wtorek, 6 listopada 2012

Czekam, aż się spełni


Dziennikarz, to ktoś, kto czeka. Czeka, aż go zechcą… Jarosław Kuźniar, dziennikarz TVN24, w dużym skrócie opowiadał dziś nam - naiwnym, głupim idealistom - jak to jest być Jarosławem Kuźniarem. Pewnie łatwiej. Gorzej zacząć. A najtrudniej czekać.

Nikt nie lubi czekać, a ja szczególnie. Nie lubię kolejek, nie lubię oczekiwania na lunch w restauracji, kiedy czuję, jak żołądek przykleja mi się do żeber i zasycha w samotności. Nie lubię czekać na premierę książki, o której trąbią od miesiąca, jakby to był taki cios w czytelnika, tortura z pełną premedytacją, pod tytułem: „My już wiemy co jest w środku, a wy się skręcajcie z ciekawości”. Czekanie na to, aż ktoś mnie zauważy jest o tyle przerażające, że jeżeli się nie doczekam, nie ma co stawać w kolejce po książkę w Empiku, ani po zupę w najtańszym nawet barze.

Najtrudniej czekać na pieniądze i przetrwać, podczas tego czekania. Od razu przychodzi mi na myśl artykuł z ostatniego „Przekroju”, o frajerach freelancerach. Realia tam przedstawione nie są ani trochę podkoloryzowane, bo koloryzować nie ma co. Smutna prawda, że w kraju, w którym żyjemy, lepiej być hydraulikiem, górnikiem, spawaczem, czy elektrykiem, bo przynajmniej wiadomo, że kasa przyjdzie za miesiąc. Ludzie, którzy - tak jak ja - naiwnie postawili na wolny zawód, na działalność artystyczną, publicystyczną, pisarską, za miesiąc na obiad będą jedli papier z drukarki, bo pojęcie umowy o dzieło w Polsce jest traktowane bardzo luźno, a wynagrodzenie przychodzi - jeżeli przychodzi - często raz na kwartał…

Mogłam zostać psychologiem. Byłam już na dobrej drodze. Ale obudził się we mnie duch artystyczny, przemówił do mnie głos, szepcząc mi do ucha „a co cię obchodzą neuroprzekaźniki?”. Postanowiłam, że będę słowem pisanym walczyła z absurdami świata. No to teraz mam…

Za daleko zabrnęłam w to literackie bagno, żeby się wycofać. Bo kim ja mogę być, jak nie pisarką?  W przeciwieństwie do wielu moich znajomych, kolegów, rówieśników, wybrałam ten kierunek, bo do niczego innego się, prawdę mówiąc, nie nadaję. Jest to jednocześnie niezwykłe ułatwienie, bo mnie gdybanie nie dotyczy. Ja po prostu kocham pisać, żyję pisaniem i piszę nawet jak akurat nie piszę, bo to co mam w głowie i czego jeszcze nie napisałam, napiszę, jak tylko wrócę do domu. Prawdę mówiąc cieszy mnie ta moja prostota wizji siebie w przyszłości. Cieszy i martwi. Pisanie jest moim sensem życia i choćbym miała systematycznie pod koniec miesiąca rąbać papier na śniadanie obiad i kolację, to będę pisać, pisać dla idei, będę walczyć pisząc i pisząc zginę…

Kończąc już z tym heroicznym tonem, dodam tylko, że może jest dla nas - naiwnych - nadzieja. Zawsze, gdy moje marzenia wydają mi się dalekie od rzeczywistości, stawiam sobie za wzór taką, na przykład, Dorotę Masłowską, co pięknym swoim debiutem wywołała „Wojnę polsko-ruską”, mając zaledwie dziewiętnaście lat! Może o to właśnie chodzi? Żeby zacząć i trzymać się tego, w co się wierzy i nie zastanawiać się, czy wyjdzie, czy nie? Od razu przypominają mi się słowa mojego profesora: ”Wszyscy mówią, że się nie da, a potem przychodzi ktoś, kto o tym nie wie i to robi”… Więc może właśnie na tym to polega? Bawić się słowem, budować całe ciągi słów, zapisywać kartki i nie myśleć, co dalej?

W każdą sobotę w radiu Tok FM o godzinie 17:00 naszego czasu, można posłuchać ciekawych wywodów dziennikarzy i ich gości. O książkach, rzecz jasna. Audycja nosi wdzięczną nazwę "Poczytalni"  i traktuje o nowościach ze świata literatury, o pisarzach, o dopiero co przeczytanych książkach , tych nowych i tych już zapomnianych. Z miłości do wszystkiego co drukowane, stałam się członkiem facebookowych Poczytalnych. Trochę na przekór samej sobie. Bo czy można mówić o poczytalności u kogoś, kto za ostatnie trzydzieści złotych kupuje w Empiku nową Masłowską? Hmm...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz