poniedziałek, 27 stycznia 2020

Czy nauka może zniszczyć świat? Relacja z próby medialnej przed premierą "Fizyków"


Szpital psychiatryczny, zaskakujące morderstwa, trzech fizyków przebywających na oddziale zamkniętym i odwieczny konflikt nauki z etyką - oto zarys fabuły tragikomedii Fizycy napisanej przez szwajcarskiego pisarza Friedricha Dürrenmatta. Ten zapomniany utwór zobaczymy już niedługo na deskach Teatru Collegium Nobilium. Spektakl reżyseruje Marcin Hycnar, a na scenie wystąpią studenci Akademii Teatralnej w Warszawie. Młodzi artyści opowiedzieli mi o swoich postaciach i o przygotowaniach do premiery. Sprawdźcie, czym zaskoczą nas tytułowi fizycy oraz reszta bohaterów tej szalonej historii! 

To już trzecie przedstawienie dyplomowe niesamowicie zdolnych studentów IV roku Kierunku Aktorstwo. Poprzednio mogliśmy podziwiać ich talent w spektaklu Agaty Dudy-Gracz Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów, a także w sztuce Niepodlegli w reż. Piotra Ratajczaka. Co wyróżnia Fizyków na tle poprzednich dyplomów? 

- Po raz pierwszy pracujemy nad tekstem, który został napisany przez dramaturga dużo wcześniej -  odpowiada Piotr Kramer, którego w spektaklu zobaczymy w roli jednego z fizyków, Jana Wilhelma Möbiusa. - Scenariusze dwóch poprzednich dyplomów powstały specjalnie na potrzeby tych przedstawień. Jest to w pewnym sensie powrót do sposobu pracy, jakiego uczono nas na tych studiach. Zajęcia ze scen - czy to wierszem, czy prozą - przeważnie opierają się na analizie tekstu już napisanego, odgadnięciu motywacji postaci, zbudowaniu sobie wyobrażenia na temat osoby, w którą chcemy się wcielać na podstawie tekstu i dopiero później na przyoblekaniu tego w emocje, czy działania sceniczne. Nie ukrywam, że takiej formy spodziewałem się po spektaklu dyplomowym w momencie, gdy zdawałem na te studia - dodaje aktor.

Fabuła sztuki Friedricha Dürrenmatta przypomina trochę szaloną jazdę na rollercoasterze. W szpitalu psychiatrycznym prowadzonym przez ekscentryczną lekarkę dochodzi do kilku morderstw. Oskarżenia padają na trzech pozornie spokojnych pacjentów. Każdy z nich jest z zawodu fizykiem. Czy prawdą jest, że naukowcy wylądowali w szpitalu na skutek promieniowania radioaktywnego? Jaką tożsamość skrywa każdy z nich? Czy pacjenci faktycznie są chorzy? Jak doszło do śmierci trzech pielęgniarek i jakie sekrety zataiła przed światem dyrektorka szpitala? Po zapoznaniu się z treścią utworu nie mam wątpliwości, że widzów czeka doskonała zabawa i wiele zaskakujących zwrotów akcji.

Nauka, etyka i... ekologia 


Pod warstwą czarnego humoru kryje się ważne przesłanie, które Dürrenmatt tak zgrabnie wplótł w fabułę swojej sztuki. Utwór zwraca uwagę na odwieczne dylematy etyczne, które nierzadko stają w kontrze do wielu badań i odkryć naukowych.

 - Żyjemy wiele lat po tym, jak powstał ten tekst i nasza sytuacja jest trochę inna, ale problem nuklearny jest dalej aktualny - odpowiada Bartosz Bednarski, którego na scenie zobaczymy w roli Ernesta Henryka Ernestiego zwanego Einsteinem - Ja jednak to wszystko, co zapisał Dürrenmatt, starałem się rozpatrywać w szerszej perspektywie, nie skupiając się jedynie na fizyce. Zagrożeń, jakie mogą zniszczyć planetę, jest znacznie więcej. Każdego dnia jesteśmy bombardowani informacjami na ten temat - dodaje artysta.




Postaci  fizyków w sztuce Dürrenmatta różnią się poglądami w kwestiach naukowo - etycznych. Na tle całej trójki Möbius wydaje się najbardziej świadomy tego, jak wielki ciężar odpowiedzialności za losy świata spoczywa na środowisku uczonych. Czy nauka może zniszczyć świat?

- Z punktu widzenia mojej postaci zdecydowanie tak - bez wahania odpowiada Piotr Kramer. 

Zauważam, że chyba właśnie dlatego Möbius porzuca działalność naukową i zaszywa się w szpitalu psychiatrycznym...

- Trafia tam, bo w pewnym momencie swojej kariery zapada na chorobę psychiczną objawiającą się tym, że zaczyna mu się ukazywać król Salomon - a przynajmniej mój bohater tak uważa. Środowisko naukowe zaczyna dość sceptycznie podchodzić do odkryć, których dokonuje Möbius. Tyle wiemy na początku spektaklu. Nie chciałbym zdradzać więcej, żeby nie psuć widzom zabawy - dodaje Kramer. 

Ciekawa jest także budowa dramatu Friedricha Dürrenmatta. Rzeczywistość przedstawiona w akcie II całkowicie przeczy sytuacji, którą poznajemy w akcie I. Najwyraźniej widać to na przykładzie  postawy inspektora policji Ryszarda Vossa, w którego w spektaklu wciela się Michał Dąbrowski




- Mój bohater jest spoza środowiska szpitala psychiatrycznego. On pojawia się tam w konkretnym celu - chce wyjaśnić kolejne morderstwo, do którego doszło w tym miejscu. W pierwszym akcie rzeczywiście jest pełen ideałów i dąży do tego, żeby wyjaśnić tę sprawę. Jest to osoba bardzo uporządkowana, ale z czasem okazuje się, że ma też swoje prywatne problemy, które stara się maskować. Przemiana Vossa zachodzi głównie pod wpływem osób, które spotyka przy okazji kolejnych przesłuchań. Postaci zaangażowane we wszystkie szpitalne intrygi starają się za wszelką cenę wyprowadzić inspektora na manowce i zrobić mu wodę z mózgu. Tak naprawdę im więcej wie, im pewniejszy jest każdego swojego odkrycia, tym bliższy jest postradania zmysłów - stwierdza Dąbrowski. 

Kryminał, trafikomedia, czy farsa? 


Sztukę Friedricha Dürrenmatta trudno zakwalifikować do jednej kategorii. To istny miks wielu gatunków, wśród których dominuje czarna komedia z silnie zarysowanym wątkiem kryminalnym. Dopytuję studentów, jak to jest mierzyć się z tak nieoczywistym i zaskakującym utworem. 

- Rzeczywiście w tej sztuce mieszają się różne środki - rytm, odpowiedni obrazek, ruch, grubsza kreska i przerysowanie postaci. A czasem trzeba grać na maksa dramatycznie - wylicza Malwina Laska. - Dzięki temu widz ma okazję zobaczyć spektakl w różnych konwencjach, które jednak zespolone są w klasyczną formę. Myślę, że ten miks odmiennych gatunków bardzo pasuje do przestrzeni, w której to wszystko się rozgrywa, czyli szpitala psychiatrycznego - dodaje artystka. 

Wielość środków i gatunków to nie jedyna trudność tego utworu. Niektórzy z artystów wcielają się w spektaklu w kilka różnych ról, inni grają tego samego bohatera na zmianę. Justyna Fbisiak razem z Malwiną Laską  kreują wspólnie m.in. postać pielęgniarki, Moniki Stettler. 

- Mam kilka ról w tym spektaklu, co jest też ciekawym doświadczeniem. W tej chwili jestem w kostiumie siostry Moniki - tłumaczy Malwina. - Mam wrażenie, że w całej tej poplątanej rzeczywistości, którą tworzymy, Monika jest osobą, która bardzo usilnie dąży do szczęścia i miłości. Jak to się skończy, widzowie zobaczą sami, ale to dużo mówi o tym świecie, który tworzymy w tym spektaklu. 

Justyna Fabisiak podkreśla, że każda, nawet niewielka rola w przedstawieniu to cenne doświadczenie dla aktora. 

- Kiedy nie wcielamy się w postać siostry Moniki, gramy dwie małe rólki w kilku scenach. Nasze postaci są raczej tłem. To też bardzo dużo uczy, że nie zawsze jesteśmy w centrum uwagi. Czasami robimy tyły, które są tak samo ważne i wymagają równie wiele profesjonalizmu, co główne role. 

Pytam dziewczyny, czy kreowanie kilku różnych postaci sprawiło im większy problem, niż gdyby skupiały się na jednym bohaterze. 

- Myślę, że praca nad spektaklem przebiegała harmonijnie i miałam poczucie, że każda z nas pracuje dokładnie tyle samo nad rolą siostry Moniki i nad tymi mniejszymi postaciami - zapewnia Justyna. - Na pewno wymaga to wielotorowego myślenia. Niewielkie postaci też bardzo wiele uczą. Czasem są nakreślone grubszą kreską, niż pozostali bohaterowie, poza tym muszą mieścić się w pewnych rytmach, słuchać partnerów. Jest to bardzo trudne zadanie - przyznaje aktorka. 




Justyna zapewnia, że wspólne kreowanie jednej roli może być bardzo twórcze i konstruktywne. 

- Super jest też oglądać, jak ktoś inny pracuje dokładnie nad tą samą postacią. Wszystkie próby odbywały się wspólnie i mam wrażenie, że w naszym wypadku działało trochę jak suwak. Jeżeli jedna odkryła coś nowego, to potem druga już budowała na tym, co udało się odkryć koleżance. 

Szacunek do czasu, dbałość o słowo


Jestem ciekawa, jak młodym artystom pracowało się z reżyserem Marcinem Hycnarem. Grupa jest dość jednomyślna. - Super! - odpowiadają chórem. 

- To było bardzo dobre, owocne spotkanie. Pod kątem postrzegania aktorstwa jako profesji było to jedno z najlepszych doświadczeń w tej szkole - stwierdza bez wahania Piotr Kramer. - Poprzednie dwa dyplomy koncentrowały się bardziej na przestrzeni artystycznej. To były próby eksplorowania naszych dusz i emocji po to, żeby móc w pełni wyraziście zagrać wszystkie postaci. Tutaj mamy do czynienia z reżyserem, który zakłada, że ta praca została już przez nas wykonana w trakcie trzech lat studiów. W związku z tym podejście jest bardzo profesjonalne. Kiedy reżyser ma wizję tego, jak ma wyglądać spektakl i wymaga od nas dobierania konkretnych środków wyrazu, to tym samym wprowadza większą higienę pracy i komfort niezbędny do tego, żeby móc się samemu we własnym zakresie pobudzić emocjonalnie, obnażyć i wylać te emocje na scenę. 

Michał Dąbrowski podkreśla, że taki sposób pracy świadczy o dużym zaufaniu reżysera do aktorów. 

- Zaufał naszej intuicji. Nie starał się wykrzesać z nas emocji na siłę. Urzekła mnie też niesamowita organizacja pracy i szacunek do czasu naszego reżysera. To pierwsze takie spotkanie, gdzie pół roku wcześniej znaliśmy już daty pierwszych spotkań, a w listopadzie konkretne godziny wszystkich prób grudniowych i styczniowych.

- Marcin ma dużą wizję tego, jak spektakl ma wyglądać i jakie stany emocjonalne i intencje mają się pojawiać w konkretnych miejscach, ale - i to też widać przy naszych dublurach - każda z nas inaczej gra te same rzeczy, dostając ten sam komunikat od reżysera. Wynika to z tego, że reżyser nie stymulował nas, żebyśmy grały konkretną rzecz. Czerpałyśmy z tego, co każda z nas sama przepracowała w szkole - dodaje Malwina Laska. 

Justyna Fabisiak zwraca uwagę na fakt, że podczas pracy nad spektaklem Hycnar przywiązywał ogromną wagę do dbałości o słowo. 

- Bardzo często na początku prób mieliśmy takie sytuacje, gdzie Marcin lub jego asystentka Agata siedzieli ze scenariuszem i byli w stanie nas poprawiać, kiedy mówiliśmy odwrotnym szykiem, albo zamienialiśmy słowa. Dzięki temu egzemplarz tekstu, który mamy i to co prezentujemy na scenie pod względem zasobu słów niczym się nie różnią. Bardzo często dostawaliśmy też uwagi odnośnie dykcji i sposobu akcentowania konkretnych zdań, a także ich logicznego sensu w danej scenie. Myślę, że dostaliśmy narzędzie, które było nam niezbędne, żeby móc dalej rozwijać się w tym zawodzie. Fajnie, że jeszcze w trakcie dyplomu udało nam się to doszlifować - przyznaje aktorka. 

- Taka jest właśnie konwencja tego spektaklu, że jest oparty na słowie. Gdybyśmy policzyli słowa, które padają w pierwszym dyplomie i porównali je z liczbą słów w tym spektaklu, to myślę, że tu pada ich znacznie więcej - zauważa Bartosz Bednarski. - Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby choćby jedno z tych słów widzom uciekło, bo wtedy cała skrzętnie zapisana intryga na końcu okazałaby się niezrozumiała. 




Dwa poprzednie spektakle z udziałem studentów IV roku Kierunku Aktorstwo doczekały się bardzo entuzjastycznych recenzji. Jestem ciekawa, czy aktorzy czują presję przed zbliżającą się premierą - w końcu poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko... 

- Na sukces spektaklu składa się wiele różnych czynników, na które nie mamy wpływu. Trzeba po prostu robić swoje i być razem jako zgrana grupa teatralna - stwierdza Malwina Laska. 

- Za każdym razem staram się zaufać reżyserowi, wniknąć w jego świat, w jego sposób patrzenia na tekst - dodaje Piotr Kramer - Nie odczuwam presji, żeby powtórzyć sukces poprzednich dyplomów. Jeżeli będziemy wszyscy działali zgodnie, to wyjdzie samo z siebie.



fot. Bartek Warzecha

Premiera spektaklu Fizycy już 27 stycznia na Scenie Głównej Teatru Collegium Nobilium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz