poniedziałek, 10 lipca 2017

Ono



Uwielbiam Gabrielę Zapolską, bo jej sztuki zawsze są aktualne, bez względu na czasy, w jakich się je interpretuje. Mam wrażenie, że autorka pisała je z myślą o odległej i mglistej przyszłości, której przecież nie mogła jeszcze wtedy precyzyjnie opisać. Ale może jednak podświadomie czuła, że dramaty, które w jej rzeczywistości toczyły się za drzwiami porządnych mieszczańskich kamienic, sto lat później urosną do rangi ogromnych, rodzinnych tragedii...

Patrząc na współczesny model rodziny, aż trudno uwierzyć, że kiedyś silne relacje z bliskimi były jedną z nadrzędnych wartości w polskiej kulturze. Z wielu dzieł klasyków można bez problemu wywnioskować, że dawniej instytucja rodziny była wywyższana pod niebiosa, a na krewnych można było polegać jak na Zawiszy. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że w literaturze i opowieściach naszych przodków owa  błogosławiona rodzinność była przesadnie gloryfikowana. Gdyby wziąć pod lupę poszczególne rodzinne konotacje, można by znaleźć zapewne wiele większych i mniejszych awantur i nieporozumień, z których jasno by wynikało, że członków rodziny - poza oczywistymi więzami krwi - nie łączyło zbyt wiele. Powyższe retrospektywne refleksje miały na celu naświetlić jeden zasadniczy fakt: dawniej rodzina - święta, czy też nie - była rodziną, w każdym tego słowa znaczeniu. Dziś bliskie relacje rodzinne są tak wielkim archaizmem, jak nie przymierzając, telewizor marki Rubin, czy też telefon z obrotową tarczą do "wykręcania" numerów. 

Zapolska w swej twórczości wykazywała się ogromną odwagą - wszak przecież w czasach  tak pruderyjnych i zachowawczych do bólu poruszała tematy niewygodne i szokujące dla ówczesnego społeczeństwa. Miano skandalistki zapewniły jej liczne utwory, w których śmiało opisywała niemoralne życie na pozór porządnych, mieszczańskich rodzin. Bohaterkami dramatów Zapolskiej były często panny z nizin społecznych - służące, robotnice, prostytutki. Myślę, że śmiało można nazwać ją wizjonerką. Już u schyłku XIX wieku przewidziała, że lada moment takie wartości, jak małżeństwo, cnoty moralne, czy wreszcie wspomniana wyżej rodzina, runą z łoskotem na łeb, na szyję. We współczesnej rzeczywistości triumfuje model introwertyka - indywidualisty, człowieka skupionego na sobie, nastawionego na rozrywki i przyjemności, dla którego rodzina, małżeństwo i dzieci, są przeżytkiem minionego stulecia. Dam głowę, że gdyby Zapolska jakimś cudem pojawiła się w dzisiejszych czasach, pokiwałaby tylko głową, mrucząc pod nosem: "A nie mówiłam?"...

Reżyserii dramatu "Ich czworo" na scenie Teatru Polonia podjął się Jerzy Stuhr, którego widzowie zobaczą także w jednej z głównych ról w tym spektaklu. Dotychczas moją ulubioną sztuką Zapolskiej którą, obejrzałam niezliczoną ilość razy, była nieśmiertelna "Moralność Pani Dulskiej". w reżyserii Tomasza Zygadło, z Anną Seniuk w tytułowej roli. Po tym, jak zobaczyłam "Ich czworo" w interpretacji Stuhra, myślę, że kołtuństwo Dulskich ustąpi miejsca"Tragedii ludzi głupich"...


#1 Dwoje nie do pary

"Niektórzy ludzie są ze sobą całe lata, ale nigdy nie masz uczucia, że do siebie pasują. Wydaje ci się, że mieszkają na różnych piętrach jednego domu"

Jonathan Carroll


Już na wstępie Jerzy Stuhr zapowiada, że będziemy się śmiać - z nich, czyli tych ubogich rozumem nieszczęśników, których zaraz zobaczymy na scenie. I bynajmniej, nie będzie to dobroduszny śmiech... 

Bohaterów sztuki poznajemy podczas wieczoru wigilijnego, w mieszkaniu szanowanego profesora (Jerzy Stuhr). Cała rodzina, licząca wspomnianego naukowca, jego żonę (Sonia Bohosiewicz) i córeczkę, Lilę (Marysia Dowgwiłłowicz - Nowicka), zasiada właśnie do uroczystej kolacji, która jednak wyraźnie pozbawiona jest świątecznego nastroju. Nie trzeba być terapeutą specjalizującym się w relacjach małżeńskich, żeby bez trudu stwierdzić, że tych dwoje ludzi nigdy nie powinno stawać na ślubnym kobiercu. Wigilijny czas, który przecież tradycyjnie powinien upływać w ciepłej atmosferze pełnej miłości, w tym domu przepełniony jest symfonią kłótni i złośliwych przepychanek. 

Tym, co często dzieli małżeństwa na pół, jest niezdrowa rywalizacja. O tytuły, stopnie, pochodzenie... Widzimy to i tutaj, w sposób nader jaskrawy. Rywalizacja w profesorskim domu przypomina przeciąganie liny, a przedmiotem sporu jest głównie dziecko. Co na to Lila? Lila siedzi cichutko przy stole ze spuszczoną głową, nie tknąwszy jedzenia. "Jedz Lila!" - nakazuje matka. Na stwierdzenie profesora, że córka jadła już kolację u jego rodziców, żona wpada w szał - bo kolejny raz jego jest na wierzchu. Znów rodzina męża triumfuje. Znów dziecko wybrało stronę wroga... Kiedy dziewczynka szykuje się, by ponownie zawitać u rodziny profesora, matka daje jej takie reprymendy: "Jakby Cię pytali o Wigilię u nas, to powiedz, że śpiewaliśmy, tańczyliśmy i było wesoło..." 


#2  Ten trzeci

"Ciekawość - pierwszy stopień do zdrady"

~ Magdalena Samozwaniec


Do grona głupich z całą pewnością można zaliczyć żonę. Wiemy o niej niewiele, ale jak sama przyznała w rozmowie ze szwaczką, Manią (Iza Kuna), do małżeństwa zmusiła ją matka, uważając, że będzie to dla naszej bohaterki niewątpliwy awans społeczny. Niestety, od małżeństwa z inteligentem mądrości jej nie przybyło. Żona profesora jest kobietą prostą i niewykształconą, z czego doskonale zdaje sobie sprawę. Ma na tym punkcie wyraźne kompleksy, dlatego co i rusz stara się imponować mężowi zasłyszanymi cytatami wielkich filozofów, o których właściwie nie ma bladego pojęcia. Jest też nasza bohaterka kobietą niezwykle wyrachowaną. Małżeństwo z rozsądku zapewniło jej stabilny byt - za to rozrywkę i uciechy cielesne zapewnia sobie sama, romansując na boku z młodym fircykiem, Fedyckim (Antoni Pawlicki). 

Głupotę żony widać na wielu płaszczyznach - przede wszystkim rozczula swoją naiwnością, wierząc, że mąż nie domyśla się jej zdrady. Pozbawiona krzty rozumu, niewymagająca od życia zbyt wiele, całkowicie zadowala się towarzystwem prymitywnego kochanka, utyskując przy nim na swój ciężki los u boku zadufanego w sobie, pożal się Boże, intelektualisty. Głupotą jest posługiwanie się córką, jako kartą przetargową w ciągłych utarczkach z własnym mężem. A już wyrazem totalnego braku rozumu jest traktowanie dziecka jak marionetki, którą w wolnych chwilach można się bawić, stroić, czesać, sadzać na krześle i wydawać polecenia. Przeważnie jednak Lila jest dla matki ciężarem, który kobieta porzuca, jak stary, niepotrzebny mebel. Widać to szczególnie w końcowej scenie, gdy rozochocona perspektywą wyjazdu z Fedyckim, porywa w biegu walizkę nie żegnając się nawet z córką. Po chwili refleksji, zawraca, przytula dziecko kurtuazyjnie i pędzi na spotkanie z wielką przygodą... 

Głupi jest także kochanek naszej bohaterki. Fedycki, rozpuszczony do granic możliwości młodzieniec, trwoniący czas i pieniądze na przyjemności, do złudzenia przypomina dzisiejsze młode pokolenie. Podobnie jak współcześni dwudziesto- i trzydziestolatkowie, mężczyzna ma do życia stosunek wielce roszczeniowy, nie dając od siebie nic w zamian. Poszczególne zachcianki spełnia zaciągając niezliczone kredyty. Czynszu za wynajmowany pokój nie płaci od wielu miesięcy, wodząc za nos właścicielkę kamienicy -  biedną, naiwną i beznadziejnie w nim zakochaną wdowę (Renata Dancewicz). Nie mając grosza przy duszy, tryska zdumiewającym optymizmem - uważa się za pana życia, któremu wszystko się udaje i święcie wierzy, że dobra passa nie opuści go nigdy. Jednym z jego kaprysów jest także żona profesora, z którą umawia się od dłuższego czasu na potajemne schadzki. Cóż, nie od dziś wiadomo, że głupota jest zgubna, a dwoje głupich to już istna katastrofa...


#3 Ono 

"Dzisiaj wiele dzieci to sieroty z rodzicami"

Alexander Mitscherlich


Smutne jest to, że w tych, momentami żałosnych gierkach dorosłych, najbardziej cierpi dziecko. Dziesięcioletnia Lila znajduje się między przysłowiowym młotem a kowadłem - z jednej strony wspiera ojca, z drugiej chce być wierna matce, a niemożność pogodzenia dwóch zwaśnionych stron przynosi jej wielkie cierpienie. Największą tragedią dla dziecka jest przymus wybrania, kto jest dobry, a kto zły. Dzieci widzą w rodzicach ideały i wzorce, dlatego też dyskryminacja i zepchnięcie na margines jednego z nich, jest dla nich wielką tragedią - tym bardziej, że w tym konflikcie nie ma dobrych decyzji. Bez względu na to, którą ze stron wybierze mała Lila, wybór ten zawsze będzie wiązał się z nieuchronną stratą drugiego z rodziców...

Lila jest bez wątpienia ofiarą głupoty, jaką prezentują główni bohaterowie. Na skutek niekończących się wojen małżeńskich, osamotnione dziecko zostało zepchnięte na margines, zapomniane i uprzedmiotowione. Dla matki córka jest lalką do zabawy, dla ojca - towarzyszką niedoli, z którą mężczyzna dzieli się swymi problemami małżeńskimi. Nawet zaprzyjaźniona z profesorstwem szwaczka Mania posługuje się dziewczynką, żeby wkupić się w łaski porzuconego przez żonę profesora. 

Spektakle na podstawie twórczości Gabrieli Zapolskiej niemal zawsze są trafione, jednak "Ich czworo" w reżyserii Jerzego Stuhra to prawdziwe arcydzieło. Sztuka wystawiana na deskach Teatru Polonia jest wierna tradycji, a jednak wnosi w ten utwór odrobinę świeżości. Duża w tym zasługa doskonale dobranej obsady. Moją faworytką jest urzekająca Sonia Bohosiewicz, która w spektaklu wcieliła się w postać żony,  a także przezabawny Antoni Pawlicki grający Fedyckiego. Oczywiście, sam reżyser w roli zdradzanego męża wypadł znakomicie, jak zawsze. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie gra Izy Kuny, która w spektaklu wciela się w rolę podstępnej, wyrachowanej szwaczki Mani. Aktorkę dotąd kojarzyłam jedynie z ról serialowych - okazuje się, że na scenie teatralnej Kuna czuje się równie dobrze, jak przed kamerą.

Zapolska miała rację - głupi są ludzie, o których opowiada ta, w gruncie rzeczy, bardzo smutna historia. Bo choć sztuka traktuje o kryzysie rodzinnym, to w głównej mierze porusza bolesny wątek tragedii dziecka, które mimo iż ma rodziców, to żyje jak sierota...





zdjęcia, materiały - Teatr Polonia/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury
http://teatrpolonia.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz