niedziela, 6 maja 2018

Zagraj to jeszcze raz, Hannes


A gdyby tak cofnąć się w przeszłość i naprawić to, co się w życiu nie udało? A gdyby tak wymazać z historii niektóre, niezbyt pozytywne wydarzenia? Zmienić podjęte w pośpiechu decyzje, porzucić wytyczoną wcześniej drogę i obrać zupełnie inny kurs? Brzmi nieprawdopodobnie, ale właśnie taki prezent od losu dostał bohater sztuki Maxa Frischa. Zachęcony obietnicą zmian, Hannes Kürmann podejmuje grę, w której sam decyduje o przebiegu poszczególnych zdarzeń ze swojego życia. Wyzywając przeznaczenie na pojedynek, nie zdaje sobie jednak sprawy, że tak naprawdę walczy sam ze sobą...

Ileż razy zastanawialiśmy się, jakby to było, gdyby los wspaniałomyślnie pozwolił nam na "edycję" poszczególnych fragmentów ze swojego życiorysu? Gdyby ktoś podarował nam życie w postaci niezapisanej kartki, którą sami możemy zapełniać treścią, według własnego uznania. Niektóre wydarzenia można by trochę poprawić, inne zupełnie wymazać, jeszcze inne dopisać, a całość przeredagować tak, żeby finalny efekt przypominał bajkową historię, w której wszystko jest dobrze. Brzmi o tyle wspaniale, co abstrakcyjnie. Jednak takie właśnie, zupełnie nierzeczywiste fantazje towarzyszyły wielu filozofom, artystom, literatom na przestrzeni wieków. 

Wśród zaszczytnego grona śmiałków snujących marzenia o tym, żeby oszukać los, znalazł się także Max Frisch - szwajcarski architekt, pisarz, reprezentant nurtu egzystencjalnego. W swoich sztukach nieraz poruszał temat przeznaczenia i zastanawiał się w nich, jak wielką moc sprawczą ma człowiek, żeby pokierować swoim życiem na własnych warunkach. Wiele interesujących dzieł wyszło spod pióra tego pisarza w wyniku tak głębokich rozmyślań. Wśród nich "Biografia", pierwowzór dzisiejszej "Gry w życie"




Niedługo po tym, jak Frisch ukończył "Biografię", sztuka zagościła w Polsce. Prapremiera tego utworu miała miejsce 4 maja 1968 roku na scenie warszawskiego Teatru Ateneum. Spektakl wyreżyserował Janusz Warmiński, ówczesny dyrektor sceny na Powiślu, a główne role zagrali Aleksandra Śląska (Antoinette Stein) i Jan Świderski (Hannes Kürmann). Prawie dwadzieścia lat później Frisch opracował nową wersję sztuki, redukując znacznie ilość postaci. Po tym jak obejrzałam ten spektakl w odświeżonej formie, trudno mi sobie wyobrazić, że w pierwotnej wersji aktorów na scenie było aż kilkunastu!

Po pięćdziesięciu latach od prapremiery "Biografia" - pod nowym tytułem "Gra w życie" - kolejny raz pojawia się na scenie Teatru Ateneum. Tym razem inscenizacji podjął się ceniony rosyjski reżyser, Aleksander Kaniewski, a na scenie występują: Magdalena Schejbal, Ewa Telega, Grzegorz Damięcki, Nikodem Kasprowicz i Krzysztof Tyniec. Spektakl o ponadczasowej, wciąż intrygującej fabule, z którą mierzy się plejada wspaniałych artystów, to obietnica niezapomnianych wrażeń. Widzowie spragnieni wielkich emocji, zaskakujących zwrotów akcji, śmiechu i wzruszeń nie wyjdą z teatru zawiedzeni. Wszystko to Kaniewski serwuje publiczności w pokaźnych ilościach. To bez wątpienia kolejna propozycja Teatru Ateneum, która zapisze się w naszej pamięci na bardzo długo... 




Kto oczekiwał sztuki uporządkowanej i przewidywalnej, ten się zapewne bardzo zdziwi, bo o fabule "Gry w życie" można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest oczywista i łatwa do przewidzenia... Utwór Frischa stawia przed publicznością wiele egzystencjalnych pytań, z których chyba najważniejsze, to: "Czy mamy jakikolwiek wpływ na swój los?" Hannes Kürmann (Grzegorz Damięcki), postanowił udowodnić sobie, że nie ma w życiu sytuacji, której nie dałoby się zmienić, nie ma decyzji, której nie dałoby się cofnąć, a ludzie, którzy dotychczas funkcjonowali w naszym świacie, mogą zniknąć, jeżeli tylko będziemy mieć takie życzenie. Przekonany o swojej racji, poddaje się dziwnemu eksperymentowi, w którym stara się odtworzyć poszczególne sceny ze swojego życia - w znacznie odmienionej wersji. 

Całej operacji przewodzi pewien jegomość (Krzysztof Tyniec), pełniący rolę moderatora, który pomaga naszemu bohaterowi zmienić to, co go w życiu najbardziej uwiera. Jest tego trochę - począwszy od dzieciństwa, przez krótki, intensywny romans z pewną ognistą Amerykanką i trudne wybory zawodowe, aż po małżeństwo z Antoinette Stein (Magdalena Schejbal). A może przede wszystkim to ostatnie. Bo co jak co, ale od chwili, gdy ta urocza, trochę postrzelona dziewczyna stanęła u progu jego mieszkania, życie Hannesa Kürmanna wywróciło się do góry nogami. Dosłownie i w przenośni. 





Nie będę Wam opisywać, jak wyglądała ta przedziwna operacja, za sprawą której Hannes Kürmann miał się stać zupełnie innym człowiekiem. Nie zamierzam tego robić, bo zdradziłabym zbyt wiele, pozbawiając Was tym samym najlepszej zabawy. Zdradzę tylko, że spektakl ma słodko - gorzki wydźwięk. Tytułowa gra w życie koryguje niektóre wyobrażenia Kürmanna na temat jego "lepszej wersji siebie", pozbawia go wielu złudzeń i pozostawia ze smutną myślą, że pewnych aspektów się nie przezwycięży, nie przeskoczy, ani nie obejdzie. Najważniejsze zjawiska, nad którymi człowiek nie ma żadnej władzy to bez wątpienia miłość i śmierć. 

Zachwycające kreacje aktorskie udało się stworzyć każdemu z artystów grających w tej sztuce. Każda z ról okazała się wyjątkowa, ponadprzeciętna, wyrazista i doskonale dopracowana. Grzegorz Damięcki fantastycznie wcielił się w głównego bohatera, Hannesa Kürmanna, odrobinę nieporadnego, zagubionego, niepogodzonego ze swoim życiem mężczyznę, który bezskutecznie walczy ze swoim losem. Aktor doskonale pokazał publiczności stopniowy proces zmian, jakim ulega jego bohater. Na początku widzimy Kürmanna, którym targają złość, gniew i irytacja. Następnie Hannes mięknie pod wpływem niespodziewanej fali miłości, jaka zalewa go wraz z każdym pojawieniem się Antoinette. Końcowa faza to zmęczenie i rezygnacja - ten moment bezsilności bohatera najbardziej chwyta za serce... 

Wspaniale wykreowała swą postać Magdalena Schejbal. Aktorka zdradziła mi jeszcze przed premierą, że Antoinette bardzo przypomina jej Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany'ego". Ciekawe, czy gdyby nie podsunęła mi tego skojarzenia, zauważyłabym cechy wspólne obu bohaterek od razu, czy potrzebowałabym na to więcej czasu. Antoinette - podobnie jak Holly z utworu Trumana Capote - czaruje wdziękiem, urzeka dziewczęcą beztroską, bawi swym lekkomyślnym stylem bycia, a nade wszystko wzbudza ogromną sympatię - tak wielką, że bez większego wysiłku można jej wybaczyć wszystkie grzechy, jakie ma na swoim koncie... Ach, i jeszcze zdanie, które w jednej ze scen wypowiada Antoinette - zupełnie jak wyjęte z ust Holly Golightly: 
"Mężczyźni zawsze się martwią o to, czy kobieta sypia z byle kim. Nie, nie sypiam z byle kim, a jak już się z kimś prześpię, to potem chętnie wracam do siebie, żeby pobyć tylko ze sobą(...)"
Magda uczyniła z tej postaci dziewczynę wrażliwą, zagubioną, uwikłaną w sprawy, które ją przerosły. Antoinette jest bohaterką wielowymiarową i tylko od nas zależy, jak na nią spojrzymy i jakiej ocenie poddamy jej działania. Jedno jest pewne - po tym, jak zobaczyłam na scenie śmiejącą się beztrosko i radośnie Magdalenę Schejbal z fryzurą a'la Audrey, w klasycznym beżowym trenczu i wielkich ciemnych okularach, nie wyobrażam sobie innej Antoinette. Magda jest w tej roli fenomenalna. 

Nie byłoby tego całego show, gdyby nie Krzysztof Tyniec. Aktor, będąc kimś w rodzaju alter ego głównego bohatera, sprawnie prowadził Kürmanna przez poszczególne etapy jego życia. I jak to u Tyńca bywa, nie zabrakło zabawnych, ironicznych komentarzy wypowiadanych z charakterystyczną dla artysty intonacją, którą każdy wybudzony ze snu w samym środku nocy skojarzy z licznymi kreacjami tego aktora. Jego postać w sztuce jest też w pewnym sensie sumieniem głównego bohatera. Strofuje go, poucza, karci, gdy Kürmann popełni gafę, albo zachowa się w sposób niezdarny i niegodny dorosłego, kulturalnego mężczyzny. A w tym wszystkim jest tak niezwykle czarujący - jak zawsze. 

Trzeba koniecznie wspomnieć o postaciach drugoplanowych, w które zagrali Ewa Telega i Nikodem Kasprowicz. Aktorzy wcielają się w sztuce w dwójkę asystentów, będących poniekąd aktorami w spektaklu o życiu Hannesa Kürmanna. Zaskakująco sprawni pomocnicy moderatora w jednej chwili portafią przeistoczyć się w każdą z osób z otoczenia Kürmanna. Co więcej - robią to w rozbrajająco śmieszny sposób! Ewa Telega podbiła serca publiczności, udając panią Hubalek, gosposię Hannesa Kürmanna. Służąca bawi widzów do łez wykonując co chwila komiczne dygnięcia, a zwieńczeniem jej absurdalnie śmiesznego zachowania są ostentacyjne zaloty jakie czyni do swego pracodawcy.




Sztuka Maxa Frischa ma w sobie niesamowitą siłę przekazu, która - choć początkowo bardzo mąci widzom w głowach - finalnie pozostawia ich z masą dylematów dotyczących uniwersalnych wartości. Chyba każdy twórca chciałby, żeby jego sztuka znacząco wpłynęła na sposób myślenia odbiorców. Spektakl "Gra w życie" w reżyserii Aleksandra Kaniewskiego z pewnością ma w sobie tę wyjątkową moc. Zapewniam, że jeszcze długo po obejrzeniu "Gry..." na scenie Teatru Ateneum Wasz umysł będą dręczyć nurtujące pytania - jak, dlaczego i po co główny bohater zagrał w tę dziwną grę? Czy nie lepiej było ze spokojem zdać się na to, co przyniesie los? 



Zdjęcia, materiały - Teatr Ateneum 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz