poniedziałek, 22 lipca 2019

Podwójne życie księży. Recenzja spektaklu "Dzieci księży" w Teatrze Dramatycznym



Kościół nie ma ostatnio dobrej passy. Media wciąż trąbią o przestępstwach, jakich dopuszczają się księża, a skandale z ich udziałem są ostatnimi czasy bardzo nośnym tematem książek, filmów i sztuk teatralnych. Zeszłoroczna premiera filmu Kler Wojciecha Smarzowskiego skutecznie rozjuszyła społeczeństwo, ukazując totalne zakłamanie duchownych, a do tego jeszcze niedawny reportaż braci Sekielskich, który tylko potwierdził to, co już wszyscy od dawna wiedzieli - księżom, uważanym niegdyś za boskich posłanników, bardzo daleko do świętości. Kolejnym gwoździem do trumny dla instytucji kościoła jest bez wątpienia książka Marty Abramowicz, Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica, ukazująca podwójną moralność duchownych i ich głęboko skrywane sekrety. Na jej kanwie powstał spektakl Darii Kopiec, który od maja można oglądać na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego

Spektakl Dzieci księży pojawił się w repertuarze Dramatycznego dokładnie tydzień po premierze filmu Sekielskich, Tylko nie mów nikomu. Nie mam zamiaru dywagować nad tym, czy był to jedynie szczęśliwy zbieg okoliczności, czy może celowy zabieg. Trudno jednak zaprzeczyć, że na fali emocji związanych z kościelnymi skandalami, wokół nowej sztuki Darii Kopiec zrobił się niemały szum. Tym razem pod lupą znaleźli się księża, którzy rolę duchownych dzielą z obowiązkami ojcowskimi. Albo i nie, bo zdecydowana większość z nich o swoim niechcianym potomstwie woli nie pamiętać. Marta Abramowicz w swojej książce przedstawia rzeczywistość tych niechcianych i zaprzeczonych dzieci, a także ich matek - notorycznie potępianych, krzywdzonych i odrzucanych przez otoczenie. 





Przeniesienie reportażu na teatralną scenę to duże wyzwanie. Suchy, oszczędny styl i narracja złożona nierzadko z wielu oderwanych od siebie fragmentów różnych opowieści zmuszają reżysera do budowania fabuły niemalże od podstaw. Z tak pozornie karkołomnym zadaniem poradził sobie doskonale Piotr Ratajczak, który w ubiegłym roku na deskach Teatru Polonia z sukcesem wyreżyserował spektakl Żeby nie było śladów (recenzja tutaj), bazujący na książce Cezarego Łazarewicza o tym samym tytule. Z Dziećmi księży mogło być podobnie. Nośna tematyka w połączeniu z niezwykle zdolnymi aktorami Dramatycznego to przecież przepis na murowany sukces. Niestety, efekt, jaki osiągnęła Daria Kopiec, daleki jest od zadowalającego. Choć na scenie wyraźnie widać trud, jaki twórcy włożyli w realizację tej sztuki, to jednak całość rozczarowuje. Miały być poważne sprawy, a wyszła z tego marna farsa. Patrząc na to wszystko, nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, bo nie jest ani smutno, ani zabawnie. Poruszający problem został przez reżyserkę niemiłosiernie spłaszczony, więc o silnych emocjach nie ma co mówić. Jest nijak, a to chyba najgorsze, co może spotkać reportaż o tak ważnej tematyce. 




Uważajcie, bo będzie dziwnie. Spektakl rozpoczyna monolog Modesta Rucińskiego, w którym aktor wciela się w postać jednego z bohaterów książki. Jest luz, momentami zabawna interakcja z widzami (szczególnie z tymi spóźnionymi), ale przy tym wszystkim aktor wyraźnie odcina się grubą krechą od swojej postaci, o czym (nie wiem, po co...) kilka razy sygnalizuje. "To nie ja jestem dzieckiem księdza" - no doprawdy, nie wpadłabym na to... Może reżyserka poczuła silną potrzebę przypomnienia publiczności, że teatr jest fikcją, bo ten zabieg powtarza się w sztuce nagminnie. Aktorzy, zamiast przywdziać maski swoich bohaterów, zrosnąć się z nimi i wywołać w widzach w pełni uzasadnione współczucie, robią na scenie jakieś cyrki z tworzeniem grupy na Facebooku, w której każdy udaje kogoś, kim nie jest. W rezultacie wyszło tak, że słuchałam historii, do których się mocno dystansowałam i zamiast żalu, czułam irytację, że wszystko, co widzę, jest w tak absolutnie bezsensowny sposób pogmatwane. 

Byłabym niesprawiedliwa, twierdząc, że ten spektakl nie ma dobrych momentów, ale nawet te naprawdę mocne sceny nie porywają i nie angażują tak, jak powinny. Przez to, że oni to nie oni tylko jacyś inni, którzy ich udają, wszystko, co się działo na scenie, zaczęło w pewnym momencie przypominać szopkę. Fragment z terapią grupową to chyba apogeum tej śmieszności. Nastawiałam się na morze łez i kaskadę wzruszeń,  a tymczasem jedyne co czułam, to złość, że na TAKIEJ scenie, z TAKIEGO reportażu powstało coś, co w ogóle nie powinno trafić do repertuaru. 




Na szczęście, rozczarowanie formą rekompensuje gra aktorów. W obsadzie pojawiła się szóstka młodych artystów Dramatycznego, którzy na scenie dają z siebie 100%. Szczególnie zapadła mi w pamięć fantastyczna Agata Różycka, której poczynania pilnie śledzę od premiery Pijanych (recenzja tutaj). Młodziutka artystka w sztuce Darii Kopiec wciela się w córkę księdza i muszę przyznać, że jest w tej roli bardzo autentyczna. Świetna okazała się też Anna Gorajska. Aktorka na scenie wygłosiła poruszający monolog matki borykającej się z piętnem "tej, co uwiodła księdza". Nie mogę tego samego powiedzieć o Modeście Rucińskim, który lepiej by zrobił, gdyby nie śpiewał, choć domyślam się, że to inicjatywa reżyserki, a nie samego śpiewającego... 

Dobrze wypadła na scenie Martyna Byczkowska, w którą zwątpiłam ostatnio po roli Ofelii w Hamlecie. Niby ten sam monotonny ton głosu, a jednak tutaj pasuje. Całkiem fajnie zagrała terapeutkę, choć sama scena terapii fajna nie jest. Miałam też niemały dylemat z Łukaszem Wójcikiem, który zupełnie mi do roli księdza nie pasuje. Bardzo się starał, ale mimo najszczerszych chęci, nie uwierzyłam temu jego bohaterowi ani trochę. Oszczędzę Marcina Wojciechowskiego, bo dawał radę, choć zupełnie dla mnie niezrozumiała, odgórnie narzucona maniera absolutnej fajności w jego monologu była bardzo ciężko strawna. 





Wielka szkoda, że sztuka o tak wielkim potencjale okazała się tak dużym rozczarowaniem. Wydaje mi się, że problemem jest brak jednej spójnej koncepcji i zawierzenie treści, której siła wyrazu jest faktycznie ogromna, ale niewystarczająca w przypadku teatralnej sceny. Widać, że reżyserka kombinowała z grupą odbiorców, może chciała dotrzeć do tych młodych, stąd pewnie fancy styl i wymyślne hashtagi, ale wszystko to wydaje się bardzo nie z tej bajki i mocno wymuszone. Mam nieodparte wrażenie, że Daria Kopiec za wszelką cenę chciała tę sztukę wystawić, licząc, że jakoś to będzie. Niestety, kolejny raz mi z jej wizją nie po drodze. Przy Fedrze Fitness (recenzja tutaj) przekombinowała do granicy możliwości, a w przypadku Dzieci księży postawiła na jakiś trudny do ogarnięcia freestyle, który finalnie jednak zupełnie nie zaskoczył. 




Nie przemawia do mnie to, co zobaczyłam, ale wierzę, że duża część widzów wyjdzie z teatru zadowolona. Niewątpliwie, siłą napędową spektaklu jest elektryzująca tematyka i poruszające historie bohaterów. Nie zapominajmy jednak, że jest to akurat zasługa Marty Abramowicz, której reportaż posłużył Darii Kopiec za kanwę niezbyt elektryzującej sztuki. Usiłuję znaleźć jakiś argument potwierdzający sens powstania tego spektaklu. Może to właśnie ta prawda, która tak mocno porusza odbiorców? Tyle że jej kwintesencję znajdziecie przecież na kartach książki i to - moim zdaniem - w dużo lepszym wydaniu. 



fot. Krzysztof Urbanek
Materiały prasowe - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz