Wpadłam do mieszkania jak burza, strącając
torbą stojącego na półce przy drzwiach drewnianego anioła. Janek, bo tak się
przyjęło go nazywać, wyrżnął z impetem na posadzkę w przedpokoju, łamiąc sobie
z trzaskiem lewe skrzydło.
Nie było mi przykro. Przyglądałam mu się przez moment, usiłując zrozumieć, jak coś tak brzydkiego mogło rezydować w moim domu przez tyle lat. Janek, dzieło stworzone przez jakiegoś niezbyt uzdolnionego zakopiańskiego juhasa, który strugał go zapewne na mega kacu, miał zeza rozbieżnego, garb wielkości głowy i wielką misję do spełnienia - jego rażąca brzydota miała chyba przypominać zapędzonym, zbyt skoncentrowanym na sobie ludziom, że są na świecie rzeczy ważniejsze, niż wygląd zewnętrzny. Niestety, byłam głucha na to jego przesłanie. Za każdym razem, kiedy wychodząc z domu, mijałam Janka w przedpokoju, zamiast współczucia na widok jego szkaradnej, poczciwej gęby i rozbieganych oczu, myślałam jedynie: ”Muszę w końcu wypieprzyć to straszydło".
Nie było mi przykro. Przyglądałam mu się przez moment, usiłując zrozumieć, jak coś tak brzydkiego mogło rezydować w moim domu przez tyle lat. Janek, dzieło stworzone przez jakiegoś niezbyt uzdolnionego zakopiańskiego juhasa, który strugał go zapewne na mega kacu, miał zeza rozbieżnego, garb wielkości głowy i wielką misję do spełnienia - jego rażąca brzydota miała chyba przypominać zapędzonym, zbyt skoncentrowanym na sobie ludziom, że są na świecie rzeczy ważniejsze, niż wygląd zewnętrzny. Niestety, byłam głucha na to jego przesłanie. Za każdym razem, kiedy wychodząc z domu, mijałam Janka w przedpokoju, zamiast współczucia na widok jego szkaradnej, poczciwej gęby i rozbieganych oczu, myślałam jedynie: ”Muszę w końcu wypieprzyć to straszydło".
Jankowe, wyłupiaste gały patrzyły na mnie
z podłogi z wyrzutem. "Jesteś
złym człowiekiem. Jesteś krnąbrna, złośliwa i samolubna". Podniosłam poobijaną, uszkodzoną
figurkę i postawiłam z powrotem na półce. Bez jednego skrzydła Janek wyglądał
jeszcze gorzej, niż zwykle - jak ofiara jakiegoś strasznego kataklizmu. To nic,
przyklei się. "Jesteś
złym człowiekiem" -
zdawało się wciąż powtarzać przenikliwe, jankowe spojrzenie. Paranoja jakaś,
żebym przejmowała się kawałkiem drewna. "Uparta,
złośliwa i samolubna" dźwięczało
mi w uszach, kiedy zniknęłam w swojej sypialni, mocno trzaskając drzwi. A niech
go szlag...
***
"Pisanie nie oznacza myślenia - to
przedrzeźnianie albo co najwyżej imitacja myśli"
~ Emil Cioran
Z kubkiem gorącej herbaty przystąpiłam do
pisania kolejnego rozdziału czegoś, co pretenduje do miana książki, o ile
wystarczy mi sił i samozaparcia, żeby ją wreszcie skończyć. Nie jestem zła. W
mojej powieści jest wiele postaci zepsutych do szpiku kości, przy których
jestem wzorem wszelkich cnót. Są dziwki, narkomani, oszuści i źli, bardzo źli,
zdeprawowani ludzie. Piszę kolejne zdania i nie mogę wyjść z podziwu, jak można
być takim draniem, zdrajcą, popaprańcem. Najbardziej pozytywna bohaterka w mojej historii, to złamana ciężarem życia, zmarnowana prostytutka,
wzbudzająca nie tyle wstręt, co litość. Mroczne miasto. Niby nie odkrywam nic
nowego, a jednak czasem sama mam problem z kontynuowaniem niektórych
kontrowersyjnych, brudnych wątków. Czasem się rumienię, czuję wstyd i
zażenowanie w imieniu mojej bohaterki, leżącej na ulicy, w pijackim widzie, bez
bielizny, po ciężkiej, całonocnej pracy. Nie, nie jestem zła. Zawsze znajdzie
się ktoś gorszy ode mnie.
Drogi P, piszę książkę. Odbierz wreszcie
ten telefon, bo muszę Ci koniecznie o tym opowiedzieć. Bo właściwie, to nie
wiem, czy dobrze piszę. Czy ktoś taki jak ja może pisać o majtkach porzuconych
na ciemnej ulicy? Czy jest jakaś podział psychologiczny na autorów piszących o dziwkach
i majtkach i na takich, którzy by o tym nigdy w życiu, absolutnie, pod żadnym pozorem? Czy nie powinnam
stworzyć kolejnej historii poprawnej dziewczyny, marzycielki, która jest
nieszczęśliwa, ale potem poznaje absolutniefantastycznegofaceta i już jest
szczęśliwa, koniec? P, nie mów mi, że nie pasuję do historii o dziwkach i
majtkach. A właśnie, że będę pisać brzydkie, mroczne historie o złych,
mrocznych ludziach. I co Ty w ogóle możesz wiedzieć o życiu? Jeździsz sobie po
świecie i spijasz tylko śmietankę tej, w gruncie rzeczy, marnej ludzkiej
egzystencji, która Ciebie nie dotyczy, bo jesteś wybrańcem losu. Bo zawsze
miałeś czerwony pasek na świadectwie, skończyłeś ASP i ludzie Cię kochają za
sam fakt, że istniejesz. Dlatego nie mów mi, co mam robić, bo zwyczajnie mnie
nie rozumiesz.
- Halo?
- Piszę książkę.
- Od dziesięciu lat piszesz książkę,
- Teraz piszę naprawdę.
- Ciągle tą samą?
- Czy mógłbyś w końcu zacząć traktować
mnie poważnie?
- Zawsze traktuję Cię poważnie.
- Nie mogę pisać szybciej, zrozum. To
książka z gatunku tych, które dojrzewają wraz z człowiekiem.
- I na jakim etapie dojrzewania jesteście
obecnie?
- Kto?
- Ty i Twoja książka.
- Chyba buntu.
- Późno.
- Najlepsze światowe dzieła powstały na
etapie buntu. Bunt to w ogóle świetna rzecz, jeżeli chcesz znać moje
zdanie.
- Wiesz, co? Jeżeli mogę Ci coś poradzić,
przeczekaj ten bunt i zacznij pisać, jak ci zupełnie minie. Najlepsze dzieła to
te, które powstają całkowicie świadomie.
- Ale ja się buntuję całkowicie świadomie!
- Wiem. W tym problem.
- P, wracaj już.
- Wrócę. Wtedy mi wszystko
wytłumaczysz.
- Wszystko.
- To dobrze.
- P? Ale nie jestem samolubna i złośliwa.
Prawda?
"Taniec jest jak napad na bank -
liczy się każda sekunda"
~ Twyla Tharp
"Balet musi boleć" - słyszę za każdym razem, gdy jęczę z bólu
usiłując stanąć na zmaltretowanych palcach. Czasem wyobrażam sobie, że w ogóle
nie mam stóp, a moje nogi to dwa niewzruszone, nieczułe na ból betonowe słupy.
Gówno prawda...
Boli i to jak. Skupiając się na bólu gubię
technikę, usiłuję jakoś ominąć ruch stopy, który wywołuje nieznośne pulsowanie
i już się cieszę, że mi się udało, gdy nagle napotykam świdrujące spojrzenie
pani M. Gówno prawda - nie udało się. Wszystko od początku, dokładnie.
Do-kła-dnie. Oszukiwanie odpada, bo stoi tuż za mną. Ostatnia pozycja, second arabesque, czuję, że zaraz skonam
i niewątpliwie będzie to piękna śmierć. Udało się, myślę sobie triumfalnie, ale
pani M nie podziela mojego entuzjazmu. "Nie ćwiczysz".
Taniec klasyczny wymaga systematyczności, uwagi. Zawsze jest coś, co można jeszcze
poprawić, udoskonalić, podszlifować. "Za mało elastyczności w ruchach.
Gubisz kroki. Zapominasz figury". Jest źle. Źle, źle, źle.
Wstaję o piątej rano, zakładam baletki i
ćwiczę. Zawsze jest coś, co można poprawić. Zawsze jest coś, za co można pocierpieć.
W demi plie, z nogą na komodzie cierpię za błędy z
przeszłości, związki, które były pomyłką, złe decyzje, niepowtarzalne szanse, których
nie wykorzystałam, własne słabości. Im więcej przychodzi mi tego wszystkiego do
głowy, tym bardziej schodzę w dół i w pewnym momencie błędów jest już tak dużo,
że demi plie staje się grand i już właściwie siedzę, a nie stoję,
wciąż z nogą w górze, a ból istnienia rozrywa mnie od środka. Za własne
grzechy.. Gdy muzyka dobiega końca, staję wreszcie w tym cholernym,
znienawidzonym z całego serca, drugim arabesku i dziękuję sobie w duchu za
wszystkie błędy z przeszłości, związki, które były pomyłką, złe decyzje,
niepowtarzalne szanse, których nie wykorzystałam i własne słabości. Na palcach,
z ręką w górze patrzę w lustro i myślę: "warto było błądzić".
"RoboCop zginął za nasze
grzechy..."
~ Michał R. Wiśniewski, "Jetlag"
Surrealistyczny, poniedziałkowy wieczór.
Wracam do domu zatłoczonym tramwajem numer 24. Stoję, a raczej wiszę na
poręczy, usiłując nie myśleć o tym, jak bardzo bolą mnie nogi po dzisiejszych
zajęciach. A bolą bardzo. Mimo to, stoję wytrwale, bo twardym w życiu trzeba
być. Mijając skryty pod ciężarem jesiennego mroku park Skaryszewski,
przypominam sobie, że śniłam dziś po łacinie. W tym śnie darłam się w
niebogłosy: "Veni, vidi,
vici!". Nie pytajcie, dlaczego, bo nie wiem. Czasem moje sny mnie
niepokoją. I to jeszcze po łacinie... Przecież ja nie mówię po łacinie. Nic.
Jedyne, co pamiętam z lekcji łaciny w liceum, to "Salve!" i "Julia habitat", bo
potem nasza nauczycielka poszła na macierzyński i więcej jej nie widzieliśmy,
przez co żadne z nas nigdy nie dowiedziało się, gdzie właściwie Julia habitat i
czy uprawiała seks z Marcusem, który też równie często występował w naszym
łacińskim elementarzu. Życie to jednak pasmo rozczarowań. Dziewczyna obok mnie
czyta w skupieniu książkę Michała R. Wiśniewskiego. Na pustej stronie duży,
pogrubiony cytat: "RoboCop
zginął za nasze grzechy". Pozamiatane.
***
Druga, albo trzecia w nocy. Wpadam z
impetem do domu, zahaczając torbą o wiszącą przy drzwiach półkę i zrzucając ja
razem ze stojącym na brzegu upiornym, drewnianym aniołem. "Samolubna i krnąbrna"...
Chwiejąc się na zdecydowanie zbyt wysokich - jak na ilość wypitego tej nocy
wina - szpilkach, patrzę na pękniętą półkę i Janka, leżącego smętnie pomiędzy jedną, a drugą jej częścią.
Salve, to znowu Ty. Nigdy nie było nam ze
sobą po drodze, prawda? Dobrze, że wreszcie to sobie wyjaśniliśmy. Nie jestem złym człowiekiem. Jestem tylko trochę pijana... Niewiele
myśląc, miażdżę obcasem drugie jankowe skrzydło, po czym z satysfakcją
podnoszę resztki ciosanego, malowanego ręcznie drewna i wrzucam wszystko do
kosza na śmieci. Veni, vidi, vici... Idę spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz