czwartek, 29 czerwca 2017

Kobiety pragną bardziej


Czy można kochać za bardzo? Czy można do tego stopnia zatracić się w swojej miłosnej obsesji, żeby zapomnieć o szacunku do samego siebie? Wszak nie od dziś wiadomo, że stan zakochania jest porównywany przez psychiatrów do ciężkiej choroby umysłu... Główna bohaterka sztuki "Piękny nieczuły" tak właśnie się zachowuje - jakby straciła świadomość, jakby uczucie do partnera stało się dla niej sprawą życia i śmierci. Jakby jej kochanek był niezwykle silnym narkotykiem, bez którego nie potrafi stawić czoła światu. Jean Cocteau nie oceniał w swym dziele ani zakochanej do szaleństwa kobiety, ani niewzruszonego żarem jej uczuć mężczyzny - pozostawił te rozważania publiczności... 

Zdumiewające, jak wiele dzieje się w umyśle zakochanej osoby. Człowiek owładnięty miłosnym uczuciem przejawia wszystkie oznaki neurotycznej psychozy - przeżywa stany euforii i załamania (często następują po sobie w bardzo krótkich odstępach czasu), jest nieustannie pobudzony, cierpi na bezsenność, brak apetytu, albo dla odmiany czuje wilczy głód i w poczuciu przejmującego smutku zmiata z lodówki wszystko, jak odkurzacz. Zakochanych cechuje też skrzywiona percepcja, postrzegają obiekt swoich uczuć w samych superlatywach, gloryfikują go, przymykając oczy na wszelkie przewinienia ukochanej osoby. Takie uwielbienie często staje się wręcz chorobliwe, bo też granica pomiędzy miłością a obsesją jest bardzo cienka.

Bohaterka sztuki "Piękny nieczuły" kocha miłością niezdrową, zbyt silną, obsesyjną i osaczającą. Inspiracją dla Jeana Cocteau były zwierzenia wielkiej francuskiej artystki, a prywatnie przyjaciółki dramaturga, Édith Piaf. Cocteau był oczarowany piosenkarką i to właśnie dla niej napisał ten poruszający dramat, w którym - co niezwykłe - sama wielokrotnie zagrała. Jednakże, jak podkreślił reżyser spektaklu, Edward Wojtaszek, to nie jest historia Edith Piaf i nie ją widzimy na scenie. To historia bardzo nieszczęśliwej kobiety, pewnej artystki, która występując przed publicznością sprawia ważenie charyzmatycznej diwy, ale gdy tylko gasną reflektory, gdy zostaje sama w hotelowym pokoju, staje się słabą, bezwolną istotą, całkowicie owładniętą miłosną obsesją.


#1 Kobiety pragną bardziej 


Sztuka w interpretacji Wojtaszka to nie tylko trzymający w napięciu dramat, ale także wspaniały popis wokalny Natalii Sikory, która fenomenalnie śpiewa na scenie utwory Piaf. Jednym z nich rozpoczyna się właśnie historia dwójki bohaterów. Artystka po występie kieruje się do pokoju hotelowego, gdzie przez długie godziny wyczekuje swojego ukochanego mężczyzny. O ile tęsknota zakochanej kobiety jest zjawiskiem naturalnym, to w przypadku bohaterki czekanie przybiera postać wręcz maniakalną. Dźwięki przejeżdżających pod oknem samochodów, zgrzyt windy, tupot nóg na korytarzu, dzwonek telefonu boleśnie przeszywający gęstą ciszę - wszystko to sprawia artystce nieznośny ból i ogromny zawód, gdy kolejny raz okazuje się, że to nie on telefonuje, to nie on tupie obcasami butów, wchodząc po schodach. 

Kobietę gnębią niepokojące myśli - gdzie on jest, co robi, dlaczego nie wraca... Widzowie obserwują, jak bohaterka stopniowo wpada w neurotyczny trans - podnosi i odkłada słuchawkę telefonu, podbiega do okna, siada na łóżku, po chwili zrywa się na równe nogi, słysząc hałasy na zewnątrz. Ta dziwna miłość, tak bolesna i nieszczęśliwa, przepełniona obawami i nieustanną niepewnością, zabija ją powoli. Czeka, cierpi, nienawidzi. Ale kocha, wciąż go kocha. 


#2 Piękny drań 


Gdzieś usłyszałam, że idealny związek to taki, gdzie mężczyzna kocha bardziej, niż kobieta - tylko wtedy para ma szansę na długie i szczęśliwe życie. Ta dziwna dysproporcja wynika z faktu, że mężczyzna kocha zwykle z rezerwą, zdrowym dystansem, zachowując przy tym trzeźwy umysł. Choć nie chcę deprecjonować płci pięknej, statystyki pokazują, że kobiety znacznie częściej popadają w miłosny obłęd, przez który całkowicie tracą poczucie rzeczywistości. Może więc tyko wtedy, gdy mężczyzna kocha bardziej, związek bezpiecznie dryfuje na fali zdrowych, zrównoważonych uczuć, bez gwałtownych sztormów i niezdrowych emocji... Dokładnym przeciwieństwem tego wzorca jest relacja dwójki bohaterów, gdzie ona kocha za bardzo, a on wcale. 

Emil, ukochany naszej bohaterki, jest w sztuce Cocteau postacią niezwykle enigmatyczną. Rola ta musiała być niewątpliwie dużym wyzwaniem dla Pawła Ciołkosza, bo jego postać przez cały czas trwania spektaklu milczy jak zaklęty. Choć widzowie mogli początkowo myśleć, że nie ma nic łatwiejszego dla aktora, niż przechadzać się po scenie, albo leżeć na łóżku bez słowa, dam głowę, że niejeden artysta w zetknięciu z tak emocjonalną, rozdygotaną bohaterką, jak ta grana przez Natalię Sikorę, straciłby spokój ducha i minę kamiennego posągu. I tu dochodzimy do kluczowego pytania - komu w tej sztuce należy się współczucie? 

Początkowo bez wahania odpowiedziałabym, że ofiarą jest cierpiąca z tęsknoty bohaterka. Nie ma chyba nic gorszego, niż niepewność, lęk przed utratą osoby, której oddało się serce. Nie ma większej tortury od czekania i liczenia mijających niespiesznie minut. Nie ma większej tragedii od miłości do człowieka, który na nią nie zasługuje. Bo nie można zaprzeczyć, że Emil jest gruboskórnym, zimnym, pozbawionym uczuć draniem. Zachowanie mężczyzny szokuje już od pierwszych chwil, gdy tylko pojawia się na scenie. Moment, gdy Emil wreszcie wraca do hotelu, jest bowiem kluczowy dla bohaterki - wtedy decyduje się wyrzucić kochankowi w twarz cały nagromadzony przez długi czas ból, całą złość i żal. Niestety, kobieta nie ma odbiorcy w swoim partnerze. Emil konsekwentnie ignoruje miotającą się w rozpaczy kobietę, ani razu nie zaszczycając jej uwagą. Zachowanie mężczyzny bulwersuje - jak można być tak podłym człowiekiem? Jak można bez mrugnięcia okiem patrzeć na cierpienie - bądź co bądź - bliskiej osoby? 

Podły i bezduszny to chyba najdelikatniejsze z wielu epitetów, jakie przyszły mi do głowy podczas oglądania spektaklu. Dziś jednak wcale nie byłabym taka pewna, czy za całe zło, jakie dotknęło zakochaną bohaterkę, należy jednoznacznie winić Emila...


#3 Toksyczna miłość 


Podczas tej nieznośnie długiej nocy, kobieta przeżywa istne spektrum emocji - od tęsknoty, przez złość, aż po płomienną namiętność, którą stara się zatrzymać kochanka przy sobie. Bohaterka dla tego niezdrowego uczucia poniża się przed nieczułym na jej wyznania mężczyzną. W akcie bezradności osacza go, kontroluje, wreszcie obnaża się przed nim i błaga by nie odchodził, przepraszając za wszystko, co wcześniej powiedziała. Choć widok beznadziejnej rozpaczy, jaka miota bohaterką, jest naprawdę wstrząsający, trudno zaprzeczyć, że kobieta cierpi po części na własne życzenie. Uzależnienie, jakim stało się to dziwne uczucie, odziera ją z wszelkiej godności, czyni z niej pozbawioną zahamowań wariatkę, która niszczy nie tylko siebie, ale także partnera. 

Sztuka ogranicza się do tej jednej, przełomowej nocy - nie wiemy, jak wyglądały wcześniejsze relacje dwójki bohaterów. Bardzo możliwe, że pozorna bezduszność i rażąca obojętność, jaką okazuje swej partnerce Emil, jest wynikiem wielu sytuacji, kiedy owładnięta chorobliwą zazdrością kobieta robiła swemu kochankowi karczemne awantury, śledziła każdy jego krok, nie zostawiając mężczyźnie ani odrobiny swobody i prywatności. Nie chcę bronić żadnej ze stron. Ciężko było spokojnie patrzeć na wijącą się w konwulsjach bohaterkę, ale trudno było także zrozumieć jej chorobliwą desperację. Nie ma wątpliwości, że relacja, gdzie jedna strona kocha do szaleństwa, a druga w ogóle, staje się relacją toksyczną. Z jednaj strony tę miłość zabija żar uczuć, z drugiej - mrozi ją lodowaty, bezduszny chłód...

Dramat Jeana Cocteau w przekładzie i reżyserii Edwarda Wojtaszka to niesamowite, trzymające w napięciu studium psychologiczne kobiety chorej z miłości. Sztuka boleśnie pokazuje, jak obsesyjne uczucie staje się w końcu uzależnieniem. Wielkie brawa należą się fenomenalnej Natalii Sikorze, która doskonale wcieliła się w neurotyczną bohaterkę. Wspaniałym zwieńczeniem spektaklu był cudowny śpiew Natalii. Nie od dziś wiadomo, że piosenki Edith Piaf są wielkim wyzwaniem dla większości artystów i nielicznym udaje się dorównać słynnym dwóm oktawom tej wielkiej śpiewaczki. Sikora świetnie sprostała temu wyzwaniu, jej głos porwał publiczność, a dobrze znane utwory - m.in," Padam, Padam", czy "Non, Je ne regrette rien" przeniosły widzów w czasie do Paryża lat 40 i 50 - kolebki francuskiej bohemy artystycznej.

Choć spektakl w całości opiera się na żarliwym monologu Natalii Sikory, słowa uznania należą się także Pawłowi Cołkoszowi, który w roli Emila - niewzruszonego i zimnego kochanka bohaterki - wypadł niezwykle przekonująco. Jak wielkim hartem ducha trzeba się wykazać, żeby konsekwentnie milczeć w zetknięciu z bohaterką o osobowości tak rozchwianej emocjonalnie... 

Intensywna czerwień scenografii z pewnością nie była przypadkowa - "Piękny nieczuły" to przecież historia płomiennego uczucia. Żar emocji doskonale uchwyciła Weronika Karwowska, aranżując pokój hotelowy w tej jednolitej, ognistej barwie. 

Jestem pod ogromnym wrażeniem sztuki Edwarda Wojtaszka. "Piękny i nieczuły" to bez wątpienia jeden z najlepszych, najbardziej poruszających spektakli, granych na deskach Teatru Polonia. Dzięki ogromnemu talentowi Natalii Sikory, którą uważam za wielkie artystyczne objawienie, dramat Jeana Cocteau zyskał nowe życie, a aktorka swą brawurową grą udowodniła, że kunsztem artystycznym dorównuje wielkiej legendzie francuskiej piosenki. 



zdjęcia, materiały - Teatr Polonia/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury
http://teatrpolonia.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz