piątek, 16 listopada 2012

Zabiłam nasze koty


Lubię obserwować ludzi na ulicy. Obserwacje prowadzą czasem do wielu zaskakujących wniosków. Mam całą kolekcję różnych ciekawych spostrzeżeń, ale zostawię je na kiedy indziej, bo przyrzekłam sobie uroczyście przestrzegać zwięzłości na tej stronie, co pewnie i tym razem mi się nie uda…

Rzeczpospolita to gazeta, która wie więcej niż wszyscy, choć źródła tej wiedzy do dziś są nieznane. Z tego powodu artykuł o wybuchu trotylu wysadził wręcz jego autora z roboty. Ja bym się na miejscu redaktora Gmyza nie martwiła. PiS już pikietuje i walczy o wolność słowa, więc Gmyz może liczyć na poparcie tego towarzystwa, na pewno przygarnie go Gazeta Polska Codziennie. Im tam ciągle coś wybucha i nikt nikogo za to nie pozbawia pracy.

Maison Martin Margiela, wielki mistrz mistrzów zaprojektował kolekcję ubrań dla H&M i , jak się można było spodziewać, każda najlichsza nawet skarpetka jest kwintesencją niesamowicie surowego, architektonicznego stylu, który dominuje we wszystkich projektach tej marki. Margiela tworzy istną „metamodę”, to znaczy, że jego ubrania mówią o ubieraniu się. Krytycy zawsze mieli problem ze zdefiniowaniem jego stylu. Dziś już wiemy, że to, co tworzy, nazywa się dekonstrukcją. Konia z rzędem temu, kto wie, jak Margiela w ogóle wygląda! Unika mediów, na pytania dziennikarzy odpowiada faksem, metki jego ubrań często są puste… Na takie dziwactwa może sobie pozwolić tylko prawdziwy wizjoner. Kolekcje Magrieli są zawsze niekonwencjonalne i równie niekonwencjonalnie drogie. Przed nami niepowtarzalna okazja, żeby nabyć w rozsądnych cenach rzecz od światowej sławy projektanta, u którego normalnie nie byłoby nas stać nawet na pojedynczy frędzel od szalika…

Wczoraj na PGE Arenie w Gdańsku odbył się mecz towarzyski Polska- Urugwaj. Specyficzna i jedyna w swoim rodzaju gra naszej reprezentacji spowodowała, że od dłuższego czasu nie pytamy już „Czy nasi wygrają?”, tylko „Jak bardzo przegrają?”. Zła wiadomość jest oczywiście łatwa do przewidzenia, czyli taka, że przegraliśmy bardzo. Dobra - bo mogło być jeszcze gorzej.

Zaglądamy do kin, a tam od kilku tygodni niepodzielnie króluje „Skyfall”. To już 22 część przygód Bonda (nie licząc dwóch nieoficjalnych), a zarazem trzeci film z Danielem Craigiem. Film może nie powala na kolana fabułą, ale jeżeli spojrzeć na to pod kątem marketingu i PR-u, to jest chyba najdłuższą w historii reklamą telefonów Sony Xperia, zegarków Omega, samochodów marki Aston Martin i piwa Heineken. Szczególnie to ostatnie wywołuje w wiernych fanach agenta 007 wstrząśnięcie i zmieszanie. Jak słusznie zauważył dziennikarz Newsweeka, Bond z puszką piwa zamiast kieliszka martini jest jak Czterej Pancerni bez Szarika, za to z kotem Mruczkiem…

Dorota Masłowska to dla mnie wzór niedościgniony. Niesamowity trzeba mieć do siebie dystans, żeby napisać powieść o niczym z tak czarującą wręcz swobodą i nonszalancją. Najnowsza książka Masłowskiej „Kochanie, zabiłam nasze koty” właśnie w takim stylu została napisana, a może raczej, opowiedziana, bo powieść ma charakter luźnej, nie do końca spójnej historii. Niewiele mówi tytuł, niewiele można wywnioskować po pierwszym rozdziale, a i po przeczytaniu całości, nie do końca wiadomo, o czym książka traktowała. Ale jednego nie można autorce odmówić - jej uszczypliwość i ironia, z jaką przedstawia nadętych, zatrutych wielkomiejskim życiem bohaterów, zasługuje na szczególne wyróżnienie. I to właśnie w niej lubię - prostotę, z jaką Masłowska subtelnie (albo też wcale nie subtelnie) potrafi wyśmiać wszystko i wszystkich.

Wiele słyszałam niepochlebnych opinii o tej książce, np, że Masłowska pisała zupełnie bez pomysłu, bez polotu. Dla mnie jednak fabuła jest całkiem klarowna. Takie właśnie jest nasze społeczeństwo - bez wyrazu, bez charakteru... A że obraz powieści nierealny i trochę rozmazany? Rzeczywistość widziana w ostrych barwach ma tak wielką siłę rażenia, że może to nawet i lepiej, że wyszło nie do końca na trzeźwo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz