środa, 11 listopada 2015

Małe rzeczy


Idąc wzdłuż ulicy, przy której mieszkam, można zauważyć wiele ciekawych oryginalnych, a czasem wręcz zadziwiających swym wyglądem domów. Jeden z nich to stara i podupadła rezydencja, która wygląda, jakby za moment miała zawalić się z głuchym łoskotem. Nie wyróżniałaby się niczym szczególnym, gdyby nie tablica wisząca w centralnym punkcie budynku: "AJ 1930". Dom otacza zapuszczony i zarośnięty ogród, ozdobiony donicami podtrzymywanymi przez obtłuczone gliniane aniołki. W rogu stoi drewniany stół, wokół niego leżą krzesła z połamanymi nogami. Teren przecina mała ścieżka wyłożona kostką brukową.  Całość tego upiornego obrazu wieńczy nieczynna fontanna z szarej kamionki, zasypana pożółkłymi liśćmi. Budynek tonie w nieustannym mroku, otoczony gęsto porośniętymi drzewami. Pierwsze, co przychodzi do głowy, gdy spojrzy się na tę posesję, to niesamowity, przerażający wręcz spokój. Tak jakby właściciele domu pewnego dnia, 80 lat temu, najzwyczajniej w świecie wstali od stołu i wyszli, zostawiając wszystko wokoło. Patrzyłam na ten budynek któregoś dnia i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w tym miejscu czas się zatrzymał...

Nie znam właścicieli tej willi, choć patrząc na fasadę domu, na obdrapane kolumny i strzeliste okna, od razu wyobrażam sobie, jak wspaniała musiała być to kiedyś budowla. Nie mam pojęcia, kim byli państwo AJ, ale z pewnością uwielbiali towarzystwo i urządzali imprezy. Może wystawne i rozrywkowe życie właścicieli przerwała wojna, która wybuchła - jeżeli wierzyć tablicy z datą - dziewięć lat po wybudowaniu willi? Może uciekli w popłochu do krewnych w Paryżu, albo w Londynie? A może zwyczajnie zginęli niedługo po wybuchu wojny? Kto wie... Piszę o tym nie dlatego, że jestem sentymentalna i będę teraz rozpaczać nad ich losem. No dobrze, jestem trochę sentymentalna. Ale głównym powodem, dla którego tak szczegółowo opisuję ten dom i snuję domysły na temat jego mieszkańców, jest fakt, że choć mieszkam tu od prawie pół roku, to zarówno ten dom, jak i sąsiadujące z nim budynki odkryłam dopiero teraz. Przez pół roku mijałam tę posesję w pośpiechu, zupełnie nie zwracając uwagi na jej osobliwy wygląd. Cóż, tu czas może i się zatrzymał, ale w każdym innym miejscu pędzi jak oszalały. A ja pędzę wraz z nim, tracąc nie tylko okazję do kontemplacji ruin przedwojennych willi, ale też mijając bezustannie całe mnóstwo szczegółów, drobiazgów i pozornie nieistotnych detali, z których przecież właśnie składa się świat.

Nie zauważyłam, że nadeszła jesień. Nie miałam okazji zarejestrować tego faktu, bo byłam zajęta całą masą spraw, którymi zwykle jestem zajęta, w obawie, że mogłabym tego czasu mieć za dużo. Któregoś dnia, wstając jak zwykle o nieprzyzwoicie wczesnej porze i zderzając się centralnie z szafką stojącą w przedpokoju, odnotowałam że w całym domu jest przerażająco zimno. Za oknem panował jeszcze mrok i gdyby nie budzik rozdzierający kojącą ciszę, pomyślałabym, że wciąż jest jeszcze środek nocy i że zwyczajnie lunatykuję. Z każdym kolejnym dniem pobudki przypominały coraz większe tortury. Zamiast zwalać winę na niesprzyjającą jakiemukolwiek działaniu jesienną aurę i spadki ciśnienia, któregoś dnia przyznałam się sobie, że zwyczajnie mam dość - jestem zmęczona. Muszę się w tym szaleńczym biegu zatrzymać  choć na moment i odetchnąć.


#1 Oddech
"I tak w trykotach i kostiumie gołębia rzuciła się do ucieczki. Zdjąwszy pantofle baletowe, włożyła inne, otuliła się starym paltem i pełna rozżalenia, zdezerterowała z teatru. Susette (...) zastała garderobę pustą i milczącą. Za lustrem tkwiła kartka: "Nie mam już sił, niech Lucille tańczy za mnie"
~Vicki Baum ("Ludzie w hotelu")

Są ludzie, dla których życie to poligon wojskowy. Rano baczność, na trening marsz. Po treningu dzień przypominający bieg z przeszkodami. Wieczorem znów trening. Po treningu odmaszeruj pod prysznic. Wysusz włosy, umyj zęby, pod kołdrę wskocz. Są ludzie o masochistycznym usposobieniu, którzy nie są w stanie funkcjonować w świecie bez ram, zasad, harmonogramu, komend i rozkazów. Ale powiedzmy sobie szczerze - nie da się jednocześnie odgrywać roli złego kaprala i zaszczutego szeregowca. W pewnym momencie człowiek ma dość całego tego cyrku i w głowie pojawia się kusząca myśl, żeby zwiać, uciec jak najszybciej  - od samego siebie.

Zdezerterowałam dokładnie sześć dni temu, o 23:40 czasu środkowoeuropejskiego. Padłam jak zabita na nieposłane łóżko, głucha na wszelkie komendy i rozkazy. Oddając się w ręce Morfeusza, wiedziałam, że już tam nie wrócę - do tej złej siebie. Zostanę tu i tak sobie będę spała, a co...

Jak cudownie obudzić o 10:00, kiedy słońce już przedziera się przez jesienne niebo, otworzyć okno i z kubkiem aromatycznej herbaty w ręku stać sobie w piżamie i patrzeć, jak kręci się świat. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wstałam z łóżka bez akompaniamentu ryczącego budzika. Jak cudownie tak czasem się porządnie wyspać. Dla kogoś, kto przywykł do przesypiania zaledwie pięciu godzin i kto od wielu miesięcy ukrywał zmęczenie podwójną warstwą korektora pod oczami, porządny, dziesięciogodzinny sen przypomina stan po zażyciu mieszanki różnych substancji chemicznych - jest dziwnie, ale mega fajnie.

Dziś nie będzie żadnych rozkazów, komend, apeli, czołgania się i marszów - dziś będę robić nic i mam zamiar poświęcić się tej czynności z ogromnym zaangażowaniem. W końcu, jak kiedyś powiedział klasyk, "The time you enjoy wasting is not wasted time"...


#2 Sprzątanie
"Najwięcej nieporządku robią ci, co robią porządek"
- George Bernard Shaw

Czasem człowiek, oddając się czemuś w całości, zupełnie zaniedbuje inne rzeczy. Dlatego, porzucając na moment służbę wojskową i wracając do cywila, postanowiłam ogarnąć to, co dawne i zapomniane. Zaczęłam od dziekanatu swojej uczelni.

- Dzień dobry, wróciłam! - rzekłam od progu, jowialnym tonem.
- Imię, nazwisko, numer albumu, kierunek studiów... Pani będzie pisać?
- Będę - oświadczyłam uroczyście.
- No to udać się do gabinetu X, do Pana Profesora Z. Jak Pan Profesor się zgodzi, to wrócić tu, to zapiszę.
- A jak się nie zgodzi?
- To nie wracać. Następny!

***
Pisać się powinno zawsze o tym, co się czuje. I nieważne, czy to tekst na bloga, czy rozdział do pierwszej w życiu książki, czy temat pracy dyplomowej. Zawsze trzeba być autentycznym. Autentycznie wyznaję, że gdybym miała pochylić się nad tematyką bardzo ściśle związaną z kierunkiem moich studiów, umarłabym z nudów już po pierwszym akapicie. Na szczęście, Pan Z uznaje pewną elastyczność, o ile temat choć delikatnie ociera się o zagadnienie, które studiuję. W pięć sekund podjęłam decyzję - piszę o tańcu. I już. Pozamiatane.


#3 Małe rzeczy
"Szczęście jest pragnieniem powtarzalności"
- Milan Kundera ("Nieznośna lekkość bytu")

Czasem tak niewiele potrzeba do szczęścia. Czasem wystarczy rozejrzeć się wokoło i znaleźć ten brakujący element układanki, który przywróci naszemu życiu pełnię harmonii. Dlatego właśnie kupiłam fotel - by w codziennym biegu móc czasem przysiąść na chwilę, zatopić tyłek w tym rozkosznie miękkim pluszu i zastanowić się nad kierunkiem dalszej drogi. Jeżeli dodatkowo fotel ma podnóżek (wielce pożądany element), to codzienny relaks może zamienić się w iście królewską sjestę. Tak, po tym, jak kupiłam sobie gigantyczny, rattanowy fotel z wielka poduszką i podnóżkiem do kompletu, wyraźnie widzę, że życie z perspektywy siedzenia w owym fotelu wygląda zupełnie inaczej. Łatwiej stawiać czoła wyzwaniom wiedząc, że zawsze po stoczonym boju będzie można wtulić się w jego miękkie oparcie i odpocząć. Albo w ogóle nie walczyć, tylko zwinąć się w kłębek, głęboko w jego czeluściach i udawać przed światem, że się nie istnieje. Niby każdy szanowany psycholog powiedziałby, że uciekanie przed problemami jest najgorszym możliwym wyjściem, ale kto by ich słuchał...

Jakiś czas temu, czytając jedną z trzech części wspomnień Moniki Jaruzelskiej, utkwiło mi w pamięci takie zdanie: "(...) Powtarzalność daje mi nadzieję, że mój świat, choć zmienia się, to wciąż trwa".  Bo czy to nie o to chodzi z tym szczęściem? Żeby czerpać radość z codzienności, ze zwyczajnych dni, z dobrze znanych i wiecznie powtarzanych rytuałów? Zaczęłam cieszyć się porankami bez pośpiechu - wstawać, odsłaniać zasłony i siadać na parapecie. Robić śniadanie, jeść je powoli, w towarzystwie jakiejś wciągającej książki, brać orzeźwiający prysznic, robić makijaż (albo i nie), czesać się (albo i nie), wskakiwać w sukienkę (albo w dres) i bez pośpiechu wychodzić na dwór, wdychać świeże powietrze, patrzeć jak Rudolf gania po ogrodzie, zamknąć furtkę i powolnym krokiem zmierzać w stronę przystanku. A nawet jak autobus ostatniej szansy właśnie czmychnie nam z przed nosa, to co? To nic - świat dalej będzie się kręcił, a rzeki dalej będą płynąć. I tak każdego dnia - czy w tym pozornie rutynowym ciągu zdarzeń nie ma jednak jakiegoś kojącego porządku, spokoju i wreszcie - szczęścia? Jest. Zapadam się kolejny już raz w swój absolutnie fantastyczny, kojący i pełen harmonii fotel z kolejnym kubkiem parującego rooibosa z miodem i dochodzę do wniosku, że powtarzalność jest super.  I w tym oto iście buddyjskim nastroju kończę ten akapit.


#4 Każda chwila to wielkie święto
"Wyobrażała sobie, że jej życie powinno przypominać piękny taniec (...)"
- Milan Kundera ("Nieznośna lekkość bytu")

Pierwszego stycznia 2015 roku, na pierwszej stronie mojego nowego wówczas zapiśnika, napisałam wielkimi literami:

"Bądź nieskazitelny w słowach. Nie bierz nic do siebie. Nie zakładaj nic z góry i rób wszystko najlepiej, jak potrafisz".

Dziś wiem, że trochę mnie ten cytat (który znalazłam kiedyś w jakiejś mądrej gazecie) zgubił. Wiele czasu minęło, zanim zrozumiałam, że nie o to chodzi, żeby być we wszystkim najlepszym, ale żeby robić to co się kocha z poczuciem nieskrywanej radości. Treść tej myśli zmieniłabym teraz na:

"Bądź zawsze sobą. Nie bierz nic do siebie. Nie zakładaj nic z góry i czerp przyjemność z każdej pojedynczej chwili, z każdego drobiazgu".

KONIEC

2 komentarze:

  1. Piękne! Dzięki za ten wpis, tego potrzebowałam! :)

    OdpowiedzUsuń