wtorek, 5 czerwca 2018

Życie zakrapiane wódką


Kiedy na scenie Teatru Ateneum obejrzałam spektakl "W progu", pomyślałam, że Marian Opania jest stworzony do grania w monodramach. Teraz, po premierze sztuki "Moskwa - Pietuszki" nie mam już w tej kwestii żadnych wątpliwości. Każda z jego scenicznych kreacji jest porywająca, ale dopiero spektakle, gdzie artysta jest sam na sam z publicznością,  pokazują, jak wielkie ma w sobie pokłady siły, charyzmy i ogromnego talentu. Po rewelacyjnej roli bibliotekarza w spektaklu "W progu", Opania zmierzył się z utworem Wieniedikta Jerofiejewa, "Moskwa - Pietuszki". I jak łatwo się domyśleć, kolejny raz zrobił wspaniałe i niezapomniane show. 

Marian Opania jest jednym z niewielu artystów, którzy potrafią mnie wzruszyć. Oglądając go w "Ojcu" w reżyserii Iwony Kempy, z oczu leciały mi kaskady łez, nad którymi w żaden sposób nie potrafiłam zapanować. Z kolei w monodramie "W progu" - spektaklu na pozór lekkim i pogodnym - aktor budował napięcie stopniowo, żeby w finałowej scenie zaskoczyć widzów beznadziejnością i tragizmem swej postaci. Patrząc na dezorientację i rozpacz bohatera granego przez Opanię, także zdrowo sobie popłakałam... Nieprzewidywalność to jego drugie imię i zarazem tajna broń, którą stosuje podczas pracy nad każdą z ról. Dlatego z ogromnym zaciekawieniem odliczałam czas do premiery jego autorskiego monodramu "Moskwa - Pietuszki", na motywach dzieła Wieniedikta Jerofiejewa. Na scenie Teatru Ateneum Marian Opania jest wielką gwiazdą i ogromnym autorytetem. Nie miałam żadnych wątpliwości, że "Moskwa..." okaże się kolejnym z wielu jego sukcesów.

Dlaczego właśnie Jerofiejew? Cóż, Marian Opania nieraz otwarcie przyznawał, że bardzo ceni sobie rosyjską literaturę i z sentymentem wspominał liczne role w sztukach wielkich rosyjskich klasyków. Styl, w jakim została napisana "Moskwa..." bardzo różni się jednak od większości znanych nam utworów rosyjskich mistrzów. Jak mówi Opania: "Ten tekst to raczej telegraf, niż esej z przypisami". Moskwa..." to pozornie chaotyczny i na pozór przypadkowy zapis myśli pewnego alkoholika, jednakże uważni obserwatorzy dostrzegą tam motyw przemijania i nieuchronności losu. Tak oto, ku oburzeniu ówczesnych władz, Jerofiejew dopuścił się odważnego kroku, by pokazać światu smutek i szarzyznę komunistycznego państwa, które nawet po solidnych dawkach alkoholu jawi się jako kraina wiecznej beznadziejności. Niedziwne zatem, że utwór ten był w ZSRR zakazany - zanim oficjalnie ujrzał światło dzienne przez wiele lat drukowały go jedynie podziemne wydawnictwa. 




To już drugie spotkanie aktora z "Moskwą..." Jerofiejewa. w 1992 roku odbyła się telewizyjna prapremiera tego utworu w reżyserii Tomasza Zygadły, gdzie Marian Opania zagrał główną rolę Wieni, bohatera - narratora. Spektakl ten zdobył wszystkie ważniejsze nagrody na Ogólnopolskim Festiwalu Twórczości Telewizyjnej, m.in, za reżyserię, montaż i rolę drugoplanową. Niedługo potem pojawiły się plany wystawienia "Moskwy..." na scenie warszawskiego Teatru Ateneum, kiedy jeszcze dyrektorem teatru był Gustaw Holoubek, jednakże z różnych względów prace nad spektaklem zostały przerwane. Teraz marzenie Mariana Opani, by ponownie stanąć przed publicznością pod postacią Wieni, właśnie się spełniło. 




Wienię poznajemy, gdy w stanie wskazującym na syndrom dnia następnego leży na jednej z moskiewskich ulic, przytulony do butelki z resztkami wódki. Czas odlicza Wienia od jednej butelki do drugiej. Od kieliszka do kieliszka. Od świtu, kiedy to pragnienie zaspokaja w podrzędnym dworcowym barze, aż do nocy, gdy otumaniony mieszanką różnorakich trunków zasypia, by rano znów wyruszyć na poszukiwania alkoholowych doznań. Spektakl zaczyna kluczowy cytat, który o naszym bohaterze mówi niemal wszystko: 
"(...) Kreml... Od wszystkich o nim słyszałem, a sam go nie widziałem ani razu (...) Bo ze mną już tak jest - ile razy szukam Kremla, tyle razy trafiam na Dworzec Kurski. Bardzo mi teraz przykro. Omal nie płaczę. Wcale nie dlatego, że nie trafiłem wczoraj na Kurski. Wielka mi rzecz - nie trafiłem wczoraj, trafię dzisiaj. I nie dlatego, że obudziłem się rano na czyichś schodach, tylko dlatego, że właśnie podliczyłem, że między [ulicą] Czechowa, a tą klatką wypiłem jeszcze za sześć rubli. A co piłem? Gdzie piłem? W jakim porządku? Na pożytek własny, czy też na zgubę? Nikt tego nie wie i już się nie dowie (...)" 
Nie wiemy, skąd Wienia pochodzi, kim jest, gdzie mieszka i czym się zajmuje. Przez ten jeden dzień, kiedy możemy śledzić jego poczynania, bohater snuje się wokół Dworca Kurskiego, rozprawiając sam ze sobą o swoich ulubionych smakach i dość niespotykanych alkoholowych kompozycjach (np, koktajl "Duch Genewy", w skład którego wchodzi: biały bez, środek przeciw poceniu się stóp, piwo żygulowskie i lakier na spirytusie...). Choć sfatygowany płaszcz i przybrudzona twarz sugerują, że mężczyzna niejedną noc mógł spędzić na jakiejś parkowej ławce, to jego erudycja, błyskotliwość i głębokie przemyślenia każą nam przypuszczać, że ów nieszczęśnik na ulicy wylądował stosunkowo niedawno. Alkohol często sprzyja rozważaniom na temat podstawowych wartości i idei, ułatwia dążenie do prawdy i zrozumienie świata. Nie oznacza to wcale, że każdy filozof był pijakiem, ani że każdy pijak ma zadatki na filozofa. Ale  w przypadku Wieni śmiało można powiedzieć, że po ostrej popijawie erudycją dorównuje samemu Platonowi. 




Bieg wydarzeń toczy się w tej sztuce linearnie. Wydarzenia przebiegają po sobie kolejno, jak pociąg na z góry wyznaczonej trasie. Z każdą kolejną stacją bohater zbliża się do kresu swojej podróży, do miejsca, gdzie spotkało go kiedyś szczęście. Tam, wśród zielonych pól i łąk czeka ukochana kobieta, na temat której Wienia snuje najróżniejsze fantazje. Podróż pociągiem relacji Moskwa - Pietuszki to także analogia do życia głównego bohatera. Tym bardziej przygnębiający i zupełnie bezcelowy okazuje się kres wyprawy, bo na wyludnionym, zalanym mrokiem dworcu nikt nie czeka. Wienia nawet i tu, w miejscu, które niegdyś tak ukochał, jest zupełnie sam...

Utwór Jerofiejewa przywodzi na myśl biblijną drogę krzyżową, którą kroczy bohater poematu - męczennik, skazany bezapelacyjnie na cierpienie i śmierć. Choć w sztuce niemało jest momentów humorystycznych, wyraźnie widać, że z każdą sceną, z każdą kolejną stacją atmosfera staje się coraz mniej śmieszna. Największy smutek w sercu wywołuje całkowita niewiedza Wieni na temat tego, co czeka go u kresu drogi. Trudno nie wzruszyć się widząc, jak na twarzy aktora maluje się szczere zdumienie i lęk, kiedy jego bohater zaczyna rozumieć, że podróż do Pietuszek to wyprawa tylko w jedną stronę.




"Moskwa - Pietuszki" to utwór niezwykle trudny do zagrania i bez wątpienia wyczerpujący siłowo. Niepokoiłam się bardzo o stan zdrowia Mariana Opani, gdy dowiedziałam się, że premiera - wstępnie zaplanowana na 27 maja - została przesunięta w czasie o tydzień. Moje obawy okazały się jednak zupełnie niepotrzebne, bowiem artysta pokazał na scenie 100% swojego talentu i - jak zwykle - zachwycał jedynym w swoim rodzaju stylem, który publiczność od lat tak bardzo kocha. Choć w przemowie po spektaklu przyznał, że inscenizacja tego dzieła była dużym wyzwaniem, nie było po nim widać ani śladu zmęczenia. Podczas oklasków tańczył przed widzami, żartował i uśmiechał się promiennie. Chyba każdy zgodzi się ze mną, że Marian Opania to niepowtarzalne zjawisko i wielki skarb polskiej sceny. Oby tryskał taką energią jak najdłużej i cieszył publiczność swoją grą jeszcze  przez wiele lat... 




Zdjęcia, materiały - Teatr Ateneum 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz