kamorry. Lektura obowiązkowa dla każdego myślącego człowieka - nieważne, czy interesujecie się tematem przestępczości, czy nie. O takich sprawach po prostu nie wypada nie wiedzieć. 


Reprezentuję skrajny przypadek umęczonej własnymi ambicjami, cholernej perfekcjonistki. Cierpię za własne niepowodzenia, błędy, złe decyzje... Wciąż stawiam sobie wymagania, którym nie jestem w stanie sprostać, podnoszę poprzeczkę tak wysoko, że nie daję rady jej przeskoczyć, upadam, potykam się i dochodzę do wniosku, że do niczego się nie nadaję. Stop. Na błędach można się uczyć, dlaczego więc nie uczę się na własnych niepowodzeniach? Do celu dochodzi się ciężką pracą, dlaczego więc nie pracuję nad sobą wystarczająco wytrwale? Ten tekst jest o tym, jak osiągnąć cel, nie kosztem siebie, ale dzięki własnym doświadczeniom. Chyba jeden z ważniejszych, jakie napisałam... 


Jeden z trzech tekstów składających się na trylogię "Opowieści z siłowni". Ten trzeci i ostatni polubiliście najbardziej. Dlaczego? Może właśnie ze wzgledu na fakt, że skupiłam się w nim na błędach, słabościach i niepowodzeniach, które znacie pewnie z własnych doświadczeń. "Opowieści z siłowni" dokumentowały mój mały "fitness challenge", który zakończył się ogromnym sukcesem.  A własćiwie, wcale się nie zakończył - nadal trwa. Dlaczego już nie piszę o treningach? W tych trzech tekstach zawarłam 100% entuzjazmu, motywacji i radości, jakie dają mi ćwiczenia. Czytajcie je za każdym razem, gdy czujecie, że nie dacie rady, gdy macie gorszy dzień, gdy kanapa kusi bardziej niż bieżnia - ja też tak miałam. W tych tekstach nie oszczędzałam się, nie pisałam, jaką jestem urodzoną sportsmenką... bo nigdgy nią nie byłam! A na pytania, czy przestałam ćwiczyć, odpowiadam - nie! Po porstu, zamieniłam siłownię na salę baletową :) Ale jestem pewna, że wktótce wrócę do treningów i na pewno o tym napiszę! 


Byłam szczęśliwym dzieckiem. Miałam swoje podwórko, zabawki, kumpli z osiedla, abstrakcyjne marzenia i całą masę wielkich dziecięcych problemów, którym każdego dnia stawiałam czoła. Największym z nich był fakt, że mama ubierała mnie w sukienki, co psuło mi reputację wśród kolegów. No i nie potrafiłam pluć na odległość. Ale i tak uważam, że miałam cudowne dzieciństwo. Ten tekst jest właśnie o tym. Na blogu dość często wracam myślami do wspomnień z przeszłości. To przychodzi naturalnie, w zupełnie niekontrolowany sposób. Chyba po prostu jestem sentymentalna. Fajnie, że to lubicie. 


Ile czasu spędzacie na Fejsie? I dlaczego tak dużo? W tym tekście skupiłam się właśnie na temacie mediów społecznościowych, próbując znaleźć racjonalne powody, dla których Facebook przesłonił nam realne życie. Werdykt psychologów nie jest zbyt budujący - głównym motywem, dla którego trwonimy czas przed komputerem, lajkując, hejtując, przeglądając i komentując najróżniejsze treści, jest nasza największa ludzka słabość - ciekawość. 

Od siebie dodam, że też nie jestem święta. Jednak robiąc rachunek sumienia, stwierdziłam, że Facebook przynosi mi więcej szkody niż pożytku, więc coraz częściej znikam z sieci, żeby przypomnieć sobie, że istnieje jeszcze rzeczywisty świat - dużo lepszy od tego wirtualnego... 

***
Powinnam w tym miejscu skończyć ten tekst, bo znowu uderzam w rzewny ton, czego tak u siebie nie lubię, ale zanim do tego dojdzie, dodam jeszcze, że projekt Rude Rude Girl, miał być chwilowym eksperymentem, który gotowa byłam rzucić w jednej chwili. Przez trzy lata tego nie zrobiłam i jestem przekonana, że nigdy nie zrobię... Dlatego w trzecie urodziny życzę sobie jeszcze więcej pomysłów na jeszcze fajniejsze teksty, a Wam niegasnącej radości, śmiechu i wzruszeń podczas ich czytania. W kolejny blogowy rok wchodzę pełna zapału, więc bądźcie przygotowani - idzie nowe... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz