Późny wieczór. Uroczysta premiera w
warszawskim Teatrze Wielkim. Sala Moniuszki pęka w szwach. Dyrygent daje znak
orkiestrze, gasną światła i rozbrzmiewa dobrze znana muzyka. Oglądam spektakl z
dziwnej perspektywy, jakbym siedziała wysoko, wysoko na górze - nie na
balkonie, ale na żyrandolu... Wśród widzów na sali rozpoznaję moich znajomych,
rodzinę i masę innych osób, które znam bardziej, bądź mniej... Po scenie
pląsają łabędzie, czarnoksiężnik Rotbart, książę Zygfryd, ale czegoś
brakuje... Gdzie jest Odetta?
Przez salę przetacza szmer pełen niezadowolenia. Słychać stłumione, pełne pretensji rozmowy, że co to za "Jezioro Łabędzie" bez łabędzia?! Gdy gwar staje się już nie do zniesienia, na scenę wchodzi dyrektor teatru z mikrofonem w ręku i grobowym tonem zwraca się do zgromadzonych na sali widzów: ”Drodzy Państwo, bardzo dziękuję za tak liczne przybycie. Niestety, ze smutkiem muszę oznajmić, że spektakl zostanie odegrany z pominięciem głównej roli, gdyż Królowa Łabędzi właśnie przesłała nam smsa, że stoi w korku na moście Śląsko - Dąbrowskim"...
1.
Budzę się z krzykiem. Podobno każdy sen
coś znaczy. Ten zdaje się być proroczy, bo po chwili uświadamiam sobie, że
jeżeli chcę zdążyć na autobus ostatniej szansy, za pięć minut powinnam być na
przystanku. Nie ma mowy... Drodzy Państwo, niestety ze smutkiem muszę
oznajmić, że Królowa Łabędzi nie dotrze na dzisiejszą lekcję tańca, bo śpi
zabarykadowana górą poduszek. Wyrzuty sumienia? Znam... Pojawią się za dwie
godziny - jak tylko się obudzę.
2.
- Proszę mówić.
- O czym?
- O tym, co Panią męczy.
- Męczy... Och, dużo tego będzie.
- Nałogi?
- Poniekąd. I obsesje.
- Więc proszę mówić.
- Zapach świeżo wydrukowanych książek. Naleśniki. Ciągłe, niekończące się próby porządkowania świata.
Potrzeba absolutnej perfekcji. Cierpienie z powodu własnych niedoskonałości.
Myślenie przed snem o rzeczach, o których nie powinno się myśleć przed snem.
Problemy z odróżnianiem marzeń od rzeczywistości. Napady paniki, kiedy marzenia
stają się rzeczywistością...
3.
Drogi P...Strasznie dawno nie pisałam, ale
mam nadzieję, że mi wybaczysz. Nie mam na nic czasu. Wiem, zawsze piszę, że nie
mam czasu - ale dotąd przesadzałam, a teraz nie mam czasu naprawdę.
Pamiętasz, jak pisałam Ci kiedyś, rozgoryczona, że nie ma sensu marzyć, bo to przynosi tylko rozczarowania? Chyba wreszcie mogę powiedzieć, że się myliłam.
Znasz to uczucie, kiedy wydaje Ci się, że świat to scena, a Ty grasz w jakimś
niesamowitym przedstawieniu i oczy licznej widowni śledzą każdy Twój ruch? Tak
się teraz czuję. Chciałabym Ci o tym opowiedzieć. O tej wielkiej szansie i o
tej wielkiej scenie i o tym, że dzieje się coś cudownego i powinnam się
cieszyć, ale jestem przerażona... Co byś mi powiedział w tym momencie?
Powiedziałbyś mi "Nie spieprz tego" i "Nie
patrz pod nogi". Kochany P, czuję się trochę przybita tym natłokiem zdarzeń.
No i mam permanentny burdel w domu. Pierwsze, co byś zobaczył, gdybyś teraz
stanął w drzwiach mojej sypialni, to sterty kostiumów do ćwiczeń, czarne
trykoty porozwieszane na uchwytach szafy i komody i baletki walające się w
każdym kącie. Moje życie zostało podporządkowane baletkom i trykotom. Napiszę
jak się z tego wszystkiego odkopię. Twoja A.
4.
1993 rok, Warszawa. Osiedlowy Dom Kultury
Kamionek. Mam 5 lat i czekam na przesłuchanie do swojej pierwszej w życiu grupy
tanecznej. W obskurnym, dusznym budynku tłum dzieciaków w mniej więcej moim
wieku i ich rozwrzeszczani rodzice. Dorośli wypełniają formularze, poprawiają
swoim pociechom fryzury, ćwiczą z nimi kroki, śpiewają, rzucają idiotyczne
teksty w stylu "nie biegaj,
bo się spocisz", albo "pamiętaj, żeby tańcząc, cały czas
się uśmiechać". Kino za darmo... Kiedy nadchodzi moja kolej, wchodzę
na salę z niewielką grupką dzieciaków, gdzie czaka już na nas nienaturalnie
rozpromieniona pani rytmiczka. Zapodaje bit na starym, rozstrojonym pianinie do jakiejś piosenki o
bocianie i żabkach, pokazując nam ręką, żebyśmy tańczyli w kółeczku. Dzieciaki
niemrawo biorą się za ręce i zaczynają podrygiwać. Wszystkie oprócz jednej,
pulchnej, nadąsanej dziewczynki. "Dlaczego z nami nie
tańczysz?" - Pyta mnie
pani, szczerząc się przeraźliwie. "Bo
mi się tu nie podoba" -
walę prosto z mostu, po czym z niemałym trudem otwieram ciężkie drzwi i
ostentacyjnie wychodzę. Na pytanie mojej mamy,
”Co się stało?", odpowiadam krótko - "Nie chcę TAK tańczyć. Chcę
tańczyć naprawdę".
5.
Sierpień, 2014. Na przejściu dla pieszych
przy ulicy Wiatracznej stoi długi rząd samochodów. Jest straszne zamieszanie,
kierowcy nie kryją irytacji, wychylając się z aut, trąbią i krzyczą. Jeżeli pojawilibyście
się w tym dniu, o tej godzinie w okolicach Ronda, już z daleka zauważylibyście
dziki korek. Coś wstrzymuje ruch. A raczej ktoś. Drobiąc chwiejnym krokiem na niebotycznie wysokich obcasach próbuje pokonać odcinek
dzielący pasy od krawężnika, ale ten mimo rozpaczliwej walki z grawitacją,
zdaje się wciąż uporczywie oddalać. Szpilki to największa broń kobieca, ale też
jej największy wróg, jeżeli wcześniej nie opanowało się sztuki balansu na 16 centymetrach
wysokości. Jestem gdzieś w połowie drogi, światło przez ten czas zmieniło się
co najmniej trzy razy, klaksony trąbią niemiłosiernie, a jakiś facet w
czerwonym Punto wyzywa mnie od pokrak. Ostatnim wielkim susem wskakuję na
chodnik, sapię jak parowóz, bo był to wysiłek nadludzki, a przecież dopiero
wyszłam z domu! "Lezie na
tych szczudłach jak święta krowa!" -
słyszę jeszcze od impertynenckiego dziadka. Witamy na Pradze. Kobieta elegancka
ma tu, drodzy Państwo, niełatwe życie... Chodniki, przystosowane do ciężkich,
zszarganych buciorów, nie przewidziały, że będą po nich
czasem stąpać chwiejne, drobne szpileczki. Ile to już razy zniszczyłam obcasy
skacząc po wyrwach, górach, dołach i pęknięciach! Ile razy omal się nie
zabiłam, błądząc gdzieś myślami i nie zauważając wielkiej dziury, którą
rozkopali panowie robotnicy, robiąc sobie następnie długą przerwę na Chińczyka.
Praska egzystencja przypomina czasem szkołę przetrwania i nie ma w tym ani
trochę przesady... Prosto z przejścia dla pieszych, trafiam w ramiona czarującego
policjanta. Kto mieszka na Pradze, ten wie, że na jednego mieszkańca przypada
średnio trzech funkcjonariuszy służb mundurowych. Jesteśmy chyba obecnie
najbezpieczniejszą dzielnicą Warszawy. A przynajmniej, tak powinno być...
"Czy wie Pani, do czego służy sygnalizacja świetlna?" Wiem, odpowiadam. Facet zaczyna mi
tłumaczyć, jak upośledzonej, zasady przechodzenia przez jezdnię.
Bardzo staram się pilnie słuchać, ale moje myśli całkowicie zaprząta uporczywy
ból nóg. Przez moment kombinuję, jak nie dostać mandatu i dotrzeć na umówione
spotkanie w miarę punktualnie. O własnych siłach nie dam rady - pokonały mnie moje własne buty. "Panie
władzo”, miałczę płaczliwym tonem. "Mam
straszny problem natury ortopedycznej. Jedzie pan może w stronę centrum?"
6.
Październik 2014, Szkoła Baletowa w
Warszawie. Pierwsza lekcja u Pani M.
Cieszcie się każdą minutą spędzoną na tej
sali. Uczycie się tańca tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności. Doceńcie
muzykę, którą słyszycie i to wyjątkowe miejsce, które wyszkoliło wielu
znakomitych tancerzy. Nie musicie wyciskać z siebie siódmych potów, żeby
zatańczyć najlepiej, jak tylko się da. Chodzicie na te zajęcia dla siebie.
Żadna z Was nigdy nie zostanie baletnicą. Nie zatańczycie nigdy na deskach
teatru, ale zawsze możecie czerpać satysfakcję z własnych małych sukcesów...
7.
Marzec 2015, Teatr Wielki - Opera Narodowa
..Zwieńczeniem warsztatów będzie uroczysty
występ Waszej grupy na deskach Teatru Wielkiego. Przez najbliższe trzy miesiące
czeka Was ciężka praca i długie ćwiczenia pod okiem znakomitych tancerzy Baletu
Narodowego. Mam nadzieję, że dotrwacie do końca i zobaczymy Was w czerwcu, żeby
każdemu z osobna pogratulować wspaniałego spektaklu. Życzymy Wam wytrwałości i
powodzenia...
Milion razy przechodziłam pod oknami tego
budynku, zastanawiając się, jak to jest ćwiczyć różne kombinacje pas tam, w środku. Wiele razy
zdarzało mi się podczas lekcji tańca przyglądać się zarysom sylwetek widocznych w oknach gmachu teatru. Zawsze dotąd czułam, że jest całkowicie poza
moim zasięgiem. Tego dnia, w niedzielny poranek brama Teatru Wielkiego, którą każdego
dnia wchodzą artyści i pracownicy, stanęła przede mną otworem. Z wielkim
namaszczeniem stawiałam każdy krok po schodach, którymi zbiegały w dół i wbiegały na próby najsłynniejsze nogi największych scen baletowych. "Nie zatańczycie nigdy na
deskach teatru...". Zatańczymy. Równo za trzy miesiące.
8.
Grudzień, 2014. Kiedy jest mi źle, kupuję książki. Ostatni czas nie był chyba dla mnie zbyt pomyślny, bo przyciągnęłam do domu całe stosy
literatury, która piętrzy sie teraz w każdym kącie sypialni, tworząc zgrabne
piramidki. Jest takie miejsce, gdzie mając nawet kilka groszy w kieszeni, zawsze
znajdę jakąś fantastyczną książkę. Niedawno w celach terapeutycznych nabyłam
cały komplet Zafona, biografię Rudolfa Nurejewa, wyjątkowe wydanie
"Wielkiego Gatsby'ego", pamiętniki Jandy i mały album Renoira. Panie
Doktorze, pragnę poinformować, że kuracja przynosi doskonałe efekty.
- Proszę zaczynać.
- Ale od czego?
- Od początku. Co Panią męczy?
- Mam wymieniać wszystko?
- Proszę, mamy czas.
- Chyba najbardziej męczy mnie to, że choć
staram się być dla siebie przyjacielem, najczęściej jest dokładnie
odwrotnie. Najczęściej jestem dla siebie największym wrogiem. Najczęściej to ja
niszczę wszystko, co mozolnie zbudowałam przez lata, skreślam to, nad czym tak
długo pracowałam. Dlaczego? Bo dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu, nie uda
się. Zwykle mi się nie udaje. To, dlaczego miałoby mi sie udać tym razem?
Rozumie Pan? Prawda?
9.
Balet uczy pokory. Pokornie, ze spuszczoną
głową przyjmuję fakt, że na wielkiej scenie jestem jeszcze taka malutka. Żeby osiągnąć wielki sukces, trzeba zdobyć się na wielki wysiłek. Żeby osiągnąć
mały sukces, trzeba dać z siebie równie dużo... Wracam do domu tramwajem numer
9 i usiłuję czytać, ale powieki powoli opadają, broniąc sie przed monotonnym
tekstem. Miarowy turkot pojazdu kołysze mnie, odpędzając wszelkie zbędne myśli,
które tego dnia zaprzątały mi głowę. Nigdy wcześniej nie zasnęłam w żadnym ze środków komunikacji miejskiej, w obawie przed złodziejami, zboczeńcami i
własnym brakiem orientacji w terenie. Tym razem jest mi wszystko jedno. Tramwaj
delikatnie sunie po torach, siedzę z głową opartą o zimna szybę i poddaję się
ogarniającemu mnie zmęczeniu. Jest tak cudownie, że nie martwię się seryjnymi
mordercami, ani podstępnymi kieszonkowcami. Jadę w dal, śpię i nie mam zamiaru podnosić
powiek. Proszę bardzo - bierzcie z mojej torby, co chcecie. Tylko mnie nie budźcie.
10.
Marzec, 2015. "Technika w tańcu jest mniej ważna.
Najistotniejsze jest to, co masz w środku, czyli pasja. To właśnie widzi publiczność,
gdy tańczysz" - A.,
koleżanka z warsztatów tanecznych, studentka choreografii.
Ćwiczymy balans już w damskiej szatni
mikroskopijnych rozmiarów, usiłując przebrać się, stojąc na kilku centymetrach
wolnej podłogi. Na korytarzu wyłożonym miękkim dywanem cześć grupy już się rozciąga.
W centralnym miejscu na ścianie w sali baletowej wisi portret wielkiego
mistrza, Wacława Niżyńskiego. Bóg tańca śledzi ukradkiem każdy nasz ruch.
Zaczynamy od klasyki. Wykonujemy kolejno frappe,
jete, develope i rond de jambe par terre - nie przy usypiających walcach Chopina,
ale przy energicznej Habanerze z Carmen.
Gdy wyciągam nogę w develope,
w tle rozbrzmiewa mój ulubiony fragment Prokofiewa z "Romea i Julii".
Kocham tę muzykę i kocham to miejsce. Wracam do domu wyczerpana, ale mimo to
wciąż tryskam energią. Dziś mogłabym przenosić góry i to w releve na jednej nodze.
- ...bo najgorsze jest to, gdy ktoś pyta mnie,
po co to robię. A ja nie chcę tańczyć po coś. Chcę tańczyć dla samego
tańczenia. Rozumie Pan?
- A potem?
- Potem? Potem chcę tańczyć naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz