Książki to najtańszy bilet do innego świata - jak wiele prawdy jest w tym prostym stwierdzeniu... Co więcej, najczęściej z literackich podróży korzystamy właśnie latem, kiedy czasu na kuszące, apetycznie grube powieści jest znacznie więcej, niż w pozostałe dni w roku.
Jestem nałogowym książkoholikiem, kolekcjonerką literatury, poszukiwaczem utworów klasycznych, nieznanych mi dotąd dzieł i książek zapomnianych. Cieszę się jak dziecko, gdy w moje ręce trafi egzemplarz absolutnie unikatowy, wydanie tak rzadkie, że spokojnie można nazwać je białym krukiem. Jestem stałą bywalczynią okolicznych księgarni i antykwariatów. Moje poszukiwania nie mają końca - po zakupieniu upragnionego tytułu natychmiast namierzam nowy cel, nigdy nie mam dość... Długoletnia praktyka w tropieniu literackich perełek doprowadziła mnie do jakże zaskakującego wniosku - sukces, jakim jest dla mnie zdobycie wymarzonej książki daje czasem nawet więcej szczęścia, niż samo jej czytanie!
Książki są najlepszym przyjacielem człowieka - potrafią skutecznie odciągnąć uwagę od problemów i zmartwień, poprawiają humor lepiej niż najskuteczniejszy lek antydepresyjny, a ile fascynujących historii skrywają na swych zapisanych drobnym drukiem stronicach! Ileż razy zarwałam noc, pochłonięta zdumiewającą fabułą, ile wrażeń i emocji dostarczyły mi moje ukochane powieści. Ile łez wylałam na tragicznymi losami ich bohaterów. Czasem tak bardzo zatracam się w historii pełnej dramatów i nagłych zwrotów akcji, że zapominam, iż jest ona tylko fikcją literacką. A ile razy tęskniłam za postaciami przeczytanej właśnie powieści... Nieraz pogrążyłam się w rozpaczy, gdy magiczny świat wykreowany przez autora zniknął wraz z końcem ostatniego akapitu.
Czytanie jest niezwykle uzależniającym narkotykiem. Wpadłam w ten nałóg tak głęboko, że nie ma już dla mnie nadziei. Czytam na okrągło, non stop, 365 dni w roku, z drobnymi przerwami na poszukiwania nowych fascynujących lektur. Książki mają w sobie tę cudowną moc, że w jednej chwili są w stanie przenieść mnie w miejsca, o których nie śniło się najwytrawniejszym podróżnikom. W minione wakacje dzięki kilku wybranym przez siebie lekturom miałam okazję odwiedzić Holandię, Włochy, malownicze bawarskie lasy, Gorące afrykańskie stepy i równie egzotyczne, co mroczne zakątki Australii... Niektóre z poniższych tytułów znałam wcześniej ze słyszenia, po inne sięgnęłam zupełnie przypadkowo, nie mając pojęcia, dokąd poniesie mnie fabuła. Choć nie wszystkie wzbudziły we mnie zachwyt, to czas spędzony na czytaniu tych lektur z pewnością nie był czasem straconym...
#1 "Wstręt do tulipanów" - Richard Laurie
Niech Was nie zmyli uroczy chłopczyk na okładce - w książce Laurie'go nie ma ani grama słodyczy. To powieść zdecydowanie ciężkiego kalibru, gdzie rodzinną sielankę przerywa wybuch II wojny światowej. W książce pokazana jest przerażająca codzienność w oblężonej przez nazistów Holandii. I choć akcja powieści bezpośrednio nawiązuje do dramatów wojennych, autor za priorytet obrał sobie nie koszmar samej wojny, ale problem moralności - jak wiele krzywdy jesteśmy w stanie zrobić drugiemu człowiekowi, żeby uratować własne życie?
"Wstręt do tulipanów" to spowiedź starego człowieka, który całe życie egzystował z piętnem okrutnej zbrodni. Zbrodni, którą - o zgrozo - popełnił jako dziecko. Jedynym usprawiedliwieniem dla małego Joopa jest fakt, że skazując na śmierć pewną żydowską rodzinę, pragnął ocalić swoich bliskich.
Może nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Może do końca miał nadzieję, że niemieccy żołnierze nie rozstrzelają tych ludzi. A poza tym, za donos o kryjówce Żydów Niemcy płacili tyle, że wystarczyło na godne życie przez długi czas. Matka i ojciec Joopa byli tak bardzo dumni ze swojego zaradnego syna... Nikt nie wiedział, że w tym samym czasie, gdy rodzina Joopa świętowała przy suto zastawionym stole, Anna Frank i jej bliscy jechali do obozu koncentracyjnego, z którego mieli już nigdy nie wrócić.
Stary schorowany mężczyzna wciąż pamięta tamten dzień. Przez te wszystkie lata Anna Frank stała się jego najbliższą przyjaciółką, z którą często rozmawia w myślach. Wciąż ma nadzieję, że ona mu wybaczyła, że zrozumiała jego decyzję. Był w muzeum poświęconym jej pamięci. Kupił sobie nawet egzemplarz jej pamiętnika, gdy ten tylko trafił na półki w księgarniach. Może kiedyś zdobędzie się na odwagę, żeby go przeczytać.
Powieść Richarda Laurie'go to przerażający obraz wojny, gdzie brutalna rzeczywistość nie uznaje żadnych kompromisów. Historia chłopca walczącego o swoją rodzinę wzrusza i przeraża. Książkę czyta się jednym tchem, a po skończonej lekturze historia Joopa jeszcze długo rozbrzmiewa w pamięci...
Dla kogo: dla wszystkich
Moja ocena: 8/10
#2 "Samotność liczb pierwszych" - Paolo Giordano
Jedna z najlepszych książek, jakie miałam okazję czytać. W powieści Giordano zachwyciło mnie wszystko - subtelny, niewymuszony styl, kreacja głównych bohaterów, problemy emocjonalne opowiedziane prostym i przystępnym językiem, bolesna autentyczność przedstawionej przez autora historii, a przede wszystkim relacja dwójki młodych ludzi, którzy mimo łączącego ich uczucia, decydują się na życie w samotności.
Gdybym miała jakiś decydujący wpływ na przyznawanie prestiżowych nagród literackich, Paolo Giordano dostałby wszystkie. Autor to istny geniusz w swoim fachu. Nie dość, że jest świetnym psychologiem, to jeszcze w mistrzowski sposób buduje nastrój i gra emocjami, dzięki czemu dramat głównych bohaterów czujemy tak boleśnie, jakby dotyczył nas samych.
Mattia jest zamkniętym w sobie matematycznym geniuszem. Pod maską zobojętnienia skrywa rozpacz związaną ze śmiercią siostry, za którą czuje się bezpośrednio odpowiedzialny. Alice jako mała dziewczynka uległa wypadkowi na stoku narciarskim, przez co utyka na jedną nogę. On tkwi w świecie liczb i zdaje się nie zauważać niczego poza tym, ona czuje się nieakceptowana przez swoją niepełnosprawność. Kiedy ich drogi wreszcie się krzyżują, wydaje się, że są dla siebie stworzeni - w końcu nikt tak dobrze nie zrozumie outsidera jak drugi outsider. Giordano jednak komplikuje losy dwójki bohaterów. Ich przyjaźń przechodzi wzloty i upadki - zbliżają się do siebie i oddalają, kochają się i nienawidzą. Ich dziwna relacja toczy się latami. Młodzieńcze zauroczenie przeradza się w dojrzałe uczucie. Niestety, czasem nawet czysta, prawdziwa miłość nie gwarantuje szczęśliwego zakończenia...
Dla kogo: dla tych, którzy cenią sobie głębokie i bardzo prawdziwe dramaty psychologiczne
Moja ocena: 10/10
#3 "Sekretne życie drzew" - Peter Wohlleben
Przyznaję, sięgnęłam po ten tytuł zachęcona mnóstwem entuzjastycznych opinii osób, które uparcie starały się mnie przekonać, że książka Wohllebena jest absolutnym fenomenem. No bo ile jest na rynku pozycji traktujących o tajemniczej egzystencji drzew? Opowieści z leśnej bawarskiej puszczy miały mnie ukołysać szumem lasu i ćwierkaniem ptaków, a także przybliżyć mi niewidoczne dla ludzkiego oka procesy życiowe, które zachodzą nieprzerwanie w korzeniach, korze, i koronach drzew. "Książka ta powinna znaleźć się na półce każdego, komu zależy na zrozumieniu przyrody i na jej losie, kto ma zielone serce" - zachwala na tylnej okładce Maja Popielarska. Cóż, wydawać by się mogło, że to pozycja wprost stworzona dla mnie, lecz nieraz już się przekonałam, że nie taka lektura wspaniała, jak ją opisują...
Czytając książkę Petera Wohllebena nie można oprzeć się wrażeniu, że motywacją do jej stworzenia była szczera, niewymuszona pasja i bezgraniczna miłość do natury. Trudno się dziwić - autor jest leśnikiem, a obserwacja i badanie zjawisk przyrody to jego codzienność. Kto by jednak pomyślał, że o drzewach można wyrażać się z taką czułością, z takim ciepłem i oddaniem... To w "Sekretnym życiu drzew" najbardziej chyba ujmuje i chwyta za serce. Wohlleben opisuje egzystencję drzew od narodzin aż po śmierć, od zapylenia, przez powolny wzrost, aż po całkowite spróchnienie. Choć mnóstwo tu ciekawostek, o których nie ma pojęcia przeciętny spacerowicz lubujący się w kontemplacji uroków przyrody. Autor jasno i przejrzyście pokazuje, że drzewa - poza tym, że są drzewami - nie różnią się tak bardzo od innych żywych stworzeń. Odżywiają się, piją hektolitry wody, porozumiewają się ze sobą, są niezwykle towarzyskie i w razie potrzeby służą swym kolegom pomocą. Podobnie jak w ludzkim świecie, u drzew nie brakuje też negatywnych emocji, rywalizacji i bezwzględności. Spragnione słońca osobniki pną się ku górze, zostawiając w cieniu swych rywali i skazując ich na wieczny mrok i głód, spowodowany ciągłymi problemami z fotosyntezą...
Tak, życie drzew jest naprawdę fascynujące. Po tej lekturze z pewnością zaczniecie postrzegać je zupełnie inaczej, niż dotychczas - myślące i czujące olbrzymy zyskają w Waszej świadomości więcej szacunku i podziwu. Choć opowieści Petera Wohllebena zaskakują bogactwem wiedzy, to jednak dla zwykłego, niezwiązanego z leśnictwem śmiertelnika momentami są zwyczajnie nużące. Zbyt wiele tu szczegółowych opisów najróżniejszych procesów biologicznych, chorób drzew i pasożytów, które bez skrupułów wyniszczają je od środka. Wielką niesprawiedliwością z mojej strony byłoby stwierdzenie, że "Sekretne życie drzew" jest pozycją niewartą uwagi. Dla mnie jednak książka ta okazała się zwyczajnie nudna. Opowiastki Wohllebena doskonale sprawdziły się jako skuteczny usypiacz - zwykle zaraz po rozpoczęciu rozdziału zasypiałam snem sprawiedliwego...
Mimo niezbyt entuzjastycznej oceny, nie dyskwalifikuję tego autora tak zupełnie. Myślę że "Sekretne życie drzew" nie jest lekturą dla mnie. Fauna zawsze była bliższa memu sercu niż flora, w związku z tym, w najbliższej przyszłości na pewno sięgnę po "Duchowe życie zwierząt" - kolejną książkę Wohllebena, w której anegdotki o drzewach zastępują tajemnice leśnych zwierząt. Brzmi o niebo lepiej...
Dla kogo: dla leśników, biologów, botaników, skautów, fanatycznych ekologów i działaczy Greenpeace
Moja ocena: 5/10
#4 Piknik pod wiszącą skałą" - Joan Lindsay
Ciężko jest oceniać książkę, gdy zna się na pamięć niemal każdą scenę z jej adaptacji filmowej. A jednak sięgnęłam po powieść Joan Lindsay, żeby raz jeszcze poczuć grozę towarzyszącą tej tajemniczej historii...
Dokładnie 14 lutego 1900 roku grupa dziewcząt z ekskluzywnej australijskiej szkoły z internatem wyrusza na coroczny walentynkowy piknik u stóp wielkiego skalnego masywu, zwanego Wiszącą Skałą. W czasie poobiedniej sjesty cztery uczennice udają się na spacer, chcąc przyjrzeć się z bliska skalistemu olbrzymowi. Owładnięte dziwnym transem, wspinają się coraz wyżej i wyżej, nie zwracając uwagi na czyhające na nie niebezpieczeństwo. Finał tej eskapady jest taki, że w niewyjaśnionych okolicznościach giną trzy spośród czterech panienek, a także jedna z nauczycielek, która podążała za ciekawskimi podróżniczkami. Z miejsca zdarzenia wraca jedna dziewczyna, ale mimo względnej trzeźwości umysłu, nie jest w stanie powiedzieć, gdzie się podziały jej koleżanki. Po kilku dniach odnajduje się kolejne dziewczę, któremu też w trakcie wspinaczki urwał się film i na pytania, co się właściwie wydarzyło pod Wiszącą Skałą, odpowiedzieć nie może...
Przez wiele lat sądzono, że historia opisana przez autorkę, została oparta na faktach. Tę samą tezę utrzymywał w swoim filmie reżyser, Peter Weir... Po tym jak "Piknik pod wiszącą skałą" trafił do druku, wokół przedstawionej w książce wydarzeń narosły liczne hipotezy, które pozornie tłumaczyły ten nieszczęśliwy wypadek. Jedni twierdzili, że dziewczęta zostały porwane przez istoty pozaziemskie, inni byli przekonani, że panienki przedostały się do innego wymiaru czasowego... Niestworzonym spekulacjom nie było końca, a rozgorzałą dyskusję podsycały liczne niedopowiedzenia samej pisarki... Przypomnijmy, że na pierwszej stronie powieści Lindsay zamieściła teki oto tajemniczy komentarz:
Czytelnicy muszą sami zdecydować, czy wypadki opisane w "Pikniku pod Wiszącą Skałą" są zmyślone, czy prawdziwe. Ponieważ ów fatalny piknik odbył się w roku 1990 i wszystkie postaci występujące w książce dawno już nie żyją, wydaje się to nieistotne.
Oczywiście, historia przedstawiona w powieści jest fikcją. Szkoła z internatem, w której toczy się akcja, także nigdy nie istniała. Za to tytułowa Wisząca Skała jak stała, tak stoi i masyw ten wciąż można podziwiać przechadzając się po australijskich stepach...
Autorka toczy z czytelnikiem grę pełną zaskakujących zwrotów akcji. Sielska aura słonecznej Australii, szkoła dla dobrze urodzonych młodych dam, tiule i koronki, jakimi bohaterki powieści przyozdabiają swe wiotkie sylwetki - to wszystko w zestawieniu z nieoczekiwaną, mroczną tajemnicą tworzy pełną grozy atmosferę, która trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Jedyne, co można zarzucić książce, to rozwlekła fabuła i przytłaczające dłużyzny. Mimo to, powieść Joan Lindsay warto przeczytać, a najlepiej zrobić to jeszcze przed obejrzeniem jej doskonałej adaptacji filmowej.
Dla kogo: dla fanów oldschoolowych powieści z dreszczykiem, miłośników tajemniczych zagadek bez rozwiązania i urokliwych scenerii, za którymi kryje się cień autentycznej grozy.
Moja ocena: 7/10
#5 "Rozdarta zasłona" - Maryla Szymiczkowa
(a właściwie Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński)
Choć książka ta jest zaliczana do kryminałów, miłośnicy tego gatunku, którzy - tak, jak ja - pochłaniają z wypiekami na twarzy pełne krwi i poćwiartowanych ciał powieści Jo Nesbo, z pewnością prychną z przekąsem... Nie dlatego, że jest zła, bo nie jest. Nie jest to jednak kryminał z krwi i kości (w dosłownym tego znaczeniu...), ale raczej pełna uroku opowieść o pewnej wścibskiej matronie z krakowskiej elity, która w tajemnicy przed konserwatywnym towarzystwem inteligentów, a także ich żon, bawi się w detektywa i - o dziwo - wychodzi jej to całkiem dobrze...
Powieść jest drugą częścią cyklu o jakże dumnym tytule "Profesorowa Szczupaczyńska Zofia", a więc bohaterka już przynajmniej jedną rozwiązaną zagadkę kryminalną ma za sobą, co możemy także wywnioskować z treści książki. Tym razem ginie młoda, niewinna dziewica, a jej sponiewierane ciało zostaje znalezione nad brzegiem rzeki... Ponieważ kompetencje krakowskiej policji są dość wątpliwe, a śledztwo ciągnie się jak fabuła kiepskiej telenoweli, pani profesorowa kolejny raz bierze sprawę w swoje ręce.
Nie jest to kryminał, ale mimo to książkę czyta się zaskakująco dobrze. Ciekawe opisy Krakowa u schyłku XIX wieku są chyba większym atutem tej powieści, niż epizod z morderstwem. Choć ambicje Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego z pewnością były większe niż efekt końcowy, cykl autorstwa Maryli Szymiczkowej, za którą kryją się obaj panowie, zapowiada się naprawdę obiecująco. Lektura idealna na jesienne deszczowe dni.
Dla kogo: dla osób, które szukają lekkiej, momentami zabawnej historii kryminalnej, gdzie trup - choć faktycznie się pojawia - pełni raczej funkcję marginalnej ozdoby, niż kluczowego punktu powieści.
Moja ocena: 6/10
#6 "Czarne skrzydła" - Sue Monk Kid
Pamiętacie "Sekretne życie pszczół?" Autorka tej ciepłej, wzruszającej powieści poszła krok dalej i stworzyła fantastyczną historię o dziewczynie, która na przekór ówczesnym zwyczajom i konwenansom postanawia żyć po swojemu. Jak to u Sue Monk Kid bywa, i tym razem jednym z wielu poruszanych w książce problemów jest walka o prawa czarnoskórych ludzi, postrzeganych w Ameryce XIX wieku jako bezwolne zwierzęta stworzone do ciężkiej niewolniczej pracy.
Sara Grimke, główna bohaterka powieści Kid, jest córką zamożnych plantatorów. Jej ojciec piastuje stanowisko sędziego Sądu Najwyższego Karoliny Południowej, co czyni rodzinę Grimke jedną z najbardziej szanowanych w całym południowym okręgu. Zgodnie z utartym w tamtych czasach schematem, każda przyzwoita panna powinna stosować się do etykiety, udzielać towarzysko, wyjść za mąż za bogatego właściciela niezliczonych hektarów pól bawełny, mieszkać w eleganckim pałacyku, mieć gromadkę pociesznych dzieci i cały zastęp usłużnych niewolników. Tyle, że Sara wcale tego nie pragnie. Jej zachowanie wzbudza wściekłość w matce, która nie uznaje innego niż powyższy scenariusza dla swej córki.
Sara nie jest zbyt urodziwa, nie ogląda się za młodzieńcami z towarzystwa, nie lubi się stroić, a wystawne bale wywołują u niej ataki panki. Tym, co zajmuje dziewczynę bez reszty, jest ciężki los niewolników. Sara nie godzi się na okrutne traktowanie służby, do każdego z czarnoskórych pracowników będących własnością rodziny odnosi się z szacunkiem i sympatią. Po kryjomu zaprzyjaźnia się z Hetty, służącą, którą dostaje "w prezencie" na jedenaste urodziny. Ta niezwykła więź łącząca dwie - tak różne od siebie - dziewczynki, a także niespotykany altruizm i marzenia o równości wszystkich ludzi sprawiają, że Sara porzuca życie w dostatku i wyrusza w podróż, by zrealizować tę trudną misję, jaką sobie postawiła.
Jeżeli pokochaliście "Sekretne życie pszczół", ta książka Was zachwyci - z całą pewnością jest o niebo lepsza od debiutanckiej powieści Sue Monk Kid. Wspaniały klimat, wartka akcja i wyraziste postacie - wszystko to sprawia, że powieść czyta się jednym tchem. Wzrusza, podbudowuje na duchu, dodaje energii i wiary we własne możliwości. Bardzo warto.
Dla kogo: dla miłośników kultowych dzieł "Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell i "Północ - Południe" Elizabeth Gaskell, a także wszystkich innych książek, których akcja toczy się na tle konfliktów pomiędzy Unią (Północą) a Konfederacją (Południem), gdzie na tle wojny secesyjnej uwypuklone są także problemy podziałów, dyskryminacji i niewolnictwa.
Moja ocena: 9/10
#7 "Marcovaldo" - Italo Calvino
Dawno, dawno temu oczarowała mnie magiczna powieść Italo Calvino - "Jeśli zimową nocą podróżny"... Fenomen książki polega na tym, że do ostatniej strony czytelnik nie ma bladego pojęcia, o co właściwie autorowi chodziło. Jest to istna zagadka, powieść pudełkowa, książka o książce, której zawiłą historię, pełną niezwykłych baśni i legend, bada dwójka sympatycznych bohaterów. Po zetknięciu z tak fenomenalnym dziełem, bez wahania sięgnęłam po kolejną pozycję Calvino - "Marcovaldo".
Kto zetknął się z fabułą "Jeśli zimową nocą...", ten "Marcovaldem" będzie bardzo zawiedziony... Powieść nie ma nic wspólnego z poprzednią pozycją. Jest to prosta, humorystycznie napisana historia pewnego nieporadnego człowieczka - Marcovalda. Czytając tę książkę, nie można oprzeć się wrażeniu, że bohater ma w życiu bardzo pod górkę... Zgryźliwa, zgorzkniała żona, rozwydrzone dzieci, nudna, ciężka praca w fabryce, totalny brak perspektyw i nadziei na lepszy los - już po przeczytaniu kilku pierwszych zdań czytelnikowi żal ściska serce, a współczucie dla nieboraka rośnie z każdą kolejną stroną. Jednak, mimo permanentnego pecha i nieprzeciętnej pierdołowatości, nasz bohater stara się cieszyć z drobiazgów i odnaleźć w tym swoim ponurym świecie nikłe promienie słońca.
To książka ku pokrzepieniu serc. Jeżeli wydaje Wam się, że życie Was nie rozpieszcza, sięgnijcie po historię Marcovalda - bez względu na to, jakie problemy zsyła Wam los, ten człowiek zawsze ma gorzej...
Dla kogo: dla fanów Charliego Chaplina i wszystkich innych bohaterów filmów z cyklu "biegł i się wywalił", dla pesymistów, którzy są absolutnie przekonani, że gorzej być nie może, dla czytelników ceniących sobie lekkie, humorystyczne powieści, z których płynie zawsze ten sam morał - "Ciesz się z tego co masz, bo zawsze mogła Ci się trafić wredna żona i praca na taśmie produkcyjnej".
Moja ocena: 4/10
#8 "Alfred i Emily" - Doris Lessing
Gdybym nie wiedziała, że książka ta wyszła spod pióra wielce szanowanej i cenionej noblistki, pomyślałabym, że to marna powiastka jakiejś niezbyt rozgarniętej, początkującej pisarki. "Alfred i Emily" to ostatnie dzieło Doris Lessing i zaryzykuję stwierdzenie, że najprawdopodobniej najgorsze w całym jej imponującym dorobku. Pisarka tworząc tę powieść chciała uczcić pamięć swoich rodziców, "dać im lepsze życie, o którym zawsze marzyli".
Książka podzielona jest na dwie części - pierwsza to fikcyjna opowieść, której bohaterami są ojciec i matka Lessing. To właśnie najsłabszy punkt dzieła noblistki. Choć pomysł na pełną fantazji, romantyczną historię, gdzie rodzicielka gra rolę wielkiej salonowej piękności, a ojciec jest dobrodusznym farmerem, zapowiada się bardzo obiecująco, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Lessing zupełnie nie wykorzystała jej potencjału. Z niezwykle interesującej opowieści pisarka stworzyła nudne, płytkie czytadełko, które nijak nie pasuje do potęgi jej talentu. Co się stało? Może dobre chęci przegrały z ponurą rzeczywistością? Wszak nawet najbardziej bujna fantazja nie jest w stanie pokolorować ponurych wspomnień z dzieciństwa...
Widać to dokładnie w drugiej części książki, która zdecydowanie rekompensuje rozczarowanie jej pierwszą połową. Tu mamy historię małej Doris, stworzoną z autentycznych wspomnień pisarki. Fabuła nie jest podkolorowana, a jej pojedyncze fragmenty porażają bolesną szczerością. Śledzimy losy dziewczynki, której rodzice w poszukiwaniu lepszego życia porzucili Anglię i osiedlili się na farmie w Rodezji Północnej. Doris szczegółowo opisuje codzienne życie u stóp afrykańskiej puszczy. Najbardziej szokujące są jednak wspomnienia pisarki dotyczące jej rodziców - ojca okaleczonego w czasie I wojny światowej i matki - zgorzkniałej, pielęgniarki, dawnej piękności przyzwyczajonej do bogactwa i przepychu, którą los zesłał w sam środek afrykańskiej dziczy.
Relację z wczesnych lat życia autorki czyta się jednym tchem, a po skończonej lekturze zostaje palący niedosyt. Ta głęboka, wzruszająca opowieść sama w sobie jest absolutnym mistrzostwem i zupełnie nie potrzebuje fikcyjnego, ziejącego nudą prologu. Nieraz przekonałam się że prawdziwe historie biją na głowę fantastyczne, wydumane opowieści. Wspomnienia Doris Leesing są tego żywym przykładem...
Dla kogo: dla wielbicieli biografii i gorzkich wspomnień opowiedzianych surowym, oszczędnym językiem, dla osób, które lubią smutne historie bez happy endu, dla fanów książek podróżniczych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz