poniedziałek, 9 października 2017

Latający Holender


Doskonale pamiętam ten chłodny, listopadowy dzień, jakby miał miejsce wczoraj. Stałam akurat przy wieszakach w jednym z moich ulubionych second handów, przerzucałam ubrania z różnych epok i czasoprzestrzeni, aż trafiłam na kurtkę. Nie jakąś znowu wyjątkową kurtkę. Zielona, khaki, lekko taliowana, z wyraźnie podkreślonymi ramionami. Trochę Balmain, z naciskiem na trochę. Marka bliżej nieznana. Nie robiłam sobie wielkich nadziei, więc niespodzianka była ogromna, gdy okazało się, że doskonale do siebie pasujemy. Wystarczył jeden rzut oka w lustro i już wiedziałam, że jest moja. Przed zakupem włożyłam ręce do ogromnych kieszeni - poczułam ciepło, ukojenie i ... jednego pensa zawiniętego w papierowy świstek przedstawiający paragon z Bentalls Centre w Londynie. 

Byliście kiedykolwiek w Bentalls Centre w Kingston nad Tamizą? Nie? Ja też nie, ale moja kurtka była. Z paragonu wynikało jasno, że jej ówczesna właścicielka kupiła tam wafelki o smaku toffi za jednego funta i 20 pensów. W Sylwestra, 2012 roku, o godzinie 12:56. Może też nienawidzi Sylwestrów tak samo jak ja? Mnie ten dzień zawsze wprawiał w głębokie przygnębienie, dlatego wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wciągnęła całą paczkę wafelków przed upływem 13:00... Może planowała zacząć się odchudzać od stycznia, a to miała być ostatnia, naprawdę ostatnia pożegnalna dawka słodyczy na dłuuugi czas? Nieee... Wiadomo przecież, że dziewczyna była bardzo drobna, bo kurtka to małe S. Może po prostu lubi jeść słodycze w porze obiadu? Może wszystko lubi robić inaczej niż inni? Jeżeli tak, to mamy ze sobą wiele wspólnego, pomyślałam, płacąc przy kasie i chowając moją nową zdobycz do torby. Przez jakiś czas jeszcze zastanawiałam się, kim właściwie jest poprzednia posiadaczka mojej kurtki, jednak szybko porzuciłam swoje rozmyślania. Moneta jednopensowa niestety także się gdzieś zawieruszyła - pewnie wypadła mi z portfela podczas robienia zakupów... 

Historia zielonej kurtki przypomniała mi się podczas oglądania spektaklu "W progu" w reżyserii Bartka Konopki, na scenie warszawskiego Teatru Ateneum. Siedząc na widowni i obserwując z wypiekami na policzkach dynamiczny rozwój akcji, co chwila nachodziła mnie myśl: "ależ ja miałam tak samo!"... Pewnie większość osób na moim miejscu w ogóle nie zawracałaby sobie głowy jakimś paragonem i zaśniedziałą jednopensówką - w przeciwieństwie do pewnego dociekliwego bibliotekarza z małego holenderskiego miasteczka Hoofddorp, bohatera  niezwykle intrygującej sztuki Glena Bergera...


#1 Tajemnica przetrzymanej książki  


Choć niektórym może się wydawać, że żywot bibliotekarza jest rozpaczliwie nudny, bohater z utworu Bergera ma na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Mężczyzna, którego poznajemy, to spokojny, zrównoważony i odrobinę zgorzkniały jegomość, któremu jednostajny i monotonny tryb życia bardzo pasuje. Każdego dnia pilnuje porządku w lokalnej bibliotece w Hoofddorp - sortuje książki, sprawdza, czy czytelnicy oddali lekturę w terminie, a zapominalskim wlepia kary finansowe. Choć jest samotnikiem i dobrze czuje się w otoczeniu regałów pełnych rozmaitych ksiąg, w głębi ducha marzy, by w jego spokojnym i przewidywalnym życiu pojawiło się coś zupełnie nieprzewidywalnego.

Pewnego dnia życzenie bibliotekarza się spełnia - wśród zwróconych książek nasz bohater odnajduje przewodnik turystyczny, wypożyczony... 113 lat temu. Ależ to nieprawdopodobna historia! Opieszały czytelnik, który przetrzymywał lekturę przez tyle lat, z pewnością już nie żyje. Kto zatem wrzucił ją w nocy do skrzynki zwrotów? Oto jest pytanie, na które bohater sztuki obiecuje sobie znaleźć odpowiedź, choćby miał w tym celu postawić na głowie swój spokojny, przewidywalny świat. I w pewnym sensie tak właśnie się dzieje.

Nagle bieg wydarzeń zaczyna przyspieszać. W przewodniku skrywa się bowiem kwit z pralni, wystawiony w równie zamierzchłych czasach. Bibliotekarz bez chwili wahania udaje się pod podany na świstku adres i znajduje tam stare, wypłowiałe spodnie. Krój przywodzi na myśl modę z minionej epoki. Dotychczas zagadka tajemniczego czytelnika była niewinną zabawą - ot, zwyczajnym przerywnikiem między obowiązkami w pracy. Niespodziewane pojawienie się spodni wszystko zmienia. Dopiero teraz dochodzenie rusza pełną parą...


#2 Na tropie spodni 


Nagle akcja rozpędza się z zawrotną prędkością. W jednej chwili zatwardziały domator staje się głodnym przygód obieżyświatem. W pogoni za tajemnicą przemierza najróżniejsze kontynenty, zostawiając w tyle pracę, rodzinne miasto i swoje dawne przyzwyczajenia. W każdym z odwiedzanych miejsc odnajduje wskazówkę z nowym tropem. Każda z napotkanych informacji jest jak puzzel będący częścią niezwykłej układanki. Poszukiwania z niepozornej gry stają się obsesją, od której biedny bibliotekarz nie potrafi się już uwolnić. 

Pęd za nieuchwytnym celem przypomina trochę walkę z wiatrakami. Im bardziej nasz bohater zagłębia się w tę intrygującą historię, tym bardziej oddala się od rozwiązania. Tak jakby ktoś skazał go na nieustanny bieg, na wieczną tułaczkę. Tak jakby owa feralna książka, od której wszystko się zaczęło, była źródłem nieodwracalnej klątwy, wiecznego nienasycenia. 

Bibliotekarz wplata w swe rozważania dwie, jakże podobne do siebie historie - mit Żyda Wiecznego Tułacza i legendę Latającego Holendra. Trudno nie zauważyć, że każda z tych opowieści jest uderzająco podobna do sytuacji, w jakiej znalazł się bohater sztuki. Zarówno Żyd Wieczny Tułacz, jak i Latający Holender za swe błędy skazani byli na niekończącą się podróż, która skutkowała cierpieniem i samotnością. Czy możliwe jest, by nasz tropiciel stał się jednym z owych nieszczęśników?


#3 W pogoni za mitem  


Spektakl Bartka Konopki w płynny sposób przeistacza się z lekkiej i zabawnej komedii w przejmujący dramat psychologiczny. Początkowe sceny, w których zgorzkniały bibliotekarz z zadziwiającą skrupulatnością analizuje dzieje pewnej książki, posiłkując się znalezionymi przez siebie "dowodami", wywołuje szczere rozbawienie. Jednak z biegiem czasu amatorskie śledztwo przeistacza się w obsesję, która pochłania naszego bohatera bez reszty - staje się jego sensem życia, dla którego bez wahania wyrzeka się wszystkiego, co jeszcze do niedawna stanowiło jego stabilny grunt. Żal ściska serce, gdy widzimy, jak ten biedny, zagubiony człowiek pędzi za swym wytworem wyobraźni, mitem, który stworzył i w który uwierzył...

***

"W progu" to kolejny wyciskający łzy spektakl Teatru Ateneum, a zarazem jedna z najlepszych sztuk, jakie miałam przyjemność oglądać na przełomie ostatnich lat. Historia samotności, poszukiwania celu i wiara w niemożliwe - oto idealny zestaw, dzięki któremu przedstawienie nie może być klapą. I choć zwykle stronię od monodramów, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dzieło Bartka Konopki monodramem wcale nie jest. Dynamika akcji, niesamowita charyzma i pasja Pana Mariana Opani sprawiły, że widz odniósł wrażenie, iż na deskach gra nie jeden, a co najmniej kilkunastu aktorów.

Nie będzie żadnym zaskoczeniem stwierdzenie, że Marian Opania to artysta fenomenalny. Ten wspaniały aktor wydaje się być stworzony do ról dramatycznych. W "Ojcu" Floriana Zellera wzruszał rolą człowieka borykającego się z chorobą Alzheimera (recenzja sztuki tutaj). Spektakl "W progu" tylko potwierdza fakt, że Opania to absolutny mistrz tego gatunku. Dawno nie spotkałam się z artystą, który tak swobodną, niewymuszoną grą wywołuje tak silne emocje. Marian Opania jest zjawiskiem, a jego niezrównany talent powinien być punktem odniesienia i inspiracją dla wszystkich młodych adeptów aktorskiego fachu. 

"W progu" ma w sobie wszystko, czego oczekuję po dobrym spektaklu - porusza, zdumiewa, zmusza do refleksji i jest przestrogą - pokazuje, do czego może doprowadzić niekontrolowana pasja i upór. A jeżeli w główną rolę wciela się absolutny król sceny teatralnej, odbiór sztuki będzie bez wątpienia prawdziwą teatralną ucztą. 


Zdjęcia, materiały - Teatr Ateneum 
teatrateneum.pl

2 komentarze:

  1. Dziękuję za świetną recenzję. Bilet zakupiony, z niecierpliwością czekam na listopadowy spektakl.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc i dziękuję za zainteresowanie moim blogiem :) mam nadzieję, że sztuka będzie Ci się podobać - mnie zachwyciła. Polecam inny spektakl w Ateneum, również z Marianem Opanią - "Ojciec". Bardzo mnie poruszył. Pozdrawiam i zapraszam do czytania pozostałych tekstów :)

    OdpowiedzUsuń