poniedziałek, 10 września 2012

Tak sobie myślę


Oczyszczam stronę z warstwy kurzu, którym zarosła przez miesiąc. Miesiąc nie pisałam o niczym. Ani o rzeczach konkretnych, ani o ulotnych, ani o drobiazgach… Czasem trzeba się wyłączyć. Nie dlatego, że nie było tematów. Było ich mnóstwo. Zawsze jest o czym pisać, ale nie zawsze wystarcza kreatywności i pomysłu, jak taki natłok informacji i zdarzeń ubrać w słowa i stworzyć kompozycję złożoną z kilku/kilkunastu zdań, która byłaby esencją tego, co chciało się przekazać.


Wracam po przerwie. Zawsze, gdy się wraca, zaczyna się jakiś nowy początek tego, czego nie było wcześniej. Zaczynać zawsze najlepiej od rzeczy małych, więc teraz zaczynam ten tekst, bez większego pomysłu na to, jaki będzie ciąg dalszy. Proszę o odrobinę wyrozumiałości, bo nie wykluczam faktu, że nie rozwinie się wcale tak, jakby chciał każdy z Was… Może się zakończyć tak, jak się zaczął, może nie mieć wcale ważnych i bardziej lub mniej interesujących momentów, może być jednostajny i utrzymywać cały czas ten sam rytm, który moim zadaniem przypomina trochę turkot pociągu, trochę nieśpieszny stukot obcasów na chodniku, kiedy jest już ciemno, późno i w okolicy nie ma nic ani nikogo, kto mógłby ten dźwięk zagłuszyć własnym dźwiękiem…Może urywane, krótkie zdania bardziej wpadają w ucho i skuteczniej docierają do Ciebie, czytelniku tego bloga. Może…ale czasem mam takie dni, kiedy nie chce mi się nic skracać, nie mam ochoty ucinać, stawiać kropki, tylko ciągnę, rozwijam myśli, jak bardzo długą, poplątaną wstążkę.


Spośród wielu form i możliwości spędzania wolnego czasu najbardziej lubię myśleć. Mam parę miejsc, gdzie myśli mi się najlepiej, ale generalnie nie lubię się ograniczać. Myśleć można wszędzie, a nagły przypływ myśli dopada mnie często w najmniej oczekiwanym momencie, nieważne, gdzie jestem. 

Często moje wielkie myślenie jest zaplanowane z pełną premedytacją, i wtedy wygląda to tak, że nagle, w najbardziej dla mnie dogodnej porze dnia - czyli ostatnio około pierwszej w nocy… - zamykam się w swojej własnej czasoprzestrzeni i odpływam... Myślenie jest jak magiczny obrzęd,  po którym nastaje duchowe oczyszczenie, zminimalizowanie trosk, zastąpienie znaków zapytania kropkami i wykrzyknikami.

Czasem bardzo pragnę, żeby życie mnie zaskoczyło. Żeby pokazało mi, że wszystko, w co nie wierzę - nie wierzę z całego serca, bo uważam za bajki stworzone dla ludzi ku pokrzepieniu serc - jest prawdziwe. Czasem pragnę, żeby któregoś dnia to wszystko, co neguję, okazało się prawdą, żeby ktoś mi wykrzyczał prosto w twarz, że nie miałam racji. Wierzcie mi lub, nie ale czekam na to, kiedy widzę jak wiele ludzi wierzy. Jak cudownie byłoby nie mieć racji - choć raz, choćby w tych kilku tematach się pomylić, tak bardzo się pomylić!
Lubię sobie tworzyć maksymy, wymyślać motta, złote myśli, dewizy, które będą obowiązywać przez następny tydzień. Albo przez następne trzy dni, albo tylko do wtorku, do godziny piętnastej trzydzieści. Lubię podsumowywać jednym zdaniem wszystko, co mnie w danym dniu spotkało, wszystko co usłyszałam, przeczytałam, co przeanalizowałam i przetłumaczyłam sobie na własny, tylko dla mnie zrozumiały i przejrzysty język. Lubię zamykać klamrą sytuacje, lubię mieć nad nimi kontrolę i trzymać długopis w ręku. Lubię stawiać kropkę, kiedy akurat mam ochotę ją postawić. To ja przypieczętowuję koniec historii.

Zaczynam pisać książkę.
-O czym będzie?
-O życiu.
-Czyli?
-Czyli smutna.
-Ktoś umrze? Zabijesz głównego bohatera?
-Tam będą sami główni bohaterowie. Zabiją ich ambicje, kłamstwa. Zabiją ich własne pragnienia.
- Nie lubię smutnych książek…Nie mogłabyś napisać czegoś weselszego?
-Ciągle mnie kusi, żeby stworzyć najweselszą, najbardziej optymistyczną powieść w historii literatury.
- I co?
- I nie potrafię.

Nieważne, gdzie jestem, z kim, co czuję i czego mi brak. Nieważne, kiedy mam pod ręką książkę, bo dzięki książkom mogę być w zupełnie innym miejscu i czasie, z zupełnie innymi ludźmi, niż ci dookoła mnie i przeżywać zupełnie odmienne problemy niż moje własne. Tracę poczucie rzeczywistości, zapominam, gdzie jestem, nie słyszę tego, co dzieje się wokoło. Ból przerwanej lektury jest jak siarczysty policzek, głód niedoczytanego rozdziału jest jak głód narkotykowy, miłość i przywiązanie do bohaterów czuję jeszcze długo po przeczytaniu ostatniej strony…

Książki też lubię podsumowywać. Nad ich treścią myślę jeszcze długo po tym, jak się skończyły. O bohaterach i tytule też. Usilnie próbuję znaleźć sens tego co przeczytałam. Przekuć treść kilkuset stron w jedno krótkie zdanie. Takie jedno zdanie zawiera często kwintesencję uniwersalnych prawd życiowych, na każdy temat, o wszystkim.  A tutaj możesz sam sobie dopisać resztę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz