czwartek, 10 lutego 2022

Żegnaj, stare życie! "Wiśniowy sad" w Teatrze Polskim w Warszawie

Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego Antoni Czechow uznał Wiśniowy sad za komedię. Ilekroć czytam lub oglądam tę sztukę, zawsze czuję dojmujący smutek i pustkę, jakby to mnie odebrano coś cennego. Tekst Czechowa jest o stracie rodzinnego domu, ale w gruncie rzeczy chodzi tu także o bolesny koniec złudzeń, porzucone nadzieje i kres pewnej epoki. To wszystko zobaczymy w przedstawieniu Krystyny Jandy na scenie Teatru Polskiego w Warszawie. To bez wątpienia najpiękniejsza inscenizacja Wiśniowego sadu, jaką kiedykolwiek widziałam.  

Dramat czechowowskich bohaterów zawsze polegał na tym, że nie mogli przystosować się do nowych realiów rzeczywistości - żyli dniem wczorajszym, nie zwracając uwagi, że ten nowy wygląda już zupełnie inaczej. Czechow potrafił genialnie uchwycić w swoich utworach schyłek dawnej Rosji. W powietrzu czuło się już rewolucję, a życie tamtejszej arystokracji przypominało bal na tonącym statku. Wiśniowy sad to historia o stopniowym godzeniu się z tym, co nieuchronne. Czy taki tekst można nazwać komedią?

Oczywiście, sztuka ma w sobie zabawne momenty i twórca, który chciałby przedstawić ją widzom w nieco pogodniejszej, odświeżonej wersji, mógłby zrobić z tego dzieła farsę na ludzką próżność i naiwność. Jednak wtedy nie byłby to już Czechow, którego tak kochamy i Krystyna Janda doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Reżyserka podeszła do tego tekstu z czułością i ogromnym szacunkiem. Może dlatego, że w 1974 r. sama zadebiutowała w Trzech siostrach Bardiniego w Teatrze Telewizji i był to debiut, który otworzył jej furtkę do wielkiej kariery. Wiśniowy sad Janda potraktowała w sposób bardzo tradycyjny, nie siląc się na zbędne uwspółcześnianie, skracanie lub przerabianie tekstu. Dzięki temu zasiadając na widowni dużej sceny przy ul. Karasia, widzowie mogą mieć pewność, że obejrzą prawdziwego Czechowa w najlepszym wydaniu - dzieło przygotowane z rozmachem, piękne wizualnie i zagrane w iście mistrzowski sposób. 



Bohaterów tej opowieści poznajemy w dniu, gdy do rodzinnego majątku wraca jego właścicielka, Lubow Raniewska (Grażyna Barszczewska). Ostatnie 5 lat kobieta przebywała z córką Anią (Dorota Bzdyla) w Paryżu, jednak wrodzona rozrzutność i trudna sytuacja finansowa skłoniły ją do powrotu w rodzinne strony. Niestety, także i tu nie dzieje się dobrze. Wiśniowy sad jest bardzo zadłużony i jeżeli Luba wraz z bratem Leonidem (Jerzy Schejbal) nie spłacą procentów, posiadłość wkrótce zostanie zlicytowana. Na samą myśl o tym kobiecie pęka serce - spędziła tu przecież całe swoje dzieciństwo, tu dorastały jej dzieci, tu nieszczęśliwie zakończył życie jej ukochany syn. 

Jednak, mimo obaw przed ponurą przyszłością majątku, ani Raniewska ani Leonid nie potrafią zmienić swoich dotychczasowych przyzwyczajeń i wciąż wydają pieniądze bez opamiętania. Z pomocą rodzeństwu przychodzi przedsiębiorczy ziemianin, Jermołaj Łopachin (Szymon Kuśmider), który wpada na pomysł, że ziemię można przeznaczyć na działki dla letników - wówczas majątek ziemski sam zacznie na siebie zarabiać i do jesieni dług zniknie. Sentymentalni właściciele nie chcą jednak słyszeć o wycinaniu sadu i wynajmowaniu tych terenów obcym ludziom. Przywiązani do rodzinnych tradycji i wspomnień, nie robią nic, żeby uchronić dom przed katastrofą... 



Przyczyną zguby bohaterów są ich dworskie kaprysy i brak zrozumienia powagi sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale utrata wiśniowego sadu to także metafora świata, który wówczas już chylił się ku upadkowi. Czechow doskonale o tym wiedział i przeczuwał zbliżające się zmiany. Jego dramaty są więc pewnego rodzaju pamiątkami z czasów arystokratycznej Rosji, która żyła beztroskim, wygodnym życiem i trwoniła majątek bez cienia refleksji. O tym, jak wielkie było przywiązanie Luby do jej szlacheckich korzeni świadczy chociażby fakt, że w dniu licytacji majątku urządziła w posiadłości huczny bal - ostatni przed przejęciem sadu przez nowego właściciela. 

Jednak Czechow w swoich dramatach nie skupiał się jedynie na przeszłości - tę symbolizuje jedynie starsze pokolenie. Dla młodych strata wiśniowego sadu nie jest wcale tragedią, ale początkiem nowego rozdziału w życiu. Ania, Waria i Pietia są gotowi porzucić wygody i pracować, co seniorom rodu wydaje się nie do przyjęcia. Postawy młodych bohaterów symbolizują Rosję po rewolucji październikowej, gdzie nie ma już nierówności społecznych, ani podziału na bogatych i biednych. 




Utwory Czechowa cechuje prostota i oszczędna forma, przez co niektórzy zarzucali mu całkowity brak akcji. Jean Luis Barrault rozpisał fabułę Wiśniowego sadu tak: 

Akt I: bohaterom grozi sprzedaż wiśniowego sadu. 
Akt II: wiśniowy sad ma być sprzedany. 
Akt III: wiśniowy sad zostaje sprzedany.
Akt IV: wiśniowy sad został sprzedany. 
Cała zaś reszta - to życie. 

I właśnie w tym ostatnim zdaniu kryje się kwintesencja czechowowskiej twórczości. Biorąc pod uwagę to, jak wiele tam psychologicznych zawiłości i życiowych dramatów, uznanie tych utworów za pozbawione akcji jest wielkim nieporozumieniem. W rzeczywistości Wiśniowy sad jest gęsty od emocji, które szybko udzielają się widzom. Ta gęstość nie zawiera się w dialogach, intrygach czy nagłych zwrotach akcji - jej źródłem jest życie i trudy, które ze sobą niesie.

Czechow doskonale wiedział, co czuli jego bohaterowie tracąc rodzinną posiadłość, bo sam przeżył to na własnej skórze jako mały chłopiec. Może właśnie dzięki temu, że tak wiele czerpał z własnych doświadczeń i obserwacji, jego dramaty mają uniwersalny i ponadczasowy charakter. Wcale nietrudno wyobrazić sobie, że ta historia toczy się współcześnie, a przywiązaną do tradycji arystokratkę zastępuje rozrzutna, żyjąca ponad stan zakupoholiczka. Bez względu na czasy i okoliczności, adaptacja do nowych warunków zawsze jest trudna, ale nie niemożliwa. W końcu przekonuje się o tym także Raniewska, która po licytacji wraca do Paryża, by tam zacząć wszystko od nowa. 




Wróćmy jednak do tego, co na scenie. Jej wygląd zachwyca już od chwili, gdy kurtyna jedzie w górę. Scenograf Maciej Preyer wyczarował prawdziwy wiśniowy sad z piękną rezydencją, której okna wychodzą na ukwiecone wiśnie. Trzeba przyznać, że pod kątem wizualnym przedstawienie prezentuje się wspaniale - nie ma mowy o tekturowych ścianach i drzewach ze styropianu. Scenografia przypomina wnętrze prawdziwego dworu i jest przygotowana z wyjątkowym rozmachem. W takim otoczeniu artyści ubrani w stroje z epoki (zasługa Doroty Kołodyńskiej) wyglądają, jak żywcem wyjęci z minionego wieku. 

Zachwyt wzbudza też gra całej obsady. Każdy z artystów wcielił się w swoją postać bez zarzutu - dokładnie tak, jak zawsze wyobrażałam sobie bohaterów tego dzieła. Trzeba jednak przyznać, że ten spektakl jest zdominowany przez siłę, temperament i ogromny talent wspaniałych aktorek. U boku królującej bezapelacyjnie Grażyny Barszczewskiej możemy podziwiać wspaniałą Dorotę Landowską w roli Warii, przezabawną i uroczą Annę Cieślak wcielającą się w pokojówkę Duniaszę, Joannę Trzepiecińską w roli Szarlotty oraz młodziutką Dorotę Bzdylę, która błyszczy na scenie w roli żywiołowej Ani. Nie oznacza to, że panowie nie zasługują na pochwały. Gromkie brawa należą się przede wszystkim Jerzemu Schejbalowi w roli Leonida, Szymonowi Kuśmiderowi, który w spektaklu zagrał Łopachina i Krzysztofowi Kumorowi, który wcielił się w postać biednego lokaja Firsa tak mistrzowsko, że wywołał we mnie szczere wzruszenie.

Dotychczas moją ulubioną inscenizacją Wiśniowego sadu była ta przygotowana przez Izabelę Cywińską na scenie Teatru Nowego w Poznaniu, jednak muszę przyznać, że wizja Krystyny Jandy bije tamto przedstawienie na głowę. Wiśniowy sad w Teatrze Polskim w Warszawie jest prawdziwym teatralnym arcydziełem, które trzeba zobaczyć. 




Zdjęcie plakatowe: Jacek Poręba
Zdjęcia ze spektaklu: Krzysztof Bieliński 

Materiały prasowe: Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz