Sztuka "Samospalenie" w reżyserii Krzysztofa Szekalskiego na deskach warszawskiego Teatru Ateneum grana jest już od kilku lat. Dawniej widzów poruszać mogły wspomnienia i szczere wyznania bohatera, obnażające bezduszność i okrucieństwo ówczesnego systemu i metod, jakimi bez skrupułów posługiwał się komunistyczny aparat władzy. Heroiczny czyn pewnego zdesperowanego obywatela, na kanwie którego oparty jest ten niezwykły spektakl, do niedawna mógł być w oczach widowni mglistym incydentem, ledwie widocznym na kartach historii. Dziś monodram Przemysława Bluszcza zyskuje nowy wydźwięk. Treść tej sztuki jest porażająco aktualna, a wydarzenia, o których mowa, zaskakująco trafnie opisują naszą codzienność...
Od początku wiedziałam, że to będzie wielkie wyzwanie. "Samospalenie", wspaniały monodram wystawiany na scenie Teatru Ateneum, jest sztuką niezwykle ciężkiego kalibru - treść spektaklu niesie silny ładunek emocjonalny, porusza i szokuje. Jednak, mimo licznych obiekcji, nie mogłam odmówić sobie doświadczenia emocji, które towarzyszą zgłębianiu tajemnic dawnego systemu władzy. Szczególnie, że narratorem owych wspomnień jest Przemysław Bluszcz - jeden z moich ulubionych artystów...
Spektakl odwołuje się bezpośrednio do wstrząsającego wydarzenia z 8 września 1968 roku. Wtedy właśnie, podczas ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie w obecności przywódców Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, dyplomatów i 100 tysięcy widzów Ryszard Siwiec dokonał samospalenia w akcie protestu przeciwko inwazji na Czechosłowację. Ów "zwyczajny, szary człowiek", uznany wówczas przez SB za niepoczytalnego, dopiero po latach stał się symbolem walki o prawdę i wolność. Prawie 50 lat później, na Placu Defilad w Warszawie ma miejsce niemalże identyczna scena - przy melodii utworu Chłopców z Placu Broni, podpala się 54-letni Piotr Szczęsny. Jego motywy i przesłania do złudzenia przypominają manifest Siwca. W liście, który pozostawił, Szczęsny również nazywał siebie "szarym człowiekiem", a przez swój czyn wyraził niezgodę na obecną sytuację polityczną w Polsce.
Bohater sztuki Szekalskiego to były ubek, dawny "strażnik" porządku i bezpieczeństwa w kraju. Czas i miejsce akcji to bliżej nieokreślone "dzisiaj", rzeczywistość, w której tacy jak on zostali zepchnięci na margins, potępieni i zapomniani. Choć świetność i chwałę (o ile można tu mówić o jakiejkolwiek chwale) mężczyzna ma już za sobą, wspomnienia z dawnych lat wciąż żyją w jego pamięci. Uderzająca jest duma i podziw, jakie były oficer wciąż pielęgnuje w sobie. Przekonany o słuszności swoich czynów i o idyllicznych czasach, które minęły bezpowrotnie, bohater miota się w świecie, na który się nie godzi i w którym nie może sobie znaleźć miejsca. Z sentymentem wspomina swoje życie. "Ach, jak cudownie się wtedy żyło!" - zdaje się mówić jego rozrzewniony wyraz twarzy. Dawniej był wielkim człowiekiem. Dzisiaj jest nikim.
Na początku jest dość sentymentalnie. Bohater wspomina swoje sukcesy, tajne misje, liczne śledztwa, które prowadził, wrogów systemu, z którymi przyszło mu się mierzyć. W pamięci odżywają także portrety kobiet, z którymi ubeka łączyły bliższe lub dalsze więzi. "Wspaniałe lata" bezwzględnego terroru i nieustającej kontroli społeczeństwa mężczyzna uważa za jedyny tak słuszny i skuteczny mechanizm sprawowania władzy. W tym miejscu rodzi się bunt. Dlaczego ludziom, którzy z takim oddaniem służyli państwu odbiera się wszelkie prawa? Dlaczego tak radykalnie przekreśla się ich osiągnięcia? Idea ówczesnego aparatu władzy była jasna i uzasadniona wyższą koniecznością - on wciąż wierzy w jej sens. Dziś nikt już nie pamięta tej sprawnie działającej machiny, która doskonale naoliwiona, wsparta licznymi nakazami i zakazami, mknęła przed siebie, w kierunku wielkich przemian. Wykoleiła się, pozostawiając masę - takich jak on - rozbitków, sierot po dawnych rządach, dziś już nikomu niepotrzebnych.
Jest wreszcie i skrucha, co zaskakuje po fali tak wielkiej zawziętości i buty. Niespodziewanie bohater zaczyna wspominać ten dzień - upalna niedziela, południe, tłumy ludzi, wśród nich ważni dygnitarze państwowi. Podniosły nastrój zakłóca przeszywający krzyk. To właśnie on - ten buntownik bez powodu, chory na umyśle człowiek, płonie jak pochodnia, krzycząc "Protestuję!". Po kilku dniach od owego zdarzenia Siwiec umiera w szpitalu. Ot i tyle. Dlaczego więc ta historia wywarła na naszym bohaterze tak wielkie wrażenie? Wszak przecież na sumieniu byłego oficera SB ciąży wiele ludzkich istnień, o których dawno już zapomniał. Jednak wspomnienie płonącego na trybunach mężczyzny jest wciąż żywe - tak, jakby ten incydent miał miejsce wczoraj. Zagadka ta ma niezwykle zaskakujące rozwiązanie. Okazuje się bowiem, że obu mężczyzn, tak różnych pod każdym względem, łączyły dość silne więzi, których nie były w stanie zniszczyć nawet najokrutniejsze represje.
Wśród publiczności oczekującej na spektakl dominowali widzowie bardzo młodzi - dwudziestolatkowie, którzy czasy komunizmu znają jedynie z relacji swoich rodziców i dziadków. Historia ubeka poruszyła wszystkich - wieczór zakończył się zasłużonymi owacjami na stojąco. Nic dziwnego - dawno nie widziałam sztuki tak wymagającej, tak wyczerpującej psychicznie, w której aktor oddaje publiczności całego siebie. Przemysław Bluszcz zagrał fenomenalnie. Zdumiewająca jest stopniowa metamorfoza jego bohatera - od samouwielbienia, przez złość i poczucie ogromnej niesprawiedliwości, aż po rezygnację i zwątpienie. Wspomnienia obrazowały slajdy, które pokazywał widzom, nie szczędząc anegdot i komentarzy do wydarzeń tam uwiecznionych.
Czasem reakcje bohatera wywoływały we mnie złość, czasem mnie głęboko poruszały i irytowały. Dowodzi to, jak wielkim artystą jest Przemysław Bluszcz, jak głęboko wchodzi w rolę, jak się zatraca na scenie. Już po kilku minutach aktor zamienił się w autentycznego ubeka, bezwzględnego oprawcę, do którego poczułam nagłą odrazę i wstręt. Kiedy na scenie rozbłysły światła, a aktor ukłonił się publiczności, wciąż ciężko było wrócić do rzeczywistości i wytłumaczyć wzburzonemu umysłowi, że to, czego doświadczał przez minioną godzinę, było tylko inscenizacją.
W sztuce można dopatrzyć się ukrytej symboliki. Kim właściwie jest ten szary człowiek i kogo dotyczy tytułowe samospalenie? Choć nie ulega wątpliwości, że spektakl porusza tragiczne wydarzenia z 1968 roku, trudno mi się oprzeć wrażeniu, że tym szarym, zwykłym człowiekiem, niewidzialnym i zapomnianym, jest także bohater tej sztuki. W akcie symbolicznego samospalenia były oficer przyznaje się do win, rozlicza z samym sobą. Wspomnienia haniebnych czynów palą żywym ogniem. Oto właśnie krzyk szarego człowieka - rozpaczliwe błaganie o litość i wybaczenie.
Zdjęcia, materiały - Teatr Ateneum
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz