Mowa oczywiście o Warsaw Fashion Street. Ten warszawski festyn organizowany jest w stolicy już po raz ósmy, co sugeruje, że organizatorzy to ludzie których cechuje niespotykany wręcz upór i wytrwałość… Pomysłodawczyni, Dorota Wróblewska, to kobieta wszechstronna, która nie starzeje się nigdy, właścicielka domu mody Forget- Me- Not, bolggerka, producentka pokazów, programów TV z cyklu „Chcę być piękna", a także dyrektor artystyczna portali sophisti.pl, sophistifashion.pl, sophisti.tv, które zajmują się głównie opisywaniem osiągnięć Doroty Wróblewskiej. To dzięki tej pani właśnie każdego roku możemy świętować Dni Mody Narodowej Polskiej Ulicznej, wywieszać flagi w oknach i być dumni z tego, kim jesteśmy, i gdzie przyszło nam się urodzić. Dzię-ku-je-my!
Założeniem imprezy jest przybliżenie światowej mody zwykłym ludziom. Może dlatego, oprócz tak nieistotnych elementów programu, jak pokazy młodych projektantów - dla zwykłych ludzi przeważnie wcale niezrozumiałe- jedną z głównych atrakcji jest coroczny pokaz mody marki Perwoll, która jest doskonale znana z tego, ze produkuje płyny do płukana tkanin. Uliczny wybieg jest biały jak śnieg, albo jak koszulki uprane przez Zygmunta Chajzera, albo jak miś Cocolino, co również można potraktować jako aluzję do niebywałej jakości produktów marki Prewoll, który nawiasem mówiąc, jest jednym z głównych sponsorów imprezy. W firmowym, równie białym namiociku stylistki Perwolla służą modowymi poradami, co sprowadza się do prostego wniosku, że ów płyn - marki Perwoll - dotąd traktowany raczej pragmatycznie, jest równie wszechstronny jak Dorota Wróblewska.
Idziemy dalej, a tam produkty regionalne, które można z powodzeniem kupić na bazarku we Władysławowie, więc jeżeli ktoś się w tym roku nie wybiera, to ma szczęście, bo są - wreszcie! - dostępne w stolicy. Plastikowe klapki, koralikowe bransoletki, bawełniane gacie plażowe - wszystko co powoduje, że prosty obserwator czuje wakacyjny klimat, zapach smażonego dorsza i włoskie lody „świderki”, a tym samym moda polska staje się modą swojską, przyjemną i faktycznie zrozumiałą.
Swoje pięć minut mają co roku młodzi zdolni, ale tylko pięć, bo potem na scenę wskakują uczestnicy Tańca z Gwiazdami i bohaterowie poczytnych portali typu Kozaczek, Pomponik, Trzewiczek, Bamboszek . Jest na co popatrzeć, wreszcie gwiazdy naszych ulubionych telenowel i prowadzący z telewizji śniadaniowych są na wyciągnięcie ręki. Jak ktoś będzie miał odrobinę szczęścia, to może dostąpi zaszczytu otarcia się o plecy Borysa Szyca, albo pomacania krzesła, na którym siedziała Edyta Herbuś i będzie co opowiadać wnukom. Jest to jedyny taki dzień w roku, kiedy wielki świat show biznesu polskiego - z zaznaczeniem „polskiego”, bo to jednak ma duże znaczenie…- wychodzi naprzeciw zwykłym ludziom, a moda podaje rękę tym nieuświadomionym i uczy, że rzeczy białe i kolorowe pierzemy oddzielnie.
Ponieważ zupełnie nie znam się na modzie, nie potrafię się ubrać i nie czuję tego klimatu wielkiego świata, jaki lansują uliczni trendsetterzy, pokroju Tomasza Jacykowa, oraz Joanny Horodyńskiej - modelki/stylistki/celebrytki/projektantki rajstop firmy Gatta -, z dala od modowego zgiełku, z kubkiem kawy i laptopem w ręku śledzę najnowszą kolekcję Ann Demeulemeester i Driesa Van Notena - ludzi równie niemodnych i upośledzonych stylistycznie jak ja…
Dorota Wróblewska jeden ze swoich głębokich, filozoficznych wpisów - z których każdy jest pisany z pozycji wielkiego mentora i ma jakieś ważne modowe przesłanie - zakończyła stwierdzeniem:
„Wymagajcie więcej od siebie. Więcej fantazji i mniej komercji, a jestem pewna, że będzie lepiej!”
No właśnie, Pani Doroto, tego Pani życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz