wtorek, 31 marca 2015

Miłość, cierpienie i śmierć. "Romeo i Julia" w Teatrze Wielkim


Wydawałoby się, że o słynnych kochankach Szekspira powiedziano już wszystko. Tragiczną historię Romea i Julii, zakochanej pary pochodzącej z dwóch skłóconych rodów zna przecież niemal każde dziecko. Czy ta historia może jeszcze czymś zaskoczyć? I co najważniejsze, czy może jeszcze wzruszyć? Może - jestem tego żywym przykładem. Z ogromną ciekawością wybrałam się na balet Krzysztofa Pastora. Przez dwie godziny z trudem trzymałam fason, ale w finałowej scenie łzy płynęły mi już ciurkiem i nic nie mogłam na to poradzić...

Oglądając współczesne inscenizacje "Hamleta", "Makbeta", czy "Snu nocy letniej", do głowy przychodzi jedna myśl - moda przemija, ale Szekspir jest wieczny... Choć dzieła tego wielkiego dramaturga mają ponad czterysta lat, wciąż są stałym punktem repertuaru największych scen teatralnych na całym świecie. Klasyka klasyką, ale wielu reżyserów i choreografów chyba zapominało, że współczesna publiczność różni sie od tej z czasów siedemnastowiecznej Anglii. Myślę, że największym błędem jest serwowanie widzom dzieł Szekspira podanych na tacy tak, jak je sam autor stworzył. Hamlet, Otello, czy Romeo i Julia są nieśmiertelni i ponadczasowi tylko wtedy, gdy dojrzewają i ewoluują wraz z nami, gdy wciąż interpretujemy te dzieła na nowo, dopasowując je do obecnych realiów. Szekspira można jednak łatwo zabić i skazać na zapomnienie. Wystarczy nieszczęsnych bohaterów jego romantycznych dramatów ponownie ubrać w peruki, halki, krynoliny i zwoje ciężkich szat. Takie sztuki, dawniej zapierające dech w piersiach, oszałamiające kunsztem i przepychem, dziś są już mocno przerysowane i zwyczajnie śmieszne. Takiego Szekspira nikt dziś oglądać nie chce. 

Doskonale rozumie to Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego. Na cześć "Romea i Julii", do którego stworzył choreografię, słyszałam wiele peanów pochwalnych. Mimo,że ta sztuka baletowa w repertuarze Teatru Wielkiego figuruje od dawna, dotąd nie miałam okazji przekonać się, na czym polega jej fenomen. W ten weekend wreszcie zajęłam miejsce w jak zwykle zapełnionej po brzegi Sali Moniuszki i dałam sie ponieść tej pięknej historii. Niesamowita choreografia, piękne kostiumy i porywająca muzyka Siergieja Prokofiewa - już po kilku minutach wiedziałam, że ten balet od momentu jego powstania, był skazany na sukces. 

#1 Nie tak dawno temu, w Weronie...



Krzysztof Pastor przeniósł akcję siedemnastowiecznego dramatu w czasy współczesne i chwała mu za to. Spektakl zaczyna się we Włoszech lat 30, potem kolejno przenosimy się w lata 50, aż do finalnej sceny, która rozgrywa się niedawnych latach 90. Choć śledząc wartką akcję, widz właściwie tej teleportacji w czasie wcale nie odczuwa... Przepiękne kostiumy, oddające ducha ówczesnej epoki, prosta, bardzo elegancka scenografia i zapierające dech w piersiach sekwencje taneczne - oto, co uderza publiczność już po kilku sekundach od rozpoczęcia spektaklu. Oglądając tę sztukę, trudno oprzeć się wrażeniu, że Krzysztof Pastor jest absolutnym perfekcjonistą. Każdy pojedynczy element jest doskonale dopasowaną cząstką misternej układanki. W sztuce baletowej trudno przekazać tańcem niektóre niuanse, dlatego u Pastora bardzo wiele na temat bohaterów mówi strój. Jasne, pastelowe kostiumy odzwierciedlają radosnych Montecchich, ciemne, mroczne stroje są wizytówką siejących niepokój i grozę Capuletich. Nie ma więc długich sukni z trenem - są szerokie, kobiece sukienki przywodzące na myśl rewolucyjny "New Look" Diora, nie ma peruk - są zabawne końskie ogony i dziewczęce koki. Nie zobaczycie tam rycerzy ze szpadami w dłoniach - zastąpili ich młodzi, czarujący gentlemani w jasnych spodniach i stylowych marynarkach. Piękne kostiumy dodają tancerzom jeszcze więcej dynamiki, no i bez wątpienia, budują klimat - zdecydowanie ciekawszy i lżej strawny, niż sceneria wielkich, hucznych bali sprzed czterystu lat... 

Mamy więc grupę radosnych, młodych ludzi, zamiast napuszonych dworzan. Widzimy ich podczas spaceru, a nie w pałacowej sali. Zabieg odmładzający, jakiemu Pastor poddał tę nieśmiertelną, szekspirowską sztukę, był strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu Romeo w rozwianej jasnej marynarce jawi nam się jako zwykły chłopak z sąsiedztwa, a Julia w zwiewnej, uroczej sukience mogłaby być równie dobrze naszą koleżanką, albo młodszą siostrą. 


#2 Tragiczna miłość? Każdy z nas to przeżywał


Ta historia mogła się zdarzyć każdemu z nas, w każdym miejscu na świecie. "Romeo i Julia" to dramat tak uniwersalny, że aż chce się krzyknąć - "Znam! Też to przeżywałam!". Bo kto z nas nie był nieszczęśliwie zakochany? Postacie Romea i Julii są dla nas zwierciadłem - wszyscy kochaliśmy, kochamy lub będziemy kochać do szaleństwa jak Romeo. Każdy z nas cierpiał, cierpi, lub będzie cierpiał jak Julia... Jednak stwierdzenie, że ta szekspirowska sztuka jest jedynie dramatem zakochanych młodych ludzi i wokół ich zakazanego romansu się toczy, byłoby zbytnim uproszczeniem. Krzysztof Pastor w wyjątkowo jaskrawy sposób w swej choreografii uwydatnia konflikt. Gdyby nie kłótnia, nie byłoby nieszczęśliwej miłości, gdyby nie fakt, że dwie, zwaśnione ze sobą rodziny nie są w stanie przejść obok siebie ulicą, bez zaczepek i rękoczynów, nie byłoby tragedii... 

"Romeo i Julia nie jest historią miłosną. To zaledwie trzydniowy związek trzynastolatki i siedemnastolatka, który prowadzi do sześciu zgonów..." - znacie to stwierdzenie? Cóż, trudno zaprzeczyć, że love story pomiędzy głównymi bohaterami zostaje zbudowane trochę na "wariackich papierach". Miłość od pierwszego wejrzenia, szaleńczy pociąg fizyczny i pragnienie bycia z ukochanym, gwałtowna rozpacz, kiedy kochankowie uświadamiają sobie, że ich bliscy nigdy nie zgodzą się na ten związek, desperacja, by za wszelką cenę, nawet przy użyciu podstępu, połączyć się na wieki, samobójcza śmierć w wyniku nieporozumienia i kolejna samobójcza śmierć będąca następstwem tej pierwszej... To prawda, w rzeczywistości nic nie dzieje się tak szybko. Wiele czasu zajmuje nam poznanie drugiej osoby i utwierdzenie się w przekonaniu, że darzymy ją wyjątkowym uczuciem, podczas gdy u Szekspira po kilku dniach zakochani stają na ślubnym kobiercu, a następnego dnia leżą już w grobie... Miłość Romea i Julii to miłość niespełniona, niedojrzała i zdecydowanie zbyt krótka. Być może uczucie tej dwójki nie przetrwałoby próby czasu, nawet gdyby ich związek miał szanse na realizację. Być może wcale nie była to miłość tylko gwałtowna i szybko przemijająca młodzieńcza namiętność. Jednak bunt przeciwko wojnie, jaką ze sobą prowadziły oba rody i przeciwstawianie się zakazom, doprowadziły bohaterów do ostateczności. Szekspir uwydatnił więc problem konfliktu pokoleniowego, brak zrozumienia i przekonanie, że rodzina stoi na drodze do szczęścia.. Problemy, z którymi zmagał się każdy – bez względu na czas, miejsce, czy epokę. Romeo i Julia Pastora to wcale nie tacy dawni kochankowie, ale współcześni, zauroczeni sobą młodzi ludzie. To każdy z nas. To historia o tym, dokąd mogą nas zaprowadzić nasze niepohamowane emocje. 

#3 Wytańczyć miłość, cierpienie i śmierć...



Czy zdarzyło Wam się kiedykolwiek oglądając spektakl, stracić dystans, zapomnieć na chwilę, że siedzicie na widowni i zatracić się w historii odgrywanej na deskach teatru? O ile zwykle oglądam sztuki teatralne z niewzruszoną miną, tym razem mój spokój gdzieś wyparował. Emocje widoczne w gestach i na twarzach artystów zaczęły mi się udzielać i w pewnym momencie przeżywałam już całą sobą wszystko, co działo się na scenie. Stopniowo przejmowałam od bohaterów rosnący niepokój, strach, euforię, rozpacz... Fakt, że wyszłam z teatru rozdygotana świadczy najlepiej o tym, co Pastor potrafi zrobić z widzem, prezentując mu nawet tak znane przecież dzieło. Czy było zaskoczenie? Owszem. Czułam się tak, jakbym poznawała tę historię pierwszy raz i angażowałam się w nią całą sobą. Przepiękna choreografa zapierała dech w piersiach, budowała napięcie i rozbudzała emocje. Każdy, kto uważa, że nie da się opowiedzieć historii tańcem, powinien obejrzeć ten spektakl. Po skończonej sztuce miałam wrażenie, że wreszcie zobaczyłam idealną wersję "Romea i Julii". Pomyślałam, ze ten dramat powstał właśnie po to, by go tańczyć, nie opowiadać. Zaskoczył mnie fakt, że tańcząc artyści przekazywali widowni tak silny ładunek emocjonalny... Ekspresja, mimika twarzy wyrażająca najgłębiej skrywane uczucia, gesty. W tej sztuce słowa okazały się zbędne, a nawet byłyby nie na miejscu. 

W rolach tytułowej pary zakochanych wystąpili Aleksandra Liashenko i Maksim Wojtiul. Przyznaję, że bardzo chciałam zobaczyć w roli Julii Yukę Ebiharę, ale nie jestem zawiedziona. Choć wydawało mi się, że Aleksandra Liashenko nie pasuje do tej postaci, okazało się, że się myliłam. Julia, którą znamy z wielu adaptacji filmowych i inscenizacji teatralnych, jest zwykle pozbawioną ikry, bezwolną mimozą. Liashenko nadała swojej bohaterce charakter. Jej Julia potrafiła tupnąć nogą, sprzeciwić się groźnemu ojcu, starszemu bratu i matce, biegać po scenie jak nakręcona, skakać po łóżku, przedstawiając publiczności istny spektakl min i gestów, który sprawił, że ta postać z półprzytomnej rusałki stała się silną i pewną siebie dziewczyną. Ogromne brawa - jak zwykle zresztą - należą się Maksimowi Wojtiulowi za doprowadzenie połowy widowni - w tym i mnie - do gwałtownych spazmów. Patrząc na Wojtiula, miało się wrażenie, że naprawdę targa nim przerażająca rozpacz i ogromny ból. 

Jestem pod ogromnym wrażeniem gry Wojciecha Ślęzaka. W roli groźnego Pana Capuleti faktycznie wzbudzał trwogę...Wielkie brawa należą się też Annie Lorenc, która zatańczyła zachwycająco w roli Pani Capuleti. Jej ogromy wdzięk i majestat z jakim porusza się w tańcu, a także klasyczna uroda sprawiły, że Anna zdaje się być do tej roli wprost stworzona.

Szczególnie utkwiła mi w pamięci rola Mercutia, którą zatańczył świetny Kurusz Wojeński. Choć jego bohater ginie w połowie sztuki, to zaryzykuję stwierdzenie, że Mercutio Wojeńskiego był w tej sztuce jedną z najbardziej barwnych, ekspresyjnych i wyrazistych postaci. Kurusz pokazał w tańcu humor, buńczuczność i odwagę, a jego taniec będący syntezą wszystkich tych cech, zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie.

"Romeo i Julia" to arcydzieło. Od dawna wiedziałam, że Krzysztof Pastor jest kimś wielkim, kto nadaje sztuce baletowej zupełnie nowe, nieznane dotąd oblicze. Teraz jednak nie mam wątpliwości, że to postać wybitna. Jestem przekonana że - podobnie, jak dziś o Szekspirze -  za sto, dwieście i trzysta lat o Krzysztofie Pastorze wciąż będzie się mówiło:"Moda przemija, ale Pastor jest wieczny..."

Zdjęcia, materiały: Teatr Wielki - Opera Narodowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz