poniedziałek, 20 lipca 2020

Lily na tropie zbrodni


Czy kryminał z trupem w tle może bawić do łez? Może, jeżeli jedna z bohaterek na przekór wszystkim chce rozwiązać sprawę morderstwa po swojemu. Dodajmy do tego fakt, że w tę niepokorną postać wciela się wspaniała Krystyna Janda, a niezapomniane teatralne show mamy jak w banku. Lily to nie tylko wspaniały popis aktorski, ale także pogodna historia, która zaskakuje, śmieszy i skutecznie poprawia samopoczucie. Idealny spektakl na obecne czasy. 

Niewątpliwą zaletą pisania recenzji po długim odstępie czasu jest fakt, że w głowie zostaje jedynie to, co najważniejsze. Spektakl Lily obejrzałam w dniu uroczystej premiery i odłożyłam ten temat na półkę na wiele długich tygodni. Pamiętam, że po wyjściu z teatru moje odczucia były bardzo mieszane - zachwyt dla fantastycznej Krystyny Jandy mieszał się z pewnym rozczarowaniem spowodowanym banalnością tej historii. Przypomnijmy, że był to czas przed pandemią, kiedy widmo koronawirusa wydawało nam się jeszcze mglistą abstrakcją. Dziś, kiedy powodów do śmiechu jest znacznie mniej, beztroska, roztrzepana Lily oraz jej towarzysze jawią mi się jak remedium na wszelkie smutki. Dlatego też z perspektywy czasu patrzę na tę sztukę inaczej - znacznie przychylniej, niż wtedy, gdy ją oglądałam. 




Właściwie to dobrze się stało, że nie opisałam Lily od razu, bo dzięki temu zapamiętałam kwintesencję tego przedstawienia. Absurdalna opowieść o trupie, który pewnej nocy przemieszcza się po całym budynku, ma w sobie lekki, bezpretensjonalny humor, który wywołuje śmiech nawet u najbardziej zatwardziałych smutasów. Nie przepadam za komediami, ale kiedy w obsadzie gra Krystyna Janda, to już zupełnie inna sytuacja. Aktorka i reżyserka jest motorem napędowym tego spektaklu, który bez niej pewnie przeszedłby bez większego echa. 

Tytułowa Lily do złudzenia przypomina Beatę, którą Janda popisowo gra w komedii Pomoc domowa (recenzja tutaj). Obie są głośne, nieokrzesane i momentami szczere do bólu, przez co bawią publiczność do łez. Co ciekawe, zarówno Lily, jak i Beata pracują jako tzw. personel sprzątający. Choć Pomoc domową w reż. Krystyny Jandy oglądałam w Och-Teatrze ponad dwa lata temu, miałam wrażenie, że krzykliwa gosposia, która tak sprawnie tuszowała zdrady swoich gospodarzy oraz dociekliwa Lily to jedna i ta sama osoba. 



Sztuka Jacka Popplewella to komedia kryminalna. Autor doskonale wiedział, co robi, pisząc o zbrodni z dużym przymrużeniem oka. Jak trafnie zauważył Konrad Zieliński w felietonie Whodunit: Kto zabił kryminał w teatrze? (tekst znajdziecie w programie spektaklu), kryminał w czystej formie od lat jest obecny w literaturze, filmie i serialach. Może początkowo teatralne adaptacje powieści Agathty Christie i innych kryminalnych klasyków faktycznie cieszyły się ogromnym zainteresowaniem, jednak dziś ta tendencja mogłaby być znacznie niższa, ze względu na "zmęczenie materiału". 

Dodatkowo historia o morderstwie - bez względu na to, jak brutalne szczegóły w niej przedstawiono - w teatralnych realiach zawsze będzie sprawiała wrażenie nieco przerysowanej, a stąd już prosta droga do groteski. Dlaczego więc nie pójść w tą stronę i zamiast silić się w przejaskrawiony dramatyzm, po prostu wyśmiać całą sytuację? Z takiego założenia wyszedł właśnie Jack Popplewell i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Autor - a także inni dramaturdzy, którzy odkryli potencjał w tej nieszablonowej konwencji - podarował krwawym historiom nowe życie i zagwarantował im mocną pozycję na teatralnych scenach. W dorobku Popplewella znajdziemy więcej kryminalnych fars, jednak to właśnie Busybody (Lily), od lat cieszy się niegasnącą popularnością. 




Późnym wieczorem, w jednym z biur firmy Marshall Development Limited Lily Piper (Krystyna Janda) znajduje ciało zamordowanego mężczyzny. Zdenerwowana kobieta błyskawicznie zgłasza tę sprawę na policję. Niestety, śledztwo w sprawie tajemniczego morderstwa okazuje się znacznie trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Przede wszystkim, denat co i rusz zmienia lokalizację, co początkowo stawia biedną Lily w niezbyt dobrym świetle - funkcjonariusze policji przypuszczają, że kobieta robi sobie z nich żarty. Dodatkowo, pani Piper czuje się w obowiązku "pomóc" stróżom prawa w rozwiązaniu kryminalnej zagadki, jednak jej udział tylko dekoncentruje policjantów. Nad sprawą czuwa inspektor Baxter (Piotr Machalica), dawny znajomy Lily, który nie darzy kobiety szczególną sympatią. 

Przed Baxterem i detektywem Goddardem (Grzegorz Daukszewicz) stoi podwójne zadanie: ustalenie tożsamości trupa i wskazanie sprawcy morderstwa. Podejrzani są wszyscy pracownicy Marshall Development Limited. W toku policyjnych działań na jaw wychodzą różne, głęboko skrywane tajemnice każdego z bohaterów. Sekretne romanse, potajemne spotkania i podejrzane zażyłości sprawiają, że zagadka staje się coraz bardziej zagmatwana... 

Mimo barwnych postaci i wielu nieoczekiwanych zwrotów akcji, trudno oprzeć się wrażeniu, że sztuka Jacka Popplewella trochę się już zestarzała. Premiera Busybody miała miejsce pod koniec 1964 r. w Duke of York's Theatre. Wówczas dualizm gatunkowy był na scenie dużym novum, ale dziś możemy odnieść wrażenie, że wszystko już było. Domyślam się, że złożona fabuła miała na celu utrzymanie widzów w niepewności do ostatnich chwil, ale w efekcie autor trochę przekombinował. Pomijam fakt, że mordercy chciało się przeciągać trupa z piętra na piętro. Wystarczy jednak wziąć pod uwagę rzeczywiste motywy sprawcy i wieloetapowe przygotowania do aktu zbrodni. Przypuszczam, że nawet najbardziej zapalony przestępca poddałby się już w połowie drogi... 

Choć sztuka ma kilka drobnych minusów, przedstawienie ogląda się z ogromną przyjemnością. Myślę, że szczególnie teraz widzowie docenią lekki i pogodny humor, jakim emanuje tytułowa Lily. Ujmujący sposób bycia pani Piper sprawia, że z pewnością wejdzie ona do kanonu najbarwniejszych postaci granych przez Krystynę Jandę. 




Największym atutem tego spektaklu jest duet Janda - Machalica. Aktorzy wykreowali temperamentne postacie, które elektryzują publiczność od pierwszej do ostatniej minuty. Nadpobudliwa Lily i zgorzkniały, emerytowany inspektor Baxter niemal przez cały czas trwania sztuki toczą ze sobą spory na temat przebiegu śledztwa, rozładowując napięcie towarzyszące tajemniczej zbrodni. W roli młodego, ambitnego pomocnika emerytowanego inspektora świetnie radzi sobie Grzegorz Daukszewicz. Na szczególną uwagę zasługuje także Magdalena Smalara, która w sztuce gra pocieszną Marian Selby, sekretarkę zamordowanego biznesmena oraz Magdalena Lamparska w roli uroczej Vicky Reynolds, maszynistki pracującej w biurze Marshall Development Limited. Ta charyzmatyczna piątka sprawiła, że nieco leciwa komedia Popplewella nabiera rumieńców i wyrazistych barw. 




Recenzje pisane po czasie mają jeszcze jedną ważną cechę - są zwykle głęboko przemyślane, tworzone z chłodnym dystansem i większą świadomością. Kiedy po premierze Lily na widowni rozległy się ogromne brawa, nikt jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przez najbliższe miesiące będzie nam brakowało takich humorystycznych i pogodnych historii. Teatr postpandemiczny powinien być przede wszystkim teatrem pocieszenia - spektakl Krystyny Jandy spełnia się w tej roli znakomicie. Perypetie Lily z pewnością oderwą nas od codziennych trosk i smutków, a jej niegasnący optymizm może skłonić do spojrzenia na świat w jaśniejszych barwach. W końcu pani Piper musiała zmagać się ze znikającym trupem i psychopatycznym mordercą, a jednak ani razu nie straciła odwagi i hartu ducha. Bierzmy z niej przykład. 



fot. Robert Jaworski 

materiały prasowe: OCH-TEATR 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz