niedziela, 18 października 2015

Wszyscy jesteśmy niewolnikami


Jeszcze nigdy nie widziałam sztuki, która tak bardzo by mną wstrząsnęła. Nigdy jeszcze żaden spektakl nie wywołał we mnie tak wielkich wyrzutów sumienia. Strzępka i Demirski ustami grających aktorów po kolei punktowali grzechy całego naszego społeczeństwa. Kazanie do narodu - okraszone seriami wulgaryzmów, wyrzucanych w stronę publiczności, jak pociski z broni palnej - zamknęli prostą, ale jakże bolesną konkluzją: choć podłe czasy pańszczyzny dawno za nami, to jednak w gruncie rzeczy wszyscy wciąż żyjemy w niewoli. Najczęściej na własne życzenie...

Mimo, że uwielbiam teatr i mogłabym w nim siedzieć bez końca, Teatr Dramatyczny dotąd był dla mnie sceną bliżej nieznaną. Dlatego na widok zaproszenia cieszyłam się jak dziecko. Nowe teatralne doświadczenie i to od razu z wielkimi nazwiskami na afiszu. Bo na Demirskiego i Strzępkę powinno się pójść chociaż raz, żeby zobaczyć coś, czego się dotąd w teatrze nie widziało. Z tym duetem wiążą się zawsze duże emocje i wiele kontrowersji. I nie chodzi tu nawet o szok, choć szokować uwielbiają i z całą pewnością wiedzą jak to robić. Monika Strzępka i Paweł Demirski jak nikt inny potrafią w niezwykle widowiskowy i niekonwencjonalny sposób pokazywać na scenie proste prawdy i ludzkie słabości...

Nieraz zastanawiałam się nad fenomenem tego teatralnego duetu. Bo przecież nikt z nas nie lubi, gdy wytyka mu się błędy. Prawda zawsze jest niewygodna, a już szczególnie prawda, którą znienacka obrywamy siedząc wygodnie w fotelach i oczekując lekkiej i relaksującej sztuki. Nikt nie lubi krytyki pod własnym adresem, a już szczególnie w teatrze - w miejscu, które większość z nas utożsamia z przyjemną rozrywką. Cóż, sztuki Demirskiego i Strzępki z cała pewnością nie są lekkie, a nazwanie ich rozrywką byłoby grubym nieporozumieniem. To duet prześmiewczy, momentami bezwzględny, który za pomocą najróżniejszych stylów i form ekspresji usiłuje za każdym razem udowodnić nam, jacy jesteśmy malutcy i żałośni z tym swoim pustym, niewiele wartym istnieniem. Dlaczego więc widzowie, obrzuceni błotem i sponiewierani moralnie, pędzą ile sił w nogach do kas biletowych, gdy tylko Strzępka&Demirski wyprodukują kolejną, z pewnością szokującą i obrazoburczą sztukę?

#1 Pierwszy raz 


To był mój pierwszy raz w kontakcie z tymi twórcami. I choć o melancholijnym Demirskim i wybuchowej Strzępce nasłuchałam się dużo (i nie były to raczej pochlebne opinie), to na spektakl "W imię Jakuba S." leciałam jak na skrzydłach, z trudem ukrywając najwyższy stopień podekscytowania. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale sądząc po wyrazach twarzy, reszta widzów też nie wiedziała. Pierwsza zagadka kryła się już na zaproszeniach i biletach - nie uwzględniono na nich numerów miejsc. Okazało się, że to celowy zabieg, który z założenia miał być elementem performance'u - po wejściu na salę, widzowie zajęli przypadkowe miejsca na ustawionych piętrowo ławkach. Ławki te bez wątpienia uatrakcyjniały przekaz spektaklu i wzbogacały go o szczyptę grozy - były cholernie niewygodne, szczególnie, że sztuka trwała ponad dwie godziny, a do tego, można było z nich zlecieć - tzn, wpaść tyłkiem "do środka", czyli pod widownię. Swoją drogą, wpadło tam wiele przedmiotów, o czym co jakiś czas informował widzów głuchy brzdęk. Na szczęście, nie ucierpiał nikt z publiczności...

Kolejnym zaskoczeniem było celowe opóźnienie rozpoczęcia spektaklu. Publiczność wierciła się na tyłkach, spoczywających na zbyt twardych ławkach, w powietrzu unosiła się atmosfera zniecierpliwienia, którą podsycał sztuczny dym emitowany hojnie zza kulis. Kiedy już wszyscy się nakichali i nakasłali, zgasły światła i... to był dopiero początek niespodzianek.


#2 Wszyscy jesteśmy niewolnikami


Kiedy myślimy o swoich przodkach, siłą rzeczy wolimy identyfikować ich z zamożną i wytworną szlachtą, niż z biednym, prostym ludem chłopskim. Ale gdyby każdy z nas szczegółowo prześledził swoje drzewo genealogiczne, okazałoby się, że wszyscy wywodzimy się z ciemnej, chłopskiej wsi. Można więc założyć, że słynny Jakub Szela, walcząc zaciekle z panami ziemskimi o zniesienie pańszczyzny, był także i naszym bohaterem. Ciekawe, co powiedziałby ten butny chłop, gdyby nagle zjawił się w naszej współczesnej codzienności. Co by pomyślał widząc nas, pędzących każdego dnia do pracy w wielkich korporacjach, tyrających do utraty tchu, żeby spłacić kredyt we frankach, odkładających grosz do grosza, żeby starczyło na nowy samochód, wakacje w modnym kurorcie, ajfona szóstkę i masę innych rzeczy bez których nasze życie nie ma sensu. Co by powiedział? Powiedziałby: "Po co mi to, k****, było?!", po czym pewnie nadziałby się w akcie rozpaczy na jakieś porzucone na wysypisku śmieci grabie. Bo choć pańszczyznę zniesiono ponad sto pięćdziesiąt lat temu, to zbyt wiele się do czasów Szeli w naszym życiu nie zmieniło... Wciąż jesteśmy niewolnikami, tyle że dziś zamiast wielkich szlacheckich rodów, trzymają nas na smyczy banki, korporacje, wiara w to, że miarą człowieka jest stan jego posiadania i własne kompleksy. Doprawdy, biedny Szela przewraca się w grobie...


#3 Słoma w butach


Wbrew tu, co możecie sobie myśleć, "W imię Jakuba S." to nie jakaś nudna lekcja historii. Szela jest tu tylko pretekstem, żeby dać nam wszystkim prztyczka w nos, potrząsnąć nami, wylać nam na głowę kubeł zimnej wody. Za pośrednictwem tego tragicznego bohatera twórcy zdają się nas pytać, co my właściwie robimy ze swoim życiem? Dlaczego na własne życzenie skazujemy się na niewolę i podporządkowanie? Demirski i Strzępka twierdzą, że współczesny człowiek po prostu nie potrafi cieszyć się wolnością. Nie potrafi funkcjonować bez żadnej kontroli, zobowiązań, terminów spłaty i bata departamentu windykacji. Nie potrafi też uwierzyć, że życie pozamaterialne ma jakikolwiek sens, bo w dzisiejszym, wyzutym z wszelkich uczuć świecie, nowe zabawki, drogi sprzęt i egzotyczne wakacje są jak szczypta słodkiej aromatycznej przyprawy w naszej gorzkiej, depresyjnej egzystencji. 

Wśród grzechów głównych dzisiejszego świata, oprócz zachłanności i materializmu, twórcy piętnują też ludzką ciemnotę. Strzępka i Demirski trafnie zauważają, że z roku na rok stajemy się mniej wymagający, bardziej powierzchowni, bezmyślni. Naśladujemy, zamiast tworzyć i wierzymy w gotowy schemat, zamiast zastanowić się nad istotą swojego szczęścia. Tak, właściwie to niewiele różnimy się od chłopów pańszczyźnianych, o których tak walczył dawno temu Szela. Przy tym jednak nasza historia i nasze pochodzenie są dla nas źródłem ogromnego wstydu. Wszyscy jesteśmy ze wsi, ale dziś słomę w butach zakrywamy markowymi ubraniami, a brak perspektyw - wysublimowanymi teoriami, które gdzieś usłyszeliśmy, przez przypadek. 

W jednej ze scen, która rozgrywa się w Towarzystwie Kredytowym, na pytanie urzędniczki "Co Państwo robią?", dziewczyna odpowiada: "robimy błąd". Ta scena mogłaby być poniekąd puentą, klamrą spinającą całą sztukę. Człowiek błądzi od zarania dziejów, ale niestety, błędy naszych przodków niczego nas nie nauczyły. 

#4 Mistrzowski performance o szarym życiu


Sztukę trzeba zobaczyć nie tylko ze względu na niesamowite przesłanie, ale także dla genialnej gdy aktorskiej. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie już pierwsza scena, gdy Krzysztof Dracz, wcielający się w tytułową rolę, śpiewa, a raczej grzmi "Śnieg zasypał dzisiaj wszystkie drogi...". Po obejrzeniu całego spektaklu, wiem już na pewno że jest aktorem wybitnym, który niósł całą sztukę. Gdyby nie on, postać Szeli nie byłaby tak wymowna. Dracz został za tę rolę uhonorowany wieloma prestiżowymi nagrodami - bez wątpienia, wszystkie zasłużone. 

Dobromir Dymecki, swoją tragikomiczną rolą doskonale zobrazował bierność i bezsens - czyli to, na co choruje dzisiejsze społeczeństwo. Jednocześnie grał w tak lekki i bezpretensjonalny sposób, że publiczność płakała ze śmiechu, słuchając jego monologu. Równie zabawna w roli nafaszerowanej prochami histeryczki okazała się Anna Kłos-Kleszczewska. Ta dwójka aktorów przeszła samych siebie, gdy w trakcie trwania spektaklu rozpoczęli improwizację i weszli w interakcję z widownią. Nikt się tego nie spodziewał. A już na pewno nie pani z pierwszego rzędu, której na potrzeby sztuki zabrali torebkę, okulary i telefon. Oczywiście, potem fanty wróciły do właścicielki, ale efekt całkowitego osłupienia został osiągnięty. Cytując samego Dymeckiego -"Współczesny performance nie zna granic..." 

W roli pisarza z zaburzeniami osobowości bardzo przekonująco zagrał Sławomir Grzymkowski. Jego przejmująca gra tak utkwiła mi w pamięci, że teraz bardzo chciałabym go zobaczyć w roli Hamleta, do której bez wątpienia jest stworzony. 

Klara Bielawska i Paweł Tomaszewski to głosy naszych czasów - ich role młodych, zrezygnowanych, wkurwionych i wreszcie zagubionych ludzi odzwierciedlają dzisiejsze problemy młodego pokolenia. Całości dopełniała Alona Szostak z grabiami "wbitymi" w zakrwawione plecy', która w roli urzędniczki studziła nerwy i złość młodych zaporzyczających się. 

Istna mozaika postaci, które tworzą misterny i niezwykle przemyślany obraz dzisiejszego świata. Obraz pełen aluzji, niedopowiedzeń i symboli, których jednak nie sposób nie zauważyć, bo nawiązują do naszych słabości, błędów i codziennych zmagań z przeciwnościami losu. Jednak w tym przypadku Demirski i Strzępka są bezlitośni - niemal w każdej ze scen podkreślają, że sami jesteśmy kowalami swojego losu i na własne życzenie przykuliśmy sobie do nogi ciężką kulę. Jak w wielu przypadkach, tak i tym razem historia zatoczyła koło....

Chylę czoła przed Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim - dawno nie widziałam tak boleśnie prawdziwej sztuki, która tak mocno przemówiłaby mi do rozumu. Choć uważam się za osobę rozsądną i zdystansowaną do wielu pułapek współczesnej cywilizacji, to przyznaję, że nieraz wpadłam w odmęty całego tego materialistycznego mechanizmu, nieraz dałam się uwieść złudnym hasłom genialnych PR-owców, a smutna rzeczywistość ciułającego kredytobiorcy też nie jest mi obca. Może trochę gloryfikuję przesłanie spektaklu, ale mam dziwne przeczucie, że być może uchronił mnie przed wzięciem kolejnego kredytu...


Zdjęcia, materiały - Teatr Dramatyczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz